Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Postanowiłem wreszcie dowiedzieć się — powiedział — co to są powtórne narodziny i uczestniczyć w nich...Mimo ekumeniczno[ci synodu trullaDskiego, jego postanowienia nie byBy W caBo[ci uznawane na Zachodzie, poniewa| negowaBy one niektre zachodnie praktyki tagime i tamcine2Termin do zoenia kaucji jest wyznaczony przez sd w postanowieniu, w ktrym okrela si take wysoko kaucji...W zwizku z powyszym postanowieniem trzeba przede wszystkimiuway, e wbrew jego dosownemu brzmieniu, skarga Komisji obej-owa moe nie tylko naruszenie...W zwizku z tym cz dziaaczy opozycji postanowia rozszerzy dziaalnona walk o prawa czowieka...Wielu pisarzy zjadliwie krytykowało doktrynerstwo “Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela” oraz innych postanowień wczesnego okresu rewolucji...Laura wyraźnie powiedziała, że nie zamierza nikogo poślubić, i z tego, co zobaczył, wynikało, że przyczyną jej postanowienia jest niechęć do fizycznego...do koreliańskiego ruchu oporu, postanowił poświęcić się uzdrawianiu ilezjańskich piel-rych należałam - ciałem i duszą...Odprężył się nieco i postanowił spenetrować mrok pod ławką, która górowała przy ścianie niczym dom...ulubionego rumaka i w pierwszej chwili postanowia go odszuka...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


 
Kiedy Morgan wybrała się z wizytą do swojej siostry, po raz pierwszy od dwóch lat przestąpiła próg szpitala. Kiedy tylko weszła do przestronnego cztero­piętrowego holu, opadły ją mieszane uczucia. Z jednej strony miała świadomość panującej tu ciężkiej, naładowanej emocjami atmosfery. Mali pacjenci Morgan umierali w szpitalach niewiele różniących się od uniwersyteckiego. Z drugiej strony pobyt w szpitalu przyprawiał wielu lekarzy o całkiem przyjemne uczucie mocy. Tylko tutaj mogli igrać z losem w walce o ludzkie życie. W duszy Morgan przeważyły pozytywne uczucia. Miło było znów znaleźć się w szpitalu.
Po wizycie u siostry Morgan miała jeszcze trochę wolnego czasu. Stojąc przy windzie, spojrzała w lewo i zauważyła wejście na oddział intensywnej terapii noworodków. Była ciekawa, co poczuje, gdy znów, jak przed laty, znaj­dzie się wśród noworodków. Pod wpływem impulsu postanowiła tam wejść.
Wszedłszy w automatycznie otwierane drzwi, zobaczyła przed sobą dużą poczekalnię dla rodzin. Była pusta. Morgan ruszyła w lewo biegnącym po łuku korytarzem i stanęła pod drzwiami oddziału intensywnej terapii. Wisiała na nich tabliczka: „Tylko dla personelu". Morgan bez wahania weszła do środka.
Po lewej stronie znajdował się pokój dla personelu. Morgan stanęła w drzwiach i zwróciła się do dwóch pielęgniarek stojących przy ekspresie do kawy.
- Przepraszam, nazywam się Robinson, jestem lekarzem pediatrą. Nie pracuję w tym szpitalu, ale przyszłam w odwiedziny do siostry, która leży na porodówce. Czy mogłabym się tu rozejrzeć?
- Ależ oczywiście - powiedziała jedna z pielęgniarek. - Czy jest coś, co szczególnie chce pani zobaczyć?
- Nie, po prostu jestem ciekawa.
Pielęgniarki dały jej znak, że może wejść. Morgan powoli ruszyła przed siebie, oswajając się ze znajomymi widokami, odgłosami i zapachami: roz­legającym się tu i ówdzie sykiem respiratora, przytłumionym pikaniem mo­nitora, ostrą wonią amoniaku i alkoholu.
Przechodząc obok pierwszych inkubatorów, patrzyła na leżące w nich „ drobne ciałka. Wydawały się tak małe, tak bezbronne. Kiedy podeszła do trzeciego, znieruchomiała. Leżało w nim dziecko ubrane tylko w pieluszkę. Jego lewa nóżka była spuchnięta i zniekształcona. Zdeformowana, błyszczą­ca masa przypominała barwą winne grono. Brzuch dziecka był rozdęty. Ser­ce Morgan zaczęło bić szybciej i kolana ugięły się pod nią. Zwróciła się do przechodzącej obok pielęgniarki.
- Czy to wrodzony kostniakomięsak? - spytała, wskazując noworodka. Pielęgniarka skinęła głową.
- Nie ma jeszcze wyników biopsji, ale taka jest wstępna diagnoza.
- Nastąpiły już przerzuty, prawda?
- Na to wygląda. Boże, jakie to smutne.
Kiedy Morgan się odwróciła, opadły ją straszne wspomnienia i przez chwilę myślała, że zemdleje. Spłynęła na nią czarna rozpacz jak ciasno przylegający do ciała całun. Z trudem stawiając nogi, ruszyła do drzwi. Wytoczyła się na zewnątrz i oparła o ścianę korytarza, oddychając głęboko i wpatrując się nie-widzącymi oczami przed siebie. Tak była pochłonięta walką z nawiedzający­mi ją przerażającymi obrazami, że prawie nie poczuła, gdy ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
- Morgan? - usłyszała znajomy głos. - Morgan, dobrze się czujesz? Odwróciła się i zobaczyła Brada. Po kilku sekundach niepewnie poki­wała głową.
- Boże jedyny, jesteś blada jak prześcieradło. Co się stało? Wskazała głową automatyczne drzwi.
- Tam...
Morgan wyglądała jak uczennica szkoły pielęgniarskiej, która po raz pierwszy w życiu zobaczyła umierającego pacjenta. Brad delikatnie pogłaskał jej ramię.
- Nie martw się, wszyscy miewamy takie dni. Może powiesz mi, co czujesz? Nie wiadomo dlaczego, zrobiła to.
- Leży tam dziecko z kostniakomięsakiem. Wygląda strasznie, nastąpi­ły już przerzuty do żołądka i...
- I na ten widok przypomniał ci się jeden z twoich pacjentów? Jej głowa poruszyła się lekko w górę i w dół.
- Jeden z moich ostatnich pacjentów. To było okropne. Naprawdę wal­czyłam o życie tego dziecka i chyba trochę za bardzo się do niego przywiąza­łam. Nie chciałam tego przyznać, ale sprawa od początku była przesądzona. Dzieciak nie miał najmniejszych szans. Żył prawie miesiąc, a potem...
W ciągu następnych kilku minut Morgan opowiedziała Bradowi o tej tra­gedii. Choć robiła wszystko, by pomóc dziecku, jej wysiłki spełzły na niczym i skończyło się to dla niej poważnym załamaniem. Był to jeden z przypadków, które skłoniły Morgan do porzucenia medycyny, przynajmniej na jakiś czas. Brad od czasu do czasu przerywał jej opowieść pytaniami, ale głównie słu­chał. Wreszcie, kiedy Morgan wróciły siły i rumieńce, spojrzała na zegarek.
- Muszę już wracać do biura. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Przepra­szam, jeśli gadałam jak jakaś idiotka z melodramatu.
- Nie musisz przepraszać. Wiesz, my, lekarze, jesteśmy swoimi największymi krytykami. Czasami zbyt wiele od siebie wymagamy. Próbujemy temu zaprzeczać, ale jesteśmy z krwi i kości, mamy prawdziwe uczucia i prawdziwe słabości. Trzeba dojrzeć, by się do tego przyznać.
Spojrzała w oczy, które jeszcze niedawno zdawały się patrzeć na nią z taką wrogością. Teraz wyzierało z nich współczucie. Morgan poczuła cie­pło płynące z dłoni Brada, leżącej na jej ramieniu. Posłała mu słaby uśmiech, po czym odwróciła się i ruszyła do windy.
W drodze do pracy rozpamiętywała rozmowę z Bradem. Była zirytowa­na, że okazała słabość, i to w dodatku przy nim. I bez tego żywił wystarcza­jąco dużą pogardę do wszystkich, którzy pracowali w ubezpieczeniach zdro­wotnych. Z drugiej strony była w nim wrażliwość, jakiej Morgan od dawna nie zauważyła u żadnego mężczyzny. Może, pomijając jego nieuzasadnione uprzedzenia, Brad nie był aż tak zły.
Sekretarka powitała ją nieśmiałym uśmiechem, po czym kiwnęła głową w stronę gabinetu i wzruszyła ramionami. Morgan zrozumiała, że oznacza to wizytę nieproszonych gości. Jak się okazało, w środku czekali na nią doktor Martin Hunt i prezes firmy, Daniel Morrison. Morrison spojrzał na zegarek.
- Spóźniła się pani dziesięć minut, doktor Robinson.
- Nie wiedziałam, że wprowadzono zegarowe karty obecności.
- Nasza firma wymaga od swoich pracowników pełnego zaangażowania -ciągnął Morrison. - Zwłaszcza od tych, którzy zajmują wysokie stanowiska, tak jak pani.
- Przepraszam, odwiedziłam siostrę w szpitalu. Następnym razem bar­dziej się pospieszę.