Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Poklepał się po jabłku Adama.
– A Belding? – zapytałem. – Został napromieniowany?
Uśmiechnął się, potrząsając przecząco głową.
– Leland był zabezpieczony. Jak zwykle.
Wciąż z tym samym uśmiechem na ustach otworzył szufladę, wyjął mały, plastikowy pojemnik, nacisnął guzik i zwilżył gardło płynem w aerozolu. Kilka głębokich wdechów, schował pojemnik z powrotem do szuflady, rozparł się wygodnie z fotelu i uśmiechnął jeszcze promienniej.
– O czym chce pan ze mną mówić? – zapytałem.
– O sprawach, które pana interesują. Zamierzam zaspokoić pana ciekawość. Ale pod warunkiem, że przestanie pan szperać. Wiem, że pańskie intencje są szlachetne, ale nie wyobraża sobie pan nawet, ile szkody może to przynieść.
– Nie rozumiem, dlaczego miałbym zaszkodzić czemuś, co już się stało.
– Panie doktorze, chciałbym zejść z tego świata ze świadomością, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by ochronić pewnych ludzi.
– Na przykład siostrę? Czy ostatnie wydarzenia nie świadczą, że ma wystarczającą ochronę?
– Nie, pańskie rozumowanie jest nieścisłe – zna pan tylko część prawdy.
– A pan ujawni całą?
– Tak. – Kaszel. – Lecz musi mi pan dać słowo, że skończy pan z tym śledztwem, niech te sprawy umrą wreszcie śmiercią naturalną.
– W jakim celu pan udaje? Dobrze pan wie, że nie mam wyboru. Jeśli będę się upierał przy swoim, to załatwi mnie pan, tak jak załatwił pan Crossa, Eulalie i Cable Johnsonów, Donalda Neuratha, Kruse’ów.
Moje słowa wyraźnie go ubawiły.
– Pan jest naprawdę przekonany, że jestem perfidnym mordercą?
– Pan, Magna, co za różnica?
– Aha. Amerykańskie korporacje jako wcielenie szatana?
– Nie, tylko ta konkretna korporacja.
Roześmiał się – było to raczej sapanie niż śmiech.
– Doktorze, gdybym nawet chciał pana załatwić, jak był pan łaskaw to ująć, nie mógłbym. Dostąpił pan pewnej łaski...
– Co?
– O, tak. Komuś bardzo na panu zależy. Istocie uroczej i dobrej, drogiej nam obu.
Nie na tyle drogiej, by ujawnił, kim jest owa istota.
– Widziałem, że na przyjęciu u Kruse’a ktoś z panem rozmawiał. Ktoś się od pana czegoś domagał. Czego?
Zamknął oczy, przycisnął palcami skronie.
– Z Holmby Hills do Willow Glen – powiedziałem. – Pięćset dolarów miesięcznie w kopercie bez nadawcy. Coś mi nie wygląda, że owa istota jest panu aż tak droga.
Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Pięćset dolarów? Helen panu o tym powiedziała? – Znowu wydał z siebie ten sam sapiący śmiech, odsunął się z fotelem, położył nogi na biurku. Miał czarne sztruksowe spodnie, brązowe mokasyny z jagnięcej skóry i jasne skarpetki. Podeszwy wypolerowane do połysku, jakby nigdy nie chodził po ziemi.
– Okay – rzekł. – Dość już tej zabawy. Niech mi pan powie to, co pańskim zdaniem pan wie, a ja będę wiódł pana ku prawdzie.
– Czyli dowie się pan, ile mogę sprawić panu kłopotu, i podejmie stosowne działania.
– Rozumiem, że może to pan tak odbierać, doktorze. Ale ja myślę o edukacji prewencyjnej. Przedstawię panu całą prawdę i nie będzie pan miał więcej powodu, by sprawiać mi kłopot.
Cisza.
– Jeśli odrzuca pan moją propozycję, każę natychmiast odstawić pana do domu.
– Jaką mam szansę, że dotrę tam żywy?
– Sto procent. Za rękę boską nie odpowiadam.
– A korporacja Magna nie zapragnie nią być?
Roześmiał się.
– Muszę to zapamiętać. No jak, doktorze? Wybór należy do pana. Byłem na jego łasce i niełasce. Jeżeli się zgodzę, to czegoś się dowiem. I zyskam na czasie.
– A więc dobrze. Proszę mnie edukować – powiedziałem.
– Świetnie. Porozmawiamy przy kolacji, jak na dżentelmenów przystało. Nacisnął guzik przy blacie biurka. Ściana z wystawą broni przesunęła się i moim oczom ukazał się niewielki pasaż i zasłonięte kotarą drzwi, które gospodarz otworzył, wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza.
Weszliśmy do podłużnego patio krytego dachem. Szarobrązowe drewniane kolumny, ludowa meksykańska ceramika. Bugenwille o grubych pniach w glinianych donicach pięły się po kolumnach na dach, na którym rozścielały dywan liści. Z krokwi zwisały słomiane kosze z rozmaitymi tropikalnymi roślinami. Duży okrągły stół, przykryty niebieską adamaszkową serwetą – zastawa na dwie osoby: naczynia z wypalanej glinki, srebro stołowe, kryształowe czary, na środku stołu kompozycja z ziół i kwiatów.
Pewny był mojego wyboru.