Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Latem Bóg Słońca potrzebował dużo mniej odpoczynku niż Ludzie, zwłaszcza śmiertelnicy tak wyczerpani podróżą, że na twardej ziemi spali zdrowo jak w puchowej pościeli. O świcie ptaki wszczęły harmider, ale zostały zignorowane.
Minęła połowa ranka...
- Mentorze?
Nnanji? Nie. To był głos Katanjiego. Wojownik Shonsu potrafił w jednej sekundzie obudzić się z mocnego snu.
- Tak?
Wallie ujrzał psotny uśmiech Pierwszego.
- Czy mogę mieć zaszczyt przedstawić ci, panie, nowicjusza Matarro, szermierza pierwszej rangi?
2
- To ja będę zaszczycony, tylko pozwól, że najpierw odszukam zapinkę - powiedział Wallie.
Chłopiec stojący obok Katanjiego drgnął zaskoczony na widok rangi wielkiego szermierza. Choć był niewiele starszy od brata Nnanijego, przewyższał go wzrostem i sprawiał wrażenie bardziej dojrzałego. Brązowy od słońca, zdrowy i dobrze odżywiony, nosił pasy i miecz, tatuaż na czole był od dawna wygojony, w przeciwieństwie do zaognionej rany Katanjiego.
Matarro nie wyglądał jednak na szermierza. Nie miał kucyka, kiltu ani długich butów. Jedyny strój stanowiła przepaska biodrowa - długi pas białego płótna, którego jeden koniec wisiał z tyłu jak ogon. Wallie spiął włosy, wyplątał się z koca, sięgnął po pasy i miecz. Potem wstał, przywołując na twarz życzliwy uśmiech. Gość, wyraźnie uspokojony, wyjął broń i zasalutował.
- Jestem Matarro...
Pewnie trzymał miecz, ale dwa gesty wykonał w niewłaściwej kolejności, czego chyba nie zauważył.
- Jestem Shonsu...
Odpowiadając zgodnie z rytuałem, Wallie spojrzał ponad głową chłopca na molo. Obóz rozbity na końcu doliny zasłaniały gęste krzaki. Gdy statek przybił do brzegu, załoga ujrzała tylko opuszczony kamieniołom i kilka pasących się koni. Nowicjusza Mataro wysłano na zwiad. Jeśli Katanji pierwszy zauważył statek, powinien był obudzić Shonsu albo Nnanjiego, który przez dłuższą chwilę siedział na ziemi zaspany i oszołomiony. Pierwszy oczywiście zaprosił Matarro, żeby poznał jego mentora. Teraz uśmiechał się od ucha do i na widok reakcji gościa.
Tymczasem Nnanji zerwał się na równe nogi.
- Pozwól, że przedstawię cię adeptowi, nowicjuszu - powiedział Wallie.
Mały statek o niebieskim kadłubie i aż trzech białych masztach był wyraźnie przechylony na prawą burtę. Żeglarze znosili drewno po dwóch trapach i składali je na brzegu. Wszelkie głosy zagłuszał ryk wodospadu.
- Co to za statek? - zapytał Wallie, kiedy formalnościom stało się zadość.
Matarro przebiegł wzrokiem po obozowisku.
- Nazywa się Szafir! - pospieszył z odpowiedzią Katanji, zadowolony z siebie.
Lord Shonsu przeszył go morderczyni spojrzeniem.
- Szafir, panie.
- Co was sprowadza w te odludne strony?
Chłopak zawahał się, niepewny, ile może ujawnić. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie spotkał Siódmego, więc miał prawo być zdenerwowany. Wysoki rangą szermierz mógł wyzwać nawet nowicjusza, jeśli nie spodobał mu się jego wygląd albo sposób mówienia. Gdyby zabił biedaka albo okaleczył, jego czyn byłby niehonorowy, ale całkiem legalny. Nikt nie ośmieliłby się zarzucić mu morderstwa.
- Sprowadziła nas Ręka Bogini, panie. Ostatniej nocy zerwała nam się kotwica... Nigdy wcześniej coś takiego nam się nie przytrafiło.
- Ładunek się przesunął?
Matarro kiwnął głową, zaskoczony trafnym spostrzeżeniem szczura lądowego.
- Kto jest kapitanem?
- Tomiyano Trzeci, panie.
- Przekaż moje pozdrowienia żeglarzowi Tomiyano i poinformuj go, że za kilka minut złożę mu wizytę. Jesteśmy na służbie Najwyższej i potrzebujemy środka transportu.
Chłopak odwrócił się na pięcie, ale raptem przypomniał sobie o rytuale pożegnalnym. Tym razem pomylił się jeszcze bardziej niż przy salucie. Na szczęście wiedział, co robić z mieczem. Potem puścił się biegiem przez zarośla jak wystraszony zając.
Nnanji prychnął z bezgraniczną pogardą:
- Szczur wodny! Szafir, co? - dodał rozbawiony, zerkając na Walliego.