Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Czy jesteś pewny, że nic się jej nie stanie, jeśli zaraz nie wyruszę do twierdzy? — spytał Jim.
— Stanie się, jeśli zaraz wyruszysz.
Z głębokim westchnieniem Jim dał za wygraną.
— Zgoda — powiedział. — Co więc mam robić? Dokąd mam się udać?
— Przed siebie! — odparł Carolinus. — To znaczy w kierunku przeciwnym,
niż ten, który obrałeś, chcąc się dostać z powrotem do jaskini smoków.
— Ależ, Magu — wtrącił się zaskoczony Smrgol. — Kierunek przeciwny do
jaskini oznacza dokładnie mokradła i Twierdzę Loathly, a przecież dopiero co
powiedziałeś, że nie powinien tam zmierzać.
— Smoku — wykrzyknął Carolinus, obracając się twarzą do Smrgola. — Czy
teraz muszę spierać się z tobą? Powiedziałem „przed siebie”. Nie powiedziałem
„do twierdzy”. O, Moce, dajcie mi cierpliwości. Czy muszę wyjaśniać zawiłości
Wyższej Magii każdej niemocie i tępej głowie, która tu przyleci? Pytam was?
— Nie! — przemówił tubalny głos wprost z powietrza.
36
— Ot, co! — z wyraźną ulgą sapnął Carolinus i przetarł skronie. — Sami słyszeliście odpowiedź Wydziału Kontroli. Ani jednego słowa więcej na ten temat.
I tak mam ręce pełne roboty. Dalej, do jaskini smoków, Smrgolu. A ty, Gorbash, przed siebie, w przeciwnym kierunku.
Odwrócił się na pięcie, poszedł do domku i głośno zatrzasnął za sobą drzwi.
— Chodź, Gorbash! — zadudnił Smrgol. — Mag ma rację. Odprowadzę cię
kawałek we właściwą stronę. No, któż by pomyślał, że u schyłku życia doczekam
się tak interesujących czasów?
Kiwając w zadumie głową, sędziwy smok odbił się od ziemi z ogłuszającym
łopotem rozpinanych skórzastych skrzydeł i coraz bardziej nabierał wysokości.
Po chwili wahania Jim uczynił to samo.
Rozdział 6
Właśnie tam zaczynają się mokradła! To ta zamglona, niebieskawa linia za
lasem.
Smrgol urwał, gdy tylko opuścili prąd wznoszący i musieli użyć skrzydeł, by
dotrzeć do następnego. Wiatr wiał wprost na nich.
Jim zauważył, że stary smok miał skłonność do milknięcia zawsze wtedy, gdy
latanie wymagało zwiększonego wysiłku. Nadawało to jego wypowiedziom cha-
rakter nieco fragmentaryczny.
— W dzisiejszych czasach nie dzieje się na mokradłach nic, co mogłoby mieć
jakieś znaczenie dla nas, smoków, ma się rozumieć. To znaczy z wyjątkiem. . .
— Smrgol przerwał, by dokończyć po chwili, gdy uniósł ich następny prąd —
. . . błotnych smoków. To nasi krewni. Naturalnie dalecy. Znalazłoby się pewnie piętnastu czy szesnastu twoich kuzynów wśród nich, choć może nie wiedzą nawet
o związkach rodzinnych. Nigdy nie stanowiły silnej gałęzi naszego rodu, a po tylu nieszczęściach, które na nie spadły, praktycznie rozproszyły się.
Smrgol zamilkł na chwilę, by odchrząknąć.
— Przystosowały się do życia w pojedynkę. Pośród tego błota i wody nie ma,
rzecz jasna, żadnych przyzwoitych jaskiń. Jak sądzę, żywią się głównie rybami
morskimi. Czasami zapuści się na te tereny jakiś piaszczomrok, jaszczurka mor-
ska albo zagubione kurczę. Aha! Na skraju mokradeł jest trochę poletek i podupa-dłych gospodarstw. Od czasu do czasu można na nie napaść. Ale i one ucierpiały od złego uroku, a cały ich dobytek skarlał i niewart jest zachodu takich zdrowych smoków, jak ja lub ty, chłopcze. Ale, ale, doszły mnie nawet słuchy, iż niektóre ze spowinowaconych z nami błotnych smoków upadły tak nisko, że zaczęły od-
żywiać się warzywami. Słyszałem wręcz o jednym, co jadał kapustę. Kapustę!
Niewiarygodne. . .
Raz jeszcze musieli mocno uderzyć skrzydłami, aby osiągnąć następny prąd.
Jim zorientował się, że stary smok jest bardzo zdyszany.
— Oto i bagna. . . Gorbash. . . — wysapał. — Nie trać głowy, mój chłopcze.
Nie dopuść, by poniosła cię twa przyrodzona smocza wściekłość, i nie ma rady. . .
Ale spisz się dzielnie. . . No cóż, chyba już zawrócę.
— Tak — odparł Jim. — Tak chyba będzie lepiej. Dzięki za rady.
38
— Nie dziękuj mi. . . chłopcze. Ja najmniej mogę uczynić dla ciebie. A więc. . .
do zobaczenia. . .
— Do zobaczenia!
Jim patrzył, jak Smrgol skośnym lotem opadał w dół, aż natrafiwszy na prąd
termiczny zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Jim przeniósł wzrok na leżący
przed nim krajobraz.
W przeciwieństwie do iglastego lasu wokół Dźwięcznej Wody ten wyraźnie
składał się z drzew liściastych, głównie dębów i wierzb. Wszystkie one były dziwnie ogołocone z liści, a ich gałęzie wyglądały na gruzowate i splątane. Nadawało to lasowi wyjątkowo posępny wygląd, jak gdyby dla odstraszenia wędrowca, któ-
ry ośmieliłby się tu zapuścić pieszo. Jim odczul ulgę, że może bezpiecznie nad nim przelecieć.
Radość, że unosi się w powietrzu, ogarnęła go w dużo większym stopniu, niż