Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Jestem skłonny się zgodzić – dodał Hall.
Co prawda nie był do końca tak jak ona przekonany. Zwykle trafnie oceniała podobne sytuacje, ale jej seksualne preferencje czasami prowadziły do zbyt pospiesznych wniosków, zwłaszcza że nie lubiła pięknych heteroseksualnych kobiet i odruchowo uznawała je za głupie. Z drugiej jednak strony widział, jak Virginia Usher lepi się do towarzysza, i jeśli była to gra, to najwyższej jakości.
– Jestem skłonny się zgodzić – powtórzył i stłumił westchnienie. – Czy w tym nowym rządzie Republiki Haven nie ma choć jednego ćwierćinteligenta?!
* * *
– Co za idiota! – syknął Henri Guthrie, ambasador Republiki Haven na planecie Erewhon, nawet nie próbując ukryć niechęci na widok Virginii Usher.
– Który? – spytała Jacqueline Pallier. – Jej mąż czy kochanek?
– Obaj. A ona na trzeciego. Jak już się musi gdzieś pieprzyć, nie mogła wybrać innego miejsca?!
Virginia Usher dotarła do stopni prowadzących na podwyższenie, toteż Guthrie odwrócił głowę, udając, że jej nie zauważył, co było o tyle możliwe jako wykręt, że nigdy się nie spotkali. Znał ją jedynie z holoprojekcji i hologramów przywiezionych przez jednostkę kurierską, którą przyleciała ta para niewyżytych cymbałów.
A ambasador Guthrie był zdecydowany nie pozwolić, by przeszkodzili mu oni w wykonywaniu obowiązków.
– Ci cholerni durnie z Królestwa czepiają się wszystkiego, co robimy – syknął. – Niech się tylko dowiedzą o jej obecności!
Pallier wzruszyła ramionami.
– Zanadto się tym przejmujesz. Po pierwsze, cała obsada ich ambasady to wyjątkowej klasy durnie. Po drugie, nawet dla durniów będzie oczywiste, że chodzi tu jedynie o dawanie dupy.
* * *
– Jak widzę, porucznik Manson niczego się nie nauczył – zauważył półgębkiem Roszak.
Oboje z Habib właśnie dyskretnie odłączyli się od zebranych wokół Jessiki Stein.
– Zauważyłam – przyznała kwaśno Habib.
Nie starała się mówić cicho, wiedząc, że jej zagłuszacz jest najlepszym z dostępnych w Lidze Solarnej. A miała zaufanie do techniki.
– Mam się do niego zabrać? – spytała. – Bo zrobię to z prawdziwą przyjemnością, sir.
Roszak potrząsnął głową przecząco.
– W żadnym wypadku. Wśród nas musiał znaleźć się zdrajca albo chciwy cymbał. Jak długo wiemy, kto to jest, tak długo możemy działać bezpiecznie, a nawet wykorzystać go. Natomiast ciekawi mnie, dlaczego nasi gospodarze tak się interesują Virginią Usher.
– Już to, zdaje się, przerabialiśmy. Czepiają się każdej nadziei, że rząd Republiki Haven jednak zareaguje na ich awanse. Choć Virginii Usher nadzieją to bym nie nazwała...
Roszak ponownie pokręcił głową.
– Sądzę, że wyciągamy zbyt pochopne wnioski. Teraz, gdy go sobie obejrzałem...
– Jakiego „jego”, sir?
– Jej oficjalnego kochanka, Edie. Przy pierwszej okazji, ale nie w tej chwili, przyjrzyj mu się dokładnie. To zabójca, nie żigolak.
Habib naturalnie nie odwróciła głowy, natomiast spróbowała sobie przypomnieć twarz obiektu rozmowy. – Nie pamiętam – przyznała. – Obejrzę go później. Czy mam zrobić jeszcze coś konkretnego, sir?
Roszak zastanowił się przez chwilę.
– Owszem. Powiedz Palane, żeby do mnie podeszła, ale przypomnij, że ma to wyglądać naturalnie.
* * *
– Chciał pan ze mną rozmawiać, sir?
Roszak był pod wrażeniem – większość młodych oficerów, słysząc, że mają w naturalny sposób podejść do przełożonego, przesadziłaby z tą „naturalnością”, zwracając na siebie uwagę. Thandi Palane natomiast zagrała to tak, że wyglądało, jakby rzeczywiście wpadła na niego przypadkiem i została, by zamienić kilka słów. To musiał być jakiś efekt uboczny instynktu samozachowawczego wykształconego przez kobiety z Ndebele...
– Chciałbym cię o coś poprosić, Thandi, ale nim to zrobię, pozwól, że coś wyjaśnię. Jeśli nie będziesz miała na to ochoty, po prostu powiedz, a nie będę ci miał tego za złe pod żadnym względem, masz na to moje słowo.
Palane przyglądała mu się przez chwilę, po czym z westchnieniem odwróciła wzrok.
– Odpowiedź brzmi „tak”, kapitanie Roszak. Chciałabym tylko... nieważne... – a potem spojrzała na niego już spokojnie i spytała: – Kto to taki?
Roszak uśmiechnął się z uznaniem i powiedział oficjalnie:
– Nigdy dotąd nie przyznałem, że jest pani bystra i inteligentna, porucznik Palane. Przepraszam i przyznaję to teraz. Widzi pani parę rozmawiającą z Jessicą? Chodzi mi o młodzieńca towarzyszącego Virginii Usher.
Palane zmierzyła Cachata krótkim, chłodnym spojrzeniem.
– Mały, ale twardy sukinsyn – oceniła.
– Nie proszę, żebyś się z nim przespała – dodał Roszak, powracając do lekkiego tonu. – To zależy tylko od ciebie. Chcę natomiast wiedzieć, czy mogłabyś to zrobić.
Zaskoczył ją.
– Co...?
– Powiedzmy, że chcę sprawdzić pewną wersję oficjalną.
Palane przyjrzała się tym razem dłużej, i to obojgu. Mogła sobie na to pozwolić, bo byli zwróceni do niej plecami.