Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ktoś tutaj jest... Ktoś, kto na niego patrzy, kto go śledzi, kto chce... Tak, kto ile mu życzy! Kto chce jego śmierci!
Ktoś jest od dawna na jego tropie i ten ktoś go dopadł. Znał to uczucie, że był śledzony...
Lone! Lone, pomóż mi! Zostaw tych pajaców, Lone, nie słuchaj już ich, pomóż mi, Lone! Ciężar żelaza uciska mi kark, ciężar, który... Lone, zlituj się, co ja przedtem zrobiłem, w czym zawiniłem, co spowodowało, że jestem teraz jak ścigane zwierzę, na które poluje się bez litości!
Zacisnął zęby i zgrzyt zębów potężnym echem wypełnił mu czaszkę.
Tamten jest tu, w tej sali, za nim. Wreszcie go dopadł! Gaynes czuł palące spojrzenie tamtego na swoim karku.
Nie poddawać się. Przetrwać raz jeszcze, żeby móc zrozumieć. Stawić opór temu spojrzeniu, które... Tak. Nie dać się.
Wolno obrócił się, po kolei zrywając krępujące go łańcuchy, miliony łańcuchów, które przykuwały do blatu stołu jego łokcie. Miał wrażenie, że" na ten ruch zużył długie godziny!
Odnalazłam cię. Teraz idź za mną.
“Nie!" - krzyknął w myślach, mobilizując wszystkie siły.
Tamten był tutaj w odległości paru metrów, na progu sali. To kobieta o bladej twarzy, zapadłych policzkach, w kapturze i w długim płaszczu z szarej wełny. Utkwiła wzrok w oczach Gaynesa.
- Nie - wyszeptał Gaynes. - Nie chcę.
Kamienna posadzka sali uderzyła go prosto w twarz.
Otworzył oczy.
Napotkał spojrzenie stojącej nad nim Lone. Wydawała się napięta i bardzo zaniepokojona - uśmiechnęła się z ulgą widząc, że Gaynes odzyskuje przytomność.
- Lone... - wymamrotał.
Na chwilę przymknął oczy; on także doznał ulgi na myśl, że wydobył się z tego, choć nie wiedział właściwie, z czego. Teraz poddał się na krótko przyjemnemu wrażeniu, że pływa wewnątrz miękkiego kokona. Jeszcze jedno znane odczucie, którego ślad zachował w pamięci: pierwsze przebudzenie się u wylotu niezgłębionego tunelu cienia. Skojarzenie to przeszyło go lękiem. Drgnął.
- To nic, Gaynes - rzekła pochylona nad nim Lone i delikatnie, po matczynemu, przytuliła go do piersi.
Nic... Nie, nic... Skończone. Ona jest z nim, przy nim, a on wdycha zapach suchej trawy.
Znowu otworzył oczy i usiadł odsuwając ją łagodnie. Znajdował się w pokoju o szerokości około czterech kroków i długości około sześciu, w ścianie działowej były drzwi, naprzeciw okna z zaciągniętymi zasłonami. Ściany z pionowo ułożonych desek, starannie polakierowanych.
Przypomniał sobie salę jadalną.
- Jesteśmy na górze w pokoju - wyjaśniła Lone. - Połóż się.
- Na Postoju?
Skinęła potakująco głową. Rozproszone światło słabej lampki u wezgłowia łóżka kładjp ciepłe, miedziane smugi na jej włosach.
- Przepraszam cię - powiedział Gaynes. - Nie wiem, co się...
Ależ nie, wiedział. Nagle sobie przypomniał. Wrażenie, że jest przez kogoś obserwowany, wsysany... Po tym przykrym doświadczeniu pozostał mi dziwny ból głowy, rozprzestrzeniający się po całym mózgu. Koszmar...
- Na pewno byłeś zmęczony - rzekła Lone. - I ciepło musiało... Nie.
- Nie - powiedział masując sobie skórę czaszki. - To nie było to.
- Upadłeś jak kłoda.
- Wiem. Odniosłem wstrząsające wrażenie, że wszystko, o czym zapomniałem, WSZYSTKO, pojawia się we mnie w jednej chwili. Nie chciałem.
- Dlaczego? - zapytała Lone.
Gaynes szukał w pamięci, z niesłychanym wysiłkiem próbował znaleźć w sobie coś, co byłoby jakąś wskazówką.-W końcu pokręcił przecząco głową.
- Nie wiem, Lone - wyznał. - Przypominam sobie... kobietę, tak mi się zdaje, która mnie wzywała.
- Nikt cię nie wzywał, Gaynes.
- A więc, a więc to było złudzenie... I potem... Nie, sam już nic wiem. Nie wiem nic. jestem pewny, że to coś było tam, gotowe trysnąć, wybuchnąć, ale ja nie chciałem. Bałem się. Nie chciałem.
Lone usiadła przy nim na łóżku. Pozwolił się objąć, kładąc głowę w zagłębienie jej ramienia. I przytulony do niej mocno, powtórzył raz jeszcze:
- Nie chciałem. Ponieważ myślę, że...
- Że co?
- Że to sprawiłoby mi ból, rozdarłoby mnie. Wiem, że to by mnie rozdarło... i ciebie także, Lone, nas oboje. Wiem o tym.
- Dlaczego? - zapytała łagodnie Lone. Opuszkami palców gładziła jego włosy na skroni.
- Nie umiem tego wyrazić. Nie wiem... W każdym razie jestem pewny tego rozdarcia. Tak, jakby to było zapisane tu, w mojej głowie. A ja tego nie chcę.
- Może to tylko złudzenie - powiedziała Lone. - Przesadny lęk. Powinieneś, Gaynes, posłuchać tego głosu, nie odmawiać. To się powtórzy. Nie trzeba uciekać.
- To będzie rozdarcie - upierał się Gaynes, a po chwili powiedział: - Kiedyś ty byłaś zbłąkana, Lone...