Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- I co zafundujecie mi tym razem? - spytał.
- Nic, czego już pan nie doświadczył - odparł starszy lekarz głosem, który zapewne uspokoiłby innego Melfianina. - Chcemy raz jeszcze pobrać panu krew. Proszę odsłonić rękę.
Kelgiański internista spojrzał na nidiańskiego kolegę i zafalował sierścią.
- Jeśli pan nic nie zrobi, pacjencie Hewlitt, my też niczego nie zdołamy zrobić - powiedział, przysuwając moduł reanimacyjny nieco bliżej łóżka.
Hewlitt dowiedział się już z przelotnych konwersacji z leżącym obok kelgiańskim pacjentem, że przedstawiciele tego gatunku są fizycznie niezdolni do kłamstwa. Ich futro poruszało się nieustannie w charakterystyczny sposób, pozwalający odczytać aktualne emocje. Była to jakby forma wizualnej telepatii, wskutek czego każda ich myśl stawała się widoczna dla innych. Z tego samego powodu nie wiedzieli, czym jest takt, uprzejmość czy delikatność. Nawet wobec chorego.
Hewlitt ponownie poczuł na skórze chłód małego krążka metalu.
- W tej chwili instrument wstrzykuje panu niewielką dawkę łagodnego środka znieczulającego - powiedział Medalont. - Wysuwana igła jest tak mała, że nie ma pan prawa nic poczuć. Zaraz wysunie się jeszcze druga, nieco grubsza i dłuższa, która pobierze krew. O właśnie. Dziękuję, pacjencie Hewlitt. Jak pan się czuje?
- Dobrze - odparł Hewlitt. - A jak mam się czuć?
Medalont zignorował pytanie.
- Odczuwa pan cokolwiek niezwykłego? Nie ma żadnej, nawet najdrobniejszej zmiany?
- Nie.
- Żadnego ucisku w klatce piersiowej czy trudności z oddychaniem? - pytał dalej lekarz. - Mrowienia lub utraty czucia? Bólu głowy?
- Nie! - warknął Hewlitt. - Tylko lekki brak czucia w miejscu, skąd pobrał pan krew. Tak samo jak poprzednio.
- Nawet słabe objawy mogą być zapowiedzią rychłych zaburzeń - stwierdził Medalont. - Nie wykluczam, że okażą się tak słabe, że sam pan będzie skłonny uznać je za urojone.
- Na razie nic mi się nie roi - rzucił Hewlitt, próbując nad sobą zapanować.
Ziemianin w zielonym mundurze uśmiechnął się przelotnie.
- Żadnych objawów psychicznych? - dociekał Medalont. - Żadnego lęku czy strachu, który mógłby narastać, aż wywołałby fizjologiczne objawy? Wiem, że wkraczam na poletko porucznika Braithwaite'a, ale...
- Owszem - odezwał się mężczyzna w mundurze. - Ale proszę się nie krępować. Zwykle nikt się tym nie przejmuje.
Zanim starszy lekarz zdążył odpowiedzieć, Hewlitt przejął pałeczkę.
- Jeśli chce pan wiedzieć, czy odczuwam niepokój, to tak. Jestem niespokojny, i to nawet bardzo. Do przybycia tutaj nie miałem ataku serca. Nie sądzę jednak, byście zdołali mnie wystraszyć na tyle, aby zaraz szlag mnie trafił.
- A poprzednim razem odczuwał pan strach? - spytał Medalont.
- Nie. Byłem tylko śpiący i odprężony - powiedział Hewlitt. - Teraz jednak się boję.
- Nie ma czego - stwierdził Medalont. - Nie pozwolimy, by cokolwiek się panu stało.
Na dłuższy czas zapadła cisza. Sylwetka Leethveeschi pulsowała z wolna pod osłoną skafandra, membrana głosowa Hudlarianki ani drgnęła, sierść Kelgianina falowała niczym czesana podmuchami wiatru, jego nidiański kolega sprawdzał wyposażenie, a Medalont, co kilka sekund szczękał szczypcami niby organiczny metronom. W końcu to on się odezwał.
- Siostro oddziałowa, proszę raz jeszcze podać szacunkowy czas między pierwszym pobraniem krwi a pojawieniem się sygnału zagrożenia oraz zrelacjonować pokrótce dalszy przebieg wypadków.
- Biorąc pod uwagę odczucia pacjenta, który zdaje się, rozumie sporo z medycznej terminologii, lepiej byłoby nie ujawniać teraz tych informacji - zauważyła Leethveeschi.
- Mam nadzieję, że wyczerpujące informacje raczej mu pomogą - powiedział Medalont. - Proszę, siostro.
- System monitorujący zasygnalizował nagłe pogorszenie się stanu pacjenta jakieś dwanaście i pół minuty po tym, jak pobrał pan krew i wyszedł - wychrypiała Leethveeschi. - Dziesięć sekund później funkcje życiowe ustały. Odczyty pracy mózgu wskazywały na rychły zgon. Personel oddziału przebywał akurat poza dyżurką, zajęty wydawaniem posiłku, postanowiłam, więc sama zareagować, aby nie tracić dodatkowych sekund na przekazanie dalej informacji. Biorąc pod uwagę wyśmienity dotychczas stan pacjenta, spodziewałam się raczej awarii czujników niż zaprzestania akcji serca. Gdy dotarłam do łóżka chorego, tracił on właśnie przytomność. Przed upływem czterdziestu sekund rozpoczęłam masaż serca. Pacjent pozostawał jednak nieprzytomny aż do przybycia zespołu reanimacyjnego, co nastąpiło sześć minut i piętnaście sekund później...
- Jest pani pewna, siostro? - przerwał jej Medalont. - Może zaangażowanie w wypadki zaburzyło u pani odczuwanie upływu czasu? Sześć minut to nie jest właściwy czas reakcji.
- Pacjent Hewlitt też nie reagował właściwie, a ja sprawdzałam czas w trakcie reanimacji - powiedziała Leethveeschi. - Oddziałowy zegar nie ma skłonności do angażowania się w cokolwiek.
- Siostra się nie myli - rzekł Nidiańczyk, spoglądając na swojego kolegę. - Pan też ma rację, doktorze. Normalnie byłby to niedopuszczalny czas dotarcia do chorego. Mieliśmy jednak pod drodze mały wypadek, zderzenie z wózkiem do rozwożenia posiłków. Gdy obsługa zobaczyła migające światło, zeszła nam z drogi, lecz zostawiła na środku oddziału ten nieszczęsny wózek. Nie było ofiar, tylko niewyobrażalny bałagan. Jedzenie dla różnych gatunków poleciało na podłogę i łóżka...