Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Już nie będę mówił o tem,
Jak udawał, że jest kotem,
I jak w psasię z,ienił potem;
Jak połykał kalosz stary,
A wypluwał okulary;
Jak ne lewej dłoni wsparty
Jedną z nóg tasował karty;
Jak wyjmował z ucha wróbla
I zamieniał wróbla w rubla;
Jak hodował ryby w szafie,
Bo ja sam to też potrafię!
Ale wreszcie przebrał miarę:
Spotkał dwie babiny stare
I przemienił je w dziewczęta;
Jedną wydał za rejenta,
Z drugą stanął w Zawichoście
I wyswatał ją staroście.
Gdy nadeszła więc niedziela,
Wyprawiono dwa wesela,
A że było to przedpoście -
Siedem dni weselni goście
Ucztowa w Zawichoście.
Lecz Juź rankiem przy niedzieli
Całą sztuczkę diabli wzięli:
Prysły młodych żon powaby,
A zostały stare baby,
Obie krzywe, obie siwe
I okropnie gadatliwe.
Wściekł się rejent, wściekł starosta,
Ale sprawa nie jest prosta,
Bo gdy ksiądz połączy ślubem
Luba musi zostać z lubym.
Poszły skargi na Fikusa,
Skrył się Fikus do lamusa,
Gdyż z powodu jego sztuczek
W Sandomierskiem powstał huczek
I już pleban oburzony
Chciał potępić go z ambony.
Uderzywszy więc w pokorę,
Fikus wybrał się wieczorem
Na plebanię i ze skruchą
Drapał się to w nos, to w ucho.
Ksiądz rzekł wreszcie: "Dobra nasza.
Moja kasza, twoja flasza,
Rozegramy to w mariasza?
Fikus szybko rozdał karfy,
A że bał się nie na żarty,
Przegrał tyle, ile trzeba,
Zeby dostać się do nieba.
Wziąwszy tedy rozbrat z grzechem,
Fikus rad pożegnał klechę,
Uśmiechnięty dosiadł konia,
Kłusem puścił się przez błonia
I wołając: "Znaj Łysonia!
Hokus-pokus, fikus pikus!" -
Pocwałował wprost do Dwikóz.
Wszedł do domu, staje, patrzy -
"Co to? Kto to?" - rzekł pobladłszy.
Podszedł bliżej - tak, to one,
Dwie staruchy nastroszone,
Starościna z rejentową
Zabawiają się rozmową.
Fikus groźnie spojrzał na nie:
"Cóż to znaczy, moje panie?"
"Co to znaczy? Nic nie znaczy,
Ot, nie mogło być inaczej.
Wypędzili nas mężowie,
No i dobrze, i na zdrowie!
Odstawili nas tu koczem,
Gadać teraz nie ma o czem."
Tymon Fikus zbladł ze złości:
"Ależ bies mi nasłał gości!
Po co? Na co? Jakim prawem?
Rozstaniemy się niebawem!"
I potrząsnął już rękawem,
Aby zakląć baby w żaby,
Ale rozmach wziął za słaby;
Chciał przemienić je w dwie miotły,
Lecz mu palce się zaplotły;
Zebrał w sobie cały zapał
I wysilał się, i sapał,
By je zmienić w łyżki stare,
W białe myszki, w kapców parę,
W dwie marchewki, w dwa rogale,
Lecz mu jakoś nie szło wcale.
Tupał, klaskał, bił się w łydki.
Klął pod nosem w sposób brzydki,
Wreszcie krzyczeć jął jak dzikus:
"Hokus-pokus, fikus-pikus!"
A staruchy zeń szydziły:
"Cóż to, kumie? Zbrakło siły?
Kum czarować już nie umie?
Z kumem już niedobrze, kumie!"
Poszły potem do spiżarki,
Wyciągnęły słoje, garnki,
Polędwice i półgęski.
Choć to przecie przysmak męski.
Jadły sobie do wieczora
Pociągając miód z gąsiora,
Obie krzywe, obie siwe
I okropnie gadatliwe.
Fikus patrzał z gniewu siny,
Wycierając pot z łysiny.
Stał na głowie pół godziny,
Do pomocy wziął koguta,
Sypał proso do surduta,
Szukał zaklęć w księdze grubej,
Coraz nowe robił próby,
Wreszcie zgrzytnął, gwizdnął, cmoknął
I wyskoczył w mrok przez okno.
Co z nim stało się - nikt nie wie.
Był podobno w Sochaczewie,
Ktoś go widział, jak w Piotrkowie
Na jarmarku stał na głowie,
Potem zjawił się w Prabutach
I udawał tam koguta.
Inni mówią, że w Jaworze
Zjadał szkło i łykał noże,
A znów inni, że w Będzinie
Popisywał się na linie.
Gdzie jest praiwda - nie wiem. Tu się
Kończą wieści o Fikusie.
Jeśli jeszcze coś usłyszę,
Zaraz dalszy ciąg dopiszę.
Może wierszem, może prozą,
I przekażę wnet Dwikozom.
Niech w archiwach to zachowa
Miejska Rada Narodowa.
Jan Brzechwa
Michałek
Był leń, co zwał się Michałek
Nie robił nic w poniedziałek,
Spać poszedł, a wstał we wtorek
Dopiero na podwieczorek.
Zaczekał, aż przyszła środa,
Lecz czasu było mu szkoda.
Do książki zabrał się w czwartek,
Lecz nawet nie rozciął kartek.
Pomyślał: Jutro jest piątek,
Więć w piątek zrobię początek.
A w piątek rzekł: - Na sobotę
Odłożę raczej robotę.
Przyszła sobota. - W niedzielę
Odpocznę wpierw mało-wiele,
A za to już w poniedziałek
Odrobię cały kawałek.
We wtorek rzekł: - Źle się czuję...
A w środę dostał dwie dwóje.
Do domu wrócił Michałek,
Przygładził smętnie przedziałek,
I w ojca wlepiwszy ślepia,
Rzekł: - Nauczyciel się czepia.
Jan Brzechwa
Mleko
- Co się stało, co się stało?
- Gwałtu, mleko wyleciało!
Przeraziła się kucharka,
Wyleciało mleko z garnka
I jak białe prześcieradło
Na patelni wierzchem siadło.
Jęło fruwać pod sufitem,
Przyśpiewując sobie przy tym:
- Dobre mleczko, smaczne mleczko,
Nie dla ciebie, kochaneczko!
Rozgniewała się kucharka
I na mleko głośno sarka:
- Któż to słyszał, żeby mleko
Wyleciało tak daleko?
Zsiądź z patelni, zsiądź już prędzej,
Bo na zawsze cię przepędzę!
Na te słowa mleko zbladło,
Przestraszyło się i zsiadło.
Chodźcie do nas. Zjedzcie z nami
Zsiadłe mleko z ziemniakami.