Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Praktyczne działanie Jedna z moich najnowszych książek - „Świadomość oddechu" (Breath Awareness) jest pełną rozprawą na temat oddychania -...centralnych organów ciała, oddechu i umysłu" - do wyzwolenia mocy, która,jakkolwiek utajona, jest obecna w strukturze psychofizycznej człowieka...Smakowałem wiatr, słyszałem z dwudziestu kroków oddech nornika pod kamie- niem, byłem szybki jak jeleń...i własnym oddechem, i w końcu odziać w ciepło swojego uczucia...sercem przy każdym uciążliwym i wysilonym oddechu...oddech i zmusiła się do pozytywnego myśleniadla człowieka w moich warunkach to niemal majątek – czemuż mam go się pozbyć dla jakichś urojonych niebezpieczeństw? Jest do odebrania...Z serwera odebrano następujący ciąg znaków:To jest zawartość pliku dane...15networking and the Internet...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Zachwiałem się, potknąłem, ale pobiegłem dalej, wiedząc, że tylko schronienie w lesie może nas uratować. Liska wczepiła mi się pazurami w ramię. Czułem ból, lecz tak, jakby nie mnie dotyczył. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Prawie upadłem. Upuściłem nóż, puściłem Liskę i osunąłem się na kolana. Brakowało mi tchu, dławiłem się. Zaczą-
łem kasłać i wtedy zobaczyłem, że na ręku zostają mi ślady krwi. Miałem zalany czerwienią przód koszuli. Z piersi po prawej strome sterczał grot strzały. Dotkną-
łem go z niedowierzaniem. Takie rzeczy przecież się nie zdarzały. To z pewnością był sen. Zaraz obudzę się we własnym łóżku, a Płowy zagoni mnie do szoro-wania przypalonego garnka, który zaniedbałem poprzedniego wieczora. Niestety, nie śniłem. Strzała była jak najbardziej realna. Tak samo jak ból, który zjawił się, gdy opadło podniecenie walką i ucieczką. Skulona, drżąca ze strachu Liska patrzyła wielkimi oczami, jak zginam się wpół, uderzając czołem o ziemię. Resztą przytomności zmusiłem się by włożyć do ust mały palec i zacisnąłem zęby. To
mnie otrzeźwiło. Bardzo wygodnie byłoby zemdleć. Zostawić cały świat po dru-
giej stronie ciemności. Pozbyć się choć na chwilę cierpienia. Ale była przecież ze mną Liska. Nie mogłem zostawić jej samej. Z pewnością już nas ścigano. Trafią z łatwością po śladach krwi. Chwilową przewagę dało mi tylko zaskoczenie.
Kim byli przybysze? Wyrzutkami, piratami, handlarzami żywym towarem lub
przemytnikami trucizn, i narkotyków. Wiadomo, kim nie byli — porządnymi
ludźmi.
Zgarnąłem Liskę, wsunęliśmy się głębiej w zarośla. W napięciu wypatrywa-
łem wrogów, którzy mogli się zjawić lada chwila. Machinalnie głaskałem Liskę i drapałem za uszami. Miałem nadzieję, że to ją trochę uspokoi i nie będzie pisz-czała. Zdawałem sobie też sprawę, że może nas zdradzić coś innego — mój wła-
sny, ciężki i pewnie głośny oddech. Oddychałem z trudem, płytko. Czułem ciężar krwi zbierającej się w zranionym płucu. Wiedziałem, że jeśli nie wyciągnę wkrót-ce strzały, jeśli nie opatrzę rany, zwyczajnie się utopię, zaduszony własną krwią.
Na szczęście strzała przeszła czysto na wylot, a grot był niewielki i wąski. Nie było to bojowe ostrze z wielkimi zadziorami lub paskudztwo, pękające przy uderzeniu w ciało na kilka luźnych metalowych drzazg.
Pościg nadciągnął, tak jak się spodziewałem. Skryły nas liście i iluzja nie-
widzialności. Nie byłem jednak pewien, jak długo zdołam ją utrzymać. Bolał
91
mnie bok, bałem się o Liskę i siebie samego, a to nie ułatwiało koncentracji.
Poza tym starałem się odepchnąć od siebie natrętne myśli. Co się stało z Po-
żeraczem Chmur? Gdzie podział się mój przyjaciel? Dlaczego zostawił siostrę
samą? Piratów było tylko dwóch. Nadeszli, nie spiesząc się, chyba pewni celno-
ści strzału. Przystanęli, zdezorientowani, że trop urwał się nagle, jakby ich ofiara uleciała w powietrze. Miałem okazję przyjrzeć się im dokładniej. Byli podobni do siebie jak bracia. Chudzi, żylaści, wysmagani wiatrem na kolor mahoniu. Ich twarze pokrywał wielodniowy zarost. Czoła przewiązali identycznymi, wypłowia-
łymi czerwonymi chustami. Na ciemnej skórze lśniły drobne kropelki potu. Obaj mieli noże bardzo podobne do mojego. Ale nie była to ich jedyna broń. Jeden
niósł na ramieniu naciągniętą kuszę. Drugi dzierżył łuk. Rozglądali się czujnie, z jakiegoś powodu zaniepokojeni i jakby zirytowani. Łucznik rozgarnął gałęzie, raz i drugi. Potem zatoczył ramieniem półkole, wskazując coś nieokreślonego.
Domyśliłem się, że nie widzą nas, lecz prawdopodobnie słyszą. Ciche skomlenie przestraszonego smoczego szczenięcia? Załamujące się dyszenie rannego człowieka, a może jego serce, które waliło jak szalone? Piraci przetrząsali zarośla, to tu, to tam. Starałem się jak najlżej oddychać. Coraz trudniej było utrzymywać mi-raż. Rozpaczliwie pragnąłem, by wreszcie sobie poszli. Niestety, byli uparci, a co najgorsze, w swych niesystematycznych poszukiwaniach coraz bardziej zbliżali się do naszej kryjówki. Zostałem zmuszony do działań ostatecznych.
Gdy jeden z mężczyzn obrócił się w stronę towarzysza, nie zobaczył już zna-
jomej postaci, lecz straszliwego wojownika wymachującego ogromnym mieczem.
Kontratak pirata był szybki jak uderzenie węża. Lecz na udeptane leśne poszycie powalił strzałą nie hajgońskiego wojownika, lecz tropiciela. Trup zacisnął palce na drzewcu bełtu, sterczącego mu z piersi dokładnie w miejscu, gdzie znajduje się serce. Był tak blisko, że niemal mogłem go dotknąć. Umarł prawie natychmiast, z wypisanym na twarzy zdumieniem.
Drugiego pirata objęły płomienie. Wpierw ramiona, potem głowę i całe ciało.