Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Z drugiej jednak strony nie ulega wtpliwoci, e cnota moralna jako sprawno specyfikuje si, czyli nabiera treci gatunkowej jako cnoti moralna (a konsekwentnie...Twierdzenie o prawdopodobieDstwie logicznym zdania opiera si jednak nie tylko na owej konfrontacji zdaD, mwicej |e ze wzgldu na nie naszej hipotezie H przysBuguje prawdopodobieDstwo pDzisiaj jednak uniformizacja kultury w skali globalnej dokonuje się bardziej pokojowo, wzory kulturowe przenoszą się przede wszystkim za pośrednictwem mass...POKUTA22 Z modlitwą jednak łączyć się winna pokuta, to znaczy: duch pokuty i ćwiczenie się w chrześcijańskiej pokucie...Kiedy usunął ostatnie korytko, z wielkim szacunkiem dotknął papierów; był to cienki plik złożonych dokumentów, a jednak chodziło o skarb, albowiem uniknęły...Kiedyś miałem sposobność obserwować go przez cały wieczór podczas koncertu symfonicznego; ku memu zdziwieniu, siedział w pobliżu, wcale mnie jednak nie...Teren i Talia opuścili izbę, dyskretnie zamykając za sobą drzwi, zostawiając obydwie kobiety same, by w odosobnieniu mogły dać upust wspólnej rozpaczy; jednak...— A niech pana cholera weźmie! — odparł Graczow, uśmiechając się jednak przyjaźnie...Wodkowic podj w swym traktacie gwne wtki rozwaa Stanisawa ze Skarbimierza, nadajc im jednak wymiar konkretnoci i przesycajc politycznymi realiami...Teoria i terapia poznawcza obsesji i kompulsji129mniej pozytywne wyniki (Enright, 1991), jednak z wikszoci tych wczesnych studiw wynika, e poczenie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Gdzie był Allah — pomyślał — gdy bomby spadły na mą żonę i córkę? Gdzie był Allah, gdy zabrano mi syna? Gdzie był Allah, gdy Rosjanie zbombardowali nasz obóz uchodźców…? Dlaczego życie musi być tak okrutne?
— Niełatwo jest czekać, prawda? — powiedział major. — Czekanie to najtrudniejsza rzecz. Umysł nie ma się czym zająć i pojawiają się pytania.
— Jakie są twoje pytania?
— Kiedy skończy się wojna? Mówi się, że… ale mówi się tak od lat. Jestem tą wojną zmęczony.
— Dużą jej część spędziłeś po drugiej…
Major odwrócił się gwałtownie. — Nie mów tak! Od lat przekazywałem informacje waszemu oddziałowi. Czy dowódca nie mówił wam o tym?
— Nie, wiedzieliśmy, że coś tam dostaje, ale…
— Tak, to był dobry człowiek, wiedział, że należy mnie chronić. Czy wiesz, ile to razy wysyłałem moich żołnierzy na niepotrzebne patrole tak, żeby na was nie trafiali? Ile razy do mnie strzelali nasi, ile razy chcieli mnie zabić, jak przeklinali moje imię… — Ten nagły przypływ emocji zaskoczył obu mężczyzn. — Dłużej nie mogłem już tego wytrzymać. Tych z moich żołnierzy, którzy chcieli działać z Rosjanami… cóż, wysłanie ich wprost w wasze zasadzki nie było trudne, ale nie mogłem przecież wysyłać tylko ich. Czy wiesz, przyjacielu, jak wielu mych żołnierzy, mych dobrych ludzi, skazałem na śmierć z waszych rąk? Ci, których oszczędziłem, byli lojalni wobec mnie i wobec Allaha. Nadeszła w końcu pora, by związać się z mudżahedinami na dobre. Niech Bóg wybaczy mi tych, którzy tego nie dożyli. Każdy z nas ma na co się skarżyć — pomyślał Łucznik i wypowiedział jedyne zdanie, które łączyło te ich historie:
— Życie jest ciężkie.
— Dla tych na szczycie góry stanie się wkrótce jeszcze cięższe. — Major rozejrzał się dokoła. — Pogoda się zmienia. Wiatr wieje teraz z południa. Chmury przyniosą wilgoć. Być może Allah jednak nas nie opuścił. Może pozwoli nam kontynuować akcję. Może jesteśmy narzędziem Jego, a On za naszym pośrednictwem dowiedzie im, że powinni opuścić naszą ziemię, byśmy nie musieli wkroczyć do nich.
Łucznik chrząknął twierdząco i spojrzał na górę. Nie widział już swego celu, ale to nie miało znaczenia, w przeciwieństwie bowiem do majora nie widział też końca wojny.
— Reszta przejdzie na drugą stronę dziś wieczorem.
— Tak, przyjacielu, wszyscy kiedyś przejdą na drugą stronę.
* * *
— Panie Clark? — Był już na bieżni prawie godzinę. Mancuso mógł rozpoznać to po kroplach potu, gdy wyłączył urządzenie.
— Tak, kapitanie? — Clark zdjął słuchawki.
— Czego pan słucha?
— Ten chłopak z sonaru, Jones, pożyczył mi swój magnetofon. Ma tylko Bacha, ale to wystarczy, żeby zająć myśli.
— Jest wiadomość dla pana. — Mancuso podał papier, na którym było tylko sześć wyrazów — z pewnością słów kodowych, ponieważ same przez się nic nie znaczyły.
— Jest decyzja.
— Kiedy?
— Tego nie podają. Będzie osobna wiadomość.
— Myślę, że już najwyższy czas, by mi pan opowiedział, jak to ma się odbyć — zauważył kapitan.
— Ale nie tutaj — powiedział cicho Clark.
— Moja kajuta jest tam — wskazał drogę Mancuso. Poszli ku dziobowi, obok silników turbinowych, potem przedziałem reaktora, przez stanowisko dowodzenia, aż do kabiny Mancuso. Był to prawie najdłuższy spacer, jaki można odbyć na okręcie podwodnym. Kapitan rzucił Clarkowi ręcznik, by otarł pot z twarzy.
— Mam nadzieję, że się pan nie wykończył.
— To wszystko z nudów. Pańscy ludzie mają coś do roboty, a ja? Ja siedzę i czekam. Czekanie cholernie denerwuje. Gdzie jest kapitan Ramius?
— Śpi. To jeszcze nie jego pora na włączenie się do sprawy?
— Jeszcze nie — zgodził się Clark.
— Co to właściwie za robota? Może mi pan teraz powiedzieć?
— Wyciągam dwójkę ludzi — odrzekł po prostu Clark.
— Dwóch Rosjan? Nie zabiera pan rzeczy, ale ludzi?
— Zgadza się.
— I chce mi pan powiedzieć, że stale pan to robi? — zapytał Mancuso.
— Może nie stale — odparł Clark. — Raz trzy lata temu, raz rok wcześniej. Dwie inne akcje nie doszły do skutku, i nigdy nie dowiedziałem się dlaczego. „Nie wasza sprawa”, i takie tam.
— Już coś takiego słyszałem.
— To śmieszne — zastanawiał się Clark — ale wydaje mi się, że ludzie, którzy podejmują takie decyzje, nigdy nie wystawili tyłka na mróz…
— Ci ludzie, których ma pan zabrać… czy oni o tym wiedzą?