Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ale Inglesowi kiedyś opowiem.
— Jeżeli on będzie słuchał, to i ja będę chciała być przy tym —
rzekła Maria. — Och, Pilar, nie opowiadaj wcale.
— Opowiem, jak będziesz zajęta robotą.
— Nie. Nie. Proszę cię. Nie mówmy o tym w ogóle —
powtórzyła Maria.
— Powinno się dokończyć, jeżeli już tyle się powiedziało —
odparła Pilar. — Ale ty tego nie usłyszysz.
— Czy nie można mówić o czymś przyjemnym? — spytała
Maria. — Czy zawsze musimy rozmawiać o okropnościach?
— Dziś po południu nagadasz się z Inglesem — odrzekła
Pilar. — Wy dwoje możecie mówić o czym wam się żywnie
podoba.
160
ERNEST HEMINGWAY
— Więc niech już przyjdzie to popołudnie — powiedziała
Maria.—Niech przyleci na skrzydłach!
— Przyleci — odparła Filar. — Przyleci na skrzydłach i odleci
tak samo, a później przyleci i jutro.
· To popołudnie — powiedziała Maria. — To popołudnie...
Żeby już przyszło!
XI
Kiedy opuścili się z górnej polany w zadrzewioną dolinę i w
głębokim cieniu sosen szli pod górę ścieżką, która biegła równo-
legle do potoku, a potem zbaczała, aby wspiąć się na szczyt
skalistej wyniosłości, zza drzewa wysunął się jakiś człowiek z
karabinem.
— Stój!—zawołał. A potem:—Hola, Filar. Kto to jest z tobą?
— Jeden Ingles — odpowiedziała. — Ale imię ma chrześcijań-
skie: Roberto. Jakaż to zaplugawiona stromizna to dojście tutaj!
— Salud, camarada — pozdrowił wartownik Roberta Jordana
i wyciągnął do niego rękę. — Jak się czujecie?
— Dobrze — odrzekł Robert Jordan. — A wy?
— Również — powiedział tamten. Był bardzo młody, delikat-
nej budowy, wysmukły, miał lekko orli nos, wystające kości
policzkowe i szare oczy. Był bez kapelusza, włosy miał czarne i
zmierzwione, uścisk ręki mocny, przyjazny. Oczy jego także były
przyjazne.
— Jak się masz, Maria — powiedział do dziewczyny. — Nie
zmęczyłaś się?
— Que va Joaquin — odrzekła. Więcej siedzieliśmy i gadali,
niż chodzili.
— To wyście ten dynamitard? — zapytał Joaquin. — Słysze-
liśmy, że tu jesteście.
— Przenocowałem u Pabla — odpowiedział Robert Jordan. —
Tak, to ja jestem ten dynamitard.
— Cieszymy się, żeście przyszli — rzekł Joaquin. — Będziecie
robić pociąg?
162
ERNEST HEMINGWAY
— A wyście byli pr2y ostatnim pociągu? — zapytał Robert
Jordan i uśmiechnął się.
— Czy byłem! — odparł Joaquin. — Przecież właśnie tam
znaleźliśmy toto — pokazał z uśmiechem Marię. — Wyładniałaś
— zwrócił się do niej. — Mówił ci kto, jaka jesteś ładna?
— Cicho bądź, Joaquin. Dziękuję ci — odpowiedziała Maria.
— Ty też byś ładnie wyglądał, jakby cię ostrzygli.
— Niosłem cię wtedy — rzekł Joaquin. — Niosłem cię na
ramieniu.
— Jak wielu innych — wtrąciła Pilar niskim głosem. — Kto jej
nie niósł? Gdzie wasz stary?
— W obozie.
— A gdzie był wczoraj wieczorem?
— W Segovii.
— Przyniósł jakie wiadomości?
— Owszem — powiedział Joaquin. — Są wiadomości.
— Dobre czy złe?
— Zdaje się, że złe.
— Widzieliście samoloty?
— Aha — odrzekł Joaquin i pokiwał głową. — Nie mówcie mi
o tym. Towarzyszu dynamitardzie, jakie to były samoloty?
— Bombowce Heinkle sto jedenaście. Pościgowce Heinkle i
Fiaty' — odpowiedział Robert Jordan.
— A co to były te wielkie z dolnymi skrzydłami?
— Heinkle sto jedenaście.
— Złe one są, jakkolwiek by się zwały — powiedział Joaquin.
— Ale ja was tu zatrzymuję. Poprowadzę was do komendanta.
— Komendanta? — spytała Pilar.
Joaquin poważnie kiwnął głową.