Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Rola pokrewiestwa zdaje si zreszt znacznie wiksza przy aktach pomocy typu wybr midzy yciem a mierci, ni wybr komu wyrzdzi drobn przysug...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Przy przydziaach do pracy nie uwzgldniano ycze pracownikw Polakw poza specjalistami niektrych dziedzin co do rodzaju i miejsca pracy...Stos ca³y listów i rozmaitych papierów le¿a³ przy nim na niskim stoliku, ca³a œwie¿o nadesz³a poczta dzisiejsza, któr¹ zwykle sam odbiera³...Uwagi odnoszce si do interwau sukcesywnego s w duej mierze aktualne przy rozpatrywaniu interwau symultatywnego...Ze swego krzesła na podwyższeniu widział dokładnie stół z mapami, przy którym podporucznicy bez hełmów na głowach sprawdzali raporty zwiadowców i przesuwali...poczciwy Chapsal i Noël dlatego tylko jest tolerowany, że wypada przy sposobności ortogra- ficznie napisać francuski bilecik, inaczej dosyć by było...Osobną grupę stanowią tutaj testy projekcyjne, polegające na nieświadomym przenoszeniu własnych emocji, postaw, nastawień przy interpretowaniu materiału...Sonia Karnell odgarnęła krótko przycięte ciemne włosy z czoła i żeby przy- podobać się Berlinowi, zabrała się do swego melona...By myœl tê równie¿ móc w sobie intensywnie odczuæ, nale¿y prze¿yæ j¹, rozpamiêtywaæ w spokoju, nie dopuszczaj¹c przy tym myœli innych, które by temu...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Leżały tam jakieś pogniecione papiery i coś znajomo pachniało. . .
Zapach doprowadził go do całkiem sporego ogryzka jabłka, które ledwie zaczynało
brązowieć. Było to całkiem niezłe znalezisko, toteż zarzucił je sobie na ramię i odwrócił
się, chcąc wracać.
I znieruchomiał.
Dostrzegł bowiem przyglądającego mu się z namysłem szczura. I to większego niż
te, z którymi walczył w koszu na śmieci. Zwierzę opadło na cztery łapy i ruszyło ku
niemu niespiesznie. Masklin prawie się uśmiechnął — wreszcie coś znajomego: co to
szczur i jak z nim postępować, wiedział doskonale i nie miało najmniejszego znaczenia, w jakich warunkach dochodzi do spotkania. Puścił ogryzek, zmienił uchwyt na drzewcu
dzidy i powoli wymierzył grot dokładnie między oczy szczura. . .
Równocześnie wydarzyły się dwie rzeczy.
36
Zauważył, że szczur ma wąską, czerwoną obrożę, i usłyszał czyjś głos:
— Stop! Za długo go tresowałem! Na Raj Przecen, skąd ty się wziąłeś?!
Pytający wyszedł z cienia i Masklina zamurowało.
Obcy bowiem był nomem. Przynajmniej Masklin zmuszony był tak założyć, skoro
wyglądał i poruszał się jak nom.
Tylko to ubranie. . .
Podstawowym kolorem stroju praktycznego noma, nie żywiącego skłonności samo-
bójczych, zawsze był błotnisty. Tak nakazywał zdrowy rozsądek. Grimma znała z pół
setki sposobów uzyskiwania barwników z rozmaitych roślin, ale wszystkie dawały ko-
lor będący, jeśli się dobrze przypatrzyć, w zasadzie odmianą błotnistego. Czasem był to żółtobłotny, czasem brązowobłotny, a czasem nawet zielonkawobury, ale błotnisty do-minował. Powód był prosty: jakikolwiek nom paradujący po świecie w jaskrawej czer-
wieni czy intensywnym błękicie miał przed sobą mniej więcej (z naciskiem na mniej)
pół godziny życia, nim przytrafiło mu się coś trawiennego, czyli mówiąc krótko, nim
stał się czyimś posiłkiem.
37
Ten zaś nom wyglądał niczym tęcza, a jego różnobarwne ubranie zrobione było z tak doskonałego materiału jak opakowania po czekoladkach. Pas nabijany miał kawałkami
szkła, a na nogach wysokie buty z prawdziwej skóry. Na dokładkę nosił kapelusz z piórkiem, a gdy mówił, uderzał się po udzie smyczą, na której — co Masklin dostrzegł
dopiero teraz — trzymał szczura.
— No?! — zirytował się nieco nom. — Odpowiedz mi!
— Przyjechałem ciężarówką — odparł krótko Masklin, nie spuszczając wzroku ze
szczura.
Ten przestał się iskać za uchem, przyjrzał mu się niezbyt życzliwie i schował się za swoim panem.
— Ale co tu robisz? Odpowiadaj!
Masklin wyprostował się.
— Podróżujemy — odparł jeszcze zwięźlej.
Kolorowy nom wytrzeszczył na niego oczy.
— Co to znaczy „podróżujemy”? — spytał po chwili.
38
— Przenosić się z miejsca na miejsce. No, przybyć z jednego, a udawać się do innego.
Oświadczenie wywarło dziwne wrażenie na kolorowym: nie żeby od ręki zrobił się
uprzejmy, ale przynajmniej przestał być niemiły.
— Chcesz mi powiedzieć, że przybyłeś z zewnątrz?!
— Właśnie.
— Ależ to niemożliwe!
— Naprawdę? — Masklin lekko się zaniepokoił.
— Zewnątrz nie ma!
— Naprawdę? Przykro mi, ale stamtąd właśnie przybywamy. Sprawia ci to jakiś
kłopot?
— Ty naprawdę masz na myśli Zewnątrz? — spytał nom, przysuwając się bliżej.
— Chyba naprawdę. Nigdy się właściwie nad tym nie zastanawialiśmy. Co to za
mie. . .
— Jakie ono jest?
— Co?!
39
— Zewnątrz. Jakie ono jest?
Pytanie zaskoczyło Masklina.
— No. . . — odparł po namyśle. — Duże. . .
— I?
— No. . . i jest go tam naprawdę dużo. . .
— Tak?
— No i. . . jest tam cała masa różnych rzeczy. . .
— Czy to prawda, że sufit jest tak wysoko, że go nie widać? — Kolorowy nom
najwyraźniej nie potrafił opanować podniecenia.
— Nie wiem — przyznał Masklin. — Co to „sufit”?
— To — odparł kolorowy nom, wskazując na ledwie widoczną w górze plątaninę
cieni i wsporników.
— Aha. . . niczego podobnego nie widziałem — poinformował go Masklin. — Ze-
wnątrz jest niebieskie albo szare i czasami latają tam takie małe, białe.
— I. . . i ściany są tak daleko, i na podłodze leży taki zielony dywan, co rośnie? —
Kolorowy nom zaczął podskakiwać z przejęcia.
40
— Nie wiem. — Masklin był jeszcze bardziej wygłupiony. — Co to „dywan”?
— Uch! — Kolorowy nom najwyraźniej jakoś się opanował i wyciągnął drżącą
dłoń. — Nazywam się Angalo. Angalo de Pasmanterii, ale to ci naturalnie nic nie mówi.
A to jest Bobo.