Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Podążał wciąż w górę, a potem nagle, nadal zupełnie nie widząc odległego stożka, znalazł się poza krainą kanionów. Jechał obok sklepionych wgłębień łańcucha Ganges Catena, a następnie nad starą znajomą równiną, podążając szeroką drogą na skraju krótkiego horyzontu obok Czarnobyla i Underhill, a następnego dnia dalej na zachód ku Echus Overlook, nowej terraformowanej kwaterze Saxa. Podróż trwała tydzień i John przejechał przez ten czas dwa i pół tysiąca kilometrów.
Sax Russell wrócił z Acheronu do swej własnej siedziby. Miał teraz władzę, nie mogło być co do tego wątpliwości, zwłaszcza od czasu, gdy dziesięć lat temu UNOMA mianowała go oficjalnym kierownikiem naukowym terraformowania. Rzecz jasna, owa dekada wywarła na niego znaczny wpływ, toteż w pewnym momencie bez wahania zwrócił się do Organizacji Narodów Zjednoczonych i konsorcjów ponad-narodowych z prośbą o pomoc przy budowie nowego miasta, które miało stać się centralą całego programu. Umiejscowił to swoje miasto około pięć kilometrów na zachód od Underhill, na skraju urwiska tworzącego wschodnią ścianę rozpadliny Echus. Echus Chasma był jednym z najwęższych i najgłębszych kanionów na planecie, a jego wschodnia ściana była jeszcze wyższa niż południowy Melas. Część, którą Sax wybrał na budowę miasta, stanowiła pionową bazaltową skalną ścianę o wysokości czterech kilometrów.
Zbliżając się do Echus Overlook John dostrzegł na szczycie urwiska jedynie maleńki ślad nowego miasta: ziemię za stożkiem znaczyły rozrzucone tu i ówdzie betonowe schrony, a na północy, nad reaktorem typu Rickrover, wisiała chmura. Kiedy jednak John wysiadł ze swojego łazika, wszedł do jednego ze stożkowych schronów i wsiadł do jednej z wielkich wewnętrznych wind, zauważył, że otoczenie bardziej zaczyna przypominać miasto. Winda opuszczała się o pięćdziesiąt pięter. Zjechał nią do tego poziomu, wysiadł i znalazł kolejną windę, która zawiozła go jeszcze niżej. Takich wind był tu cały szereg i można było nimi dotrzeć aż na samo dno rozpadliny Echus. Zakładając, że jedno piętro ma dziesięć metrów, w ścianie skalnej mogło się pomieścić czterysta pięter. W rzeczywistości na razie zbudowano niewiele, większość pomieszczeń stworzonych do tej pory skupiało się na najwyższych dwudziestu piętrach. Biura Saxa na przykład znajdowały się tuż przy samej powierzchni.
Salka konferencyjna Russella była dużą otwartą komorą, której zachodnia ściana od podłogi po sufit była jednym wielkim oknem. Kiedy John wszedł tam szukając przyjaciela, był środek poranka i okno było już prawie jasne. Spojrzawszy przez nie, Boone dostrzegł daleko w dole zatopione jeszcze w półcieniu dno rozpadliny. Dalej znajdowała się oświetlona słońcem, o wiele niższa od wschodniej, zachodnia ściana Echusa, a za nią wielkie zbocze płaskowyżu Tharsis, wznoszące się wysoko na południe. W połowie jego wysokości tkwiła skalna wypukłość o nazwie Tharsis Tholus, a po lewej stronie ledwie wystawał nad horyzontem purpurowy stożek o płaskim wierzchołku: Ascraeus Mons, najbardziej na północ wysunięty z trójcy wielkich królewskich wulkanów.
Saxa nie było w salce konferencyjnej i o ile John go znał, pewnie nigdy nie wyglądał przez to okno. Boone znalazł go natomiast w sąsiednim pomieszczeniu – laboratorium – i pomyślał, że zatopiony w pracy Sax przypomina jeszcze bardziej niż zwykle laboratoryjnego szczura. Russell, zgarbiony, z grymasem na twarzy i wzrokiem wbitym w podłogę, przemawiał beznamiętnym głosem, który brzmiał prawie tak samo jak komputer AI. Poprowadził Johna przez cały ciąg laboratoriów, niemal w każdym pomieszczeniu pochylając się, aby spojrzeć w któryś z ekranów albo przyjrzeć się wykresom na papierze milimetrowym. Gdy zwracał się do Boone’a, lekko się ku niemu obracał. Pokoje, przez które przechodzili, zatłoczone były komputerami, drukarkami, monitorami, książkami, zwojami i stosami papierów, dyskietkami, chromatografami gazowymi, spektometrami masy, inkubatorami, okapami wyciągowymi, długimi, zastawionymi szczelnie aparaturą stołami laboratoryjnymi, całymi biblioteczkami. Poza tym na każdej wolnej powierzchni stały rośliny w doniczkach, z których większość stanowiła niemożliwe do rozpoznania bryły, kolczaste sukulenty i tym podobne twory, przez co na pierwszy rzut oka wyglądały, jak zaatakowane jadowitą pleśnią, która wtargnęła do pomieszczeń laboratoryjnych i pokryła wszystko.
– Niezły bałagan panuje w tych twoich laboratoriach – zauważył John.
– Cała ta planeta to jedno wielkie laboratorium – odparł Sax.