Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Gdyby wciąż była wolna, mogłaby chcieć poślubić go z obowiąz­ku, bądź co bądź miała ojca pułkownika...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Innego deszczowego wieczoru siedzieliśmy skuleni w na­szym baraku i piekliśmy kasztany w gorącym popiele. Zorba zwrócił się ku mnie i patrzył tak badawczo, jakby chciał zgłębić jakąś wielką tajemnicę. W końcu nie wy­trzymał i rzekł:
— Chciałbym wiedzieć, szefie, co ty we mnie widzisz? Na co czekasz? Czemu nie weźmiesz mnie za kark i nie wyrzucisz za drzwi? Mówiłem ci już, że nazywają mnie “Zarazą", bo gdziekolwiek się znajdę, kamienia na kamieniu nie zostawię... Twoją robotę też diabli wezmą... Wy­rzuć mnie za drzwi, dobrze ci radzę!
— Podobasz mi się — odpowiedziałem. — Nie pytaj więc o nic.
— Czy nie widzisz, szefie, że mnie brak którejś klepki? Może mam ich parę, ale na pewno nie wszystkie. Zaraz zrozumiesz: Otóż ostatnio dniem i nocą nie daje mi spo­koju wdowa. Przysięgam, że nie o mnie tu chodzi. Niech ją diabli... Na pewno jej nie tknę. Nie dla mnie to kąsek... Ale nie chcę straty dla innych. Ona nie powinna spać sama. To byłaby krzywda, szefie. Krzywda nie do znie­sienia! Krążę w nocy wokół jej obejścia... A wiesz dla­czego? Chcę zobaczyć, czy ktoś nie przyjdzie do niej. Wte­dy bym się uspokoił.
Wybuchnąłem śmiechem.
— Nie śmiej się, szefie! Jeśli kobieta śpi sama, winni są mężczyźni. Wszyscy będziemy za to odpowiadać przed Bogiem w dniu Sądu Ostatecznego. Wprawdzie On prze­bacza wszelkie grzechy, wymazuje je tą gąbką, o której mówiłem. Ale tego grzechu nie wybaczy! Szefie, biada mężczyźnie, który mógł spać razem z kobietą, a nie uczy­nił tego, biada kobiecie, która mogła spać z mężczyzną, a postąpiła inaczej. Pamiętasz, co mówił hodża?
Zamilkł na chwilę, po czym wybuchnął:
— Czy człowiek, który umarł, może wrócić na ziemię w innej postaci?
— Nie sądzę, Zorbo.
— Ja też nie. Ale gdyby to było możliwe, wtedy wszys­cy ci mężczyźni, którzy wyłamali się ze służby — nazwij­my ich dezerterami z frontu miłości — wróciliby na zie­mię, wiesz, pod czyją postacią? Pod postacią mułów.
Zamilkł i popadł w zadumę. Nagle jego oczy zabłysły.
— Kto wie? — rzekł podniecony dokonanym odkry­ciem. — Może muły, jakie widzi się dziś na świecie, to właśnie tacy głupcy, którzy w poprzednim życiu uważali się za mężczyzn albo kobiety, a po prawdzie nigdy nimi nie byli. W nowym wcieleniu nadal upierają się i wierz­gają. Co o tym sądzisz, szefie?
— Że rzeczywiście brak ci piątej klepki — odpowiedzia­łem ze śmiechem. — Lepiej weź santuri!
— Nie gniewaj się, szefie. Dziś wieczór nie będzie mu­zyki. Wiesz, dlaczego wyplatam te bzdury? Bo mam wie­le trosk. Nowy chodnik — diabli by go wzięli — robi mi kawały! A ty tu mówisz o santuri...
Wyjął z popielnika kasztany, dał mi ich pełną garść i na­pełnił szklanki winem.
— Szczęść, Boże! — powiedziałem trącając się z nim.
— Boże, wspomagaj! — zawtórował Zorba. — Choć do­tąd niewiele nam z tego przyszło.
Wypił jednym haustem i wyciągnął się na posłaniu.
— Jutro — rzekł — będę potrzebował wiele siły, czeka mnie rozprawa z kupą diabłów. Dobranoc!
 
Następnego dnia wczesnym rankiem Zorba poszedł do kopalni.
Robotnicy drążyli nowy chodnik i praca przy nim posu­wała się szybko. Z sufitu kapała woda, a ludzie człapali w czarnym błocku.
Dzień przedtem Zorba sprowadził stemple, żeby pode­przeć strop. Wciąż jednak niepokoił się, pale bowiem nie były dostatecznie grube, a on swoim nieomylnym instynk­tem, pozwalającym mu traktować cały ten podziemny la­birynt tak, jak gdyby to było jego własne ciało, czuł, że za­bezpieczenie nie jest pewne. Nasłuchiwał więc cichych jeszcze, ledwo uchwytnych dla mniej wrażliwego ucha trzasków brzmiących jak głuche westchnienia stempli ję­czących pod ciężarem stropu.
Dodatkowa okoliczność pogłębiła tego ranka niepokój Zorby! Właśnie kiedy miał zejść do kopalni, nie opodal przejeżdżał na mule wiejski pop Stefanos. Spieszył do pobliskiego żeńskiego klasztoru z ostatnimi sakramentami dla umierającej zakonnicy. Zabobonny Zorba zdążył na szczęście trzykrotnie splunąć, zanim tamten go pozdrowił.
— Dzień dobry — odparł półgębkiem na powitalne sło­wa popa. I szybko dodał półgłosem: — Tfu! Na psa urok!
Czuł jednak, że to nie wystarczy dla zażegnania niebez­pieczeństwa, więc do nowego chodnika schodził rozsier­dzony.
Panował tu ciężki zaduch, woń węgla i acetylenu. Ro­botnicy już przedwczoraj zaczęli umacniać stemple. Za­chmurzony Zorba rzucił im krótkie powitanie i zawinąw­szy rękawy wziął się do pracy.
Około dziesięciu ludzi waliło kilofami w pokład. Inni zgarniali łopatami urobek gromadzący się u ich stóp, łado­wali go na małe, ręczne wózki i wywozili na powierzchnię.
Nagle Zorba zatrzymał się i dał znak robotnikom, żeby przerwali pracę. Nastawił uszu. Jak jeździec związany jest ze swym koniem, a kapitan ze statkiem, tak Zorba zespo­lony był z kopalnią. Jej chodniki były jak arterie w jego ciele — i to, o czym zbyt późno dałyby znać martwe czar­ne skały, Zorba przeczuł żywą świadomością człowieka. Właśnie gdy nastawił swoje wielkie owłosione uszy i na­słuchiwał, przyszedłem.
Zerwałem się ze snu, jakby pchnięty czyjąś ręką, pełen złych przeczuć. Ubrałem się i wyszedłem, nie wiedząc, po co się śpieszę i dokąd idę, ale nogi same zaprowadziły mnie do kopalni.