Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zwą to Krwią Bohaterów, bo wprawia w euforię
234
i można walczyć mimo wielu ran. Ale wiem, co się dzieje, gdy zwiększyć do-zę parokrotnie. Nadwrażliwość staje się tak wielka, że zdaje się, jakby cały świat wdeptywał człowieka w ziemię. Każde dotknięcie to trzęsienie ziemi, oddech: huragan. Światło wypala oczy, chłód zamraża, ciepło spala. . . Nocny Śpiewak nie będzie mógł poruszać się, spać ani jeść.
Oczywiście będą go karmić na siłę, ale to dla niego tylko dodatkowa tortura.”
Spojrzeliśmy na siebie, zdjęci przerażeniem.
„On z tego nie wyjdzie o zdrowych zmysłach” — przekazał Koniec.
* * *
Wiatr Na Szczycie wracał do siebie z uczuciem, jakby otrzymał policzek.
Wciąż jeszcze miał świeżo w pamięci chłodne spojrzenie swego ulubieńca.
Uprzejme skłonienie głowy i:
„Czy mógłbyś nas teraz opuścić, Mistrzu Iluzji? Chcielibyśmy porozmawiać
we własnym gronie.”
Matko Świata! A on po prostu wstał i wyszedł, jak odprawiony sługa, ku wła-
snemu, bezbrzeżnemu zdumieniu. Dlaczego poddał się woli tego dzieciaka, który dopiero co wylazł z pieluch? Upokorzenie paliło jak ogień. Wrócić i palnąć niewdzięcznego gówniarza w ucho? Siedemnaście lat ma zaledwie. . .
Wiatr Na Szczycie zastanowił się, dając dojść do głosu rozsądkowi. A co on
sam porabiał, mając tyle lat, co Kamyk w tej chwili? Ogarnęło go zdumienie,
gdy oddał się wspomnieniom. Siedemnasty rok życia: od dwóch lat niebieskie
pasy na policzkach, kosmyki włosów ucięte zabitym wrogom, zwisające z belki
pod stropem — po jednym za każdy rok życia. Niemowlę na jego rozpostarych
dłoniach i zdziwienie, jak bardzo pierworodny jest lekki.
Gdzie umknęło całe to życie? Nie ma już żony, ani syna. Nie ma Gór Zwier-
ciadlanych, krwawych bitew międzyklanowych, wilczych stad, wieczorów przy
ogniskach. Jest tylko ten obcy, płaski kraj, gdzie nikt nigdy nie widział śniegu.
I niespełnione marzenia.
„Łatwo ci było przykroić się do tutejszej formy” — skarcił sam siebie. —
„Kamyk to już mężczyzna. Zapamiętaj.” Wieczorem posłał po kobietę. Nie z wy-
magającej zaspokojenia potrzeby, lecz po to, by nie być sam. Odpędzić smutne myśli o młodym Stworzycielu. Porozmawiać o błahych sprawach, pośmiać się,
słuchając opinii o niektórych sąsiadach. Róża — jego ulubiony „kwiatek” — sły-nęła z ciętego języka.
Jednak, ku jego zaskoczeniu, w drzwiach nie pojawiły się posągowe kształ-
ty Róży, lecz szczupła figurka niedużej dziewczynki. Niewątpliwie także była 235
„kwiatkiem”. Świadczyły o tym misternie zaplecione włosy, srebrne ozdoby, pół-
przeźroczysty stanik i siatkowe wstawki w barwnej spódnicy odsłaniające uda.
— A to co za pisklę? — spytał zdziwiony mag. — Nie zamawiałem ciebie,
ptaszyno.
„Kwiatek” spuścił skromnie oczy i ukłonił się, odginając wytwornie dłonie na zewnątrz.
— Róża nie mogła przyjść, Mistrzu Iluzji. Prosiła, żebym ją zastąpiła, bo nie przesłałeś innych poleceń.
Wiatr Na Szczycie z zakłopotaniem mierzył wzrokiem dziewczynę.
— Ja nie sypiam z dziećmi — rzekł ze wzburzeniem. -Ileż ty masz lat, kwiat-
ku?
— Dwadzieścia — odpowiedziała, prostując się i nieznacznie wypinając pier-
si.
— Ej! Nie kłam, kwiatku!
— Osiemnaście — poprawiła. — Mistrzu Iluzji, nie odsyłaj mnie od razu —
dodała prosząco. — Ogrodniczka będzie się złościć.
Wiatr Na Szczycie prychnął z niezadowoleniem, po czym spytał:
— Umiesz robić masaż?
— Umiem, Mistrzu.
Hajg ściągnął tunikę i rzucił się na łoże.
— Zacznij od karku — burknął.
Dziewczyna uklękła obok i zaczęła umiejętnie rozcierać napięte mięśnie. Gdy-
by mag otworzył wtedy oczy, zobaczyłby figlarny uśmiech na jej twarzy. Przypomniała sobie, co mówiła Róża: „Nie, dziewczyno, nie jest stary. Trzydzieści siedem lat i ani jednego siwego włosa. Brzuch ma jak dębową deskę. Daj nam, Losie, więcej takich klientów. I nie słuchaj plotek rozpuszczanych przez Ťzabaweczkit’.
To prawdziwy mężczyzna. Ze wszystkimi zaletami i wadami.”
Masując plecy Wiatru Na Szczycie, zaczęła nucić:
Gdzie rogacz biegnie, a wilk za nim bieży w ślad. . .
aoa-ehej. . .
Gdzie do gwiazd blisko, jak nigdzie indziej. . .
aoa-ehej. . .
Tam twoje ramiona s ˛
a domem mym. . .
aoa-ehej. . .
A moje dato darem twym. . .
aoa-ehej. . .
Swobodniejsi od ptaka w błękicie,
I szybsi od strzały,
Wolni jak wiatr na szczycie,
236
Darujmy sobie siebie. . .
aoa-aoa-ehej!
— Skąd to znasz, spryciaro? — mruknął mag, nie otwierając oczu.
— Nauczyłeś Różę, a ona mnie.
Wiatr Na Szczycie obrócił się na wznak. Podłożył ramiona pod głowę.