Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ten nieszczęsny kraj zawsze był rządzony przez ludzi nieodpowiedzialnych. Amatorszczyzna! To jest główny polski grzech.
Właściwie trudno mu teraz odtworzyć, co wtedy naprawdę czuł i myślał. Z pewnością niepokoił się o Susanne, do której był na swój sposób przywiązany. Był człowiekiem uczuciowo wychłodzonym, zachowującym dystans także w stosunku do samego siebie. Jedyną sprawą, która mogła go głębiej poruszyć, była muzyka. Przy fortepianie przeżywał stany bliskie euforii. Zdarzało mu się nawet płakać. Ciotka była osobą, z którą dawniej się tymi wrażeniami dzielił. Ona przecież wprowadziła go w świat muzyki. Ale teraz zbyt się od siebie oddalili, nie potrafiłby już się jej zwierzać. Ten dystans pomiędzy nim a resztą ludzi ciągle się zresztą powiększał. Jeżeli zapalał się w rozmowach, to tylko w obecności kolegów muzyków lub ludzi muzyką się pasjonujących. Stronił od towarzystwa, z pogardą patrzył na innych polskich stypendystów, którzy trwonili czas na libacje, najczęściej przebywał ze swoim profesorem i muzykami z orkiestry. Z jednym z nich się nawet zaprzyjaźnił. Miał na imię Jean, grał na skrzypcach i był o kilka lat od Jasia starszy. Chodzili na spacery, przesiadywali na Montmartrze. Potem jednak ta przyjaźń została gwałtownie przerwana; Jasio odniósł wrażenie, że dla Jeana te ich namiętne dyskusje o Schonbergu, Bartoku i dodekafonii to tylko pretekst, że skrzypek chce go omotać, mieć tylko dla siebie. Po dramatycznej rozmowie, kiedy Jean wyznał mu swą miłość, a odtrącony rozpłakał się, Jasio jeszcze bardziej ukrył się w swojej skorupie. Poczuwał się do obowiązku pisania do ciotki, ale nie czekał na jej listy. Na widok koperty leżącej na stole reagował z niechęcią, wiedząc, że znowu będzie musiał odpowiadać na liczne pytania. Ze swoją siostrą bliźniaczką nie utrzymywał żadnych kontaktów. Nigdy zresztą nie byli ze sobą blisko. Wiedział od ciotki, że Ewelina wyszła za mąż za człowieka dużo od siebie starszego.
Rozumiał niezadowolenie Susanne, ale po tym, jak Ewelina kazała mu zagadać ciotkę, a sama uciekła z pociągu, przestał się losem siostry interesować. W kilka dni po napaści niemieckiej na Polskę poszedł do ambasady. Na dziedzińcu tłoczyli się ludzie, wszyscy mieli zgnębione twarze, byli zdezorientowani, niespokojni o bliskich w kraju. Informacje były nader skąpe. Do budynku ambasady nie można się było dostać, zagadnął więc wychodzącego właśnie stamtąd wysokiego, elegancko ubranego mężczyznę. Ten uczynił niecierpliwy gest ręką, ale rzuciwszy na Jasia spojrzenie, przystanął.
- Edward Jan Lechicki - przedstawił się nieznajomemu.
Po twarzy mężczyzny przebiegł skurcz, a może Jasiowi tak się tylko wydawało. Ta twarz była wąska i nerwowa, oczy miały w sobie jakąś niezwykłą przenikliwość. Był więcej niż w średnim wieku.
- Tadeusz Kozłowski - odrzekł. - Czego chciałby się pan dowiedzieć?
- Jaka jest ogólna sytuacja? Nieznajomy rozłożył ręce.
- Trudno teraz cokolwiek przewidzieć...
- Ale Francja i Anglia przystąpiły do wojny.
- Zgadza siÄ™.
- Czy to długo potrwa?
- Nie odpowiem panu na to.
- W każdym razie pierwszy atak został odparty - powiedział Jaś, jakby sam siebie pocieszając.
- Co pan rozumie przez pierwszy atak?
- Nasze armie siÄ™ broniÄ….
- Widać, że rozmawiam z cywilem - uśmiechnął się Kozłowski. - Czy mógłbym w czymś pomóc?
- Właściwie nie...
Mężczyzna zszedł ze schodków, podążali teraz razem w stronę bramy.
- Pan przejazdem w Paryżu? - spytał Jasia.
- Mieszkam tutaj. Ale w Polsce mam rodzinÄ™.
- To w tej sytuacji przykre.
- I jest się właściwie bezsilnym.
Mężczyzna pokiwał współczująco głową, a kiedy znaleźli się na ulicy, wyciągnął rękę na pożegnanie.
- Trzeba to wszystko przetrwać - powiedział, a potem jakby z pewnym wahaniem sięgnął do kieszeni i podał Jasiowi swoją wizytówkę. - Proszę się do mnie zwrócić, gdyby zaszła taka potrzeba...