Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...wzdłuż, wzwyż i wszerz, korpus miał z ciemnych chmur gwiazdowych, oddychanie z mrowisk słonecznych, nogi i ręce z galaktyk, grawitacją sczepionych, głowę ze...Musiał jednak wspiąć się na górę, a już miał duże opóźnienie w stosunku do planu, jedynym zaś pocieszeniem, jakie słyszał zewsząd, była wola Allaha... Na dworach książęcych w owych czasach najwyższy dygnitarz miał zarazem obowiązek pilnować synów królewskich, aby byli wychowani godnie do swego...– Nie wiedziałem, że będzie ich tak wielu – odezwał się Atłas...do Skana, wyglądając jak półtora nieszczęścia: miał zaczerwienione i podkrążone oczy, potargane włosy, a luźna szata chyba nie należała do niego;...  ROZDZIAŁ XVIII Choć wciąż znajdowali się na rozległych mokradłach, Garion miał wrażenie, że istnieje pewna subtelna różnica...197wiernych zmarłych prowadził po pijanemu samochód; miał wypadek i poniósł śmierć, zabijającprzy tym jeszcze jedną osobę...tego stopnia, że nie może już dłużej czekać? Jeszcze jedno nieszczęście! Przerażało go to tym bardziej, że miał zdecydowany sąd o tym małżeństwie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— I dlatego pan tu jest.
167
— Tak, dlatego tu jestem. Musimy porozmawiać o interesach.
— Troy pewnie zostawił mi coś w spadku.
— Można to tak określić.
— Nie chcę mówić o interesach. Chcę pogawędzić. Wie pan, jak często słyszę
tu angielski?
— Wyobrażam sobie, że rzadko.
— Raz do roku jeżdżę do Corumby po zapasy. Dzwonię do Houston i przez
mniej więcej dziesięć minut rozmawiam po angielsku. To zawsze mnie przeraża.
— Dlaczego?
— Denerwuję się. Ręce mi się trzęsą, kiedy trzymam słuchawkę. Znam ludzi,
z którymi rozmawiam, ale obawiam się, że użyję nieodpowiednich słów. Czasami się nawet jąkam. Dziesięć minut rocznie.
— Teraz idzie pani dobrze.
— Jestem bardzo zdenerwowana.
— Proszę się uspokoić. Jestem swój człowiek.
— Ale znalazł mnie pan. Godzinę temu badałam pacjenta. Chłopcy przyszli
mi powiedzieć, że jest tu jakiś Amerykanin. Pobiegłam do chaty i zaczęłam się modlić. Boże, dodaj mi sił.
— Przybywam tu z misją pokojową.
— Wydaje się pan dobrym człowiekiem.
Gdybyś tylko wiedziała, pomyślał Nate.
— Dzięki. . . Mówiła pani, że badała pacjenta.
— Tak.
— Myślałem, że jest pani misjonarką.
— Jestem również lekarką.
Specjalnością Nate’a były procesy z lekarzami. Nie był to jednak czas ani
miejsce na dyskusję o nadużyciach medycyny.
— Nie wiedziałem o tym.
— Zmieniłam nazwisko po ukończeniu college’u, przed szkołą medyczną i se-
minarium. Prawdopodobnie tam urwał się ślad.
— Pewnie tak. Dlaczego zmieniła pani nazwisko?
— To skomplikowane, a przynajmniej wtedy takie się wydawało. Teraz nie
jest to już ważne.
Od rzeki powiała lekka bryza. Dochodziła siedemnasta. Ciężkie chmury wi-
siały nisko nad lasem. Spostrzegła, że zerknął na zegarek.
— Chłopcy przyniosą tu wasz namiot. Dziś tu będziecie spać.
— Dziękuję. Będziemy tu bezpieczni, prawda?
— Tak. Bóg pana ochroni. Niech pan się pomodli.
Od tej chwili Nate chciałby modlić się jak kaznodzieja. Najbardziej niepo-
koiła go bliskość rzeki. Oczami wyobraźni widział anakondę wślizgującą się do namiotu.
168
— Modli się pan, prawda, panie O’Riley?
— Proszę mówić mi Nate. Tak, modlę się.
— Jest pan Irlandczykiem?
— Jestem mieszańcem. Najbardziej Niemcem. Chyba mój ojciec miał irlandz-
kich przodków. Nigdy nie interesowała mnie historia rodziny.
— Do jakiego kościoła należysz?
— Do episkopalnego. — Katolicki, luterański, episkopalny, co za różnica. Na-te nie widział wnętrza kościoła od swego drugiego ślubu.
Wolał pominąć sprawy swojego życia duchowego. Teologia nie należała do
jego mocnych stron i nie chciał o tym dyskutować z misjonarką. Umilkła, jak zwykle. Zmienił tory rozmowy.
— Czy to przyjaźni Indianie?
— Raczej tak. Ipica nie są wojownikami, ale nie ufają białym.
— A tobie?
— Jestem tu od jedenastu lat. Zaakceptowali mnie.
— Ile czasu to trwało?
— Miałam szczęście, ponieważ przede mną była tu już para misjonarzy. Na-
uczyli się języka Indian i przetłumaczyli Nowy Testament. Poza tym jestem lekarzem. Szybko nawiązałam przyjaźnie, pomagając kobietom przy porodach.
— Odniosłem wrażenie, że dobrze mówisz po portugalsku.
— Posługuję się nim biegle. Mówię również po hiszpańsku, w języku Ipica
i Machiguenga.
— Co to takiego?
— Machiguenga to tubylcy zamieszkujący góry Peru. Spędziłam tam sześć
lat. Kiedy się zaznajomiłam z językiem na tyle, że mogłam się swobodnie poro-zumiewać, ewakuowano mnie.
— Dlaczego?
— Partyzanci.
Zupełnie jakby węże, aligatory, choroby i powodzie nie wystarczyły.
— Porwano dwóch misjonarzy z wioski niedaleko od mojej. Ale Bóg uratował
ich. Wypuszczono ich po czterech latach, całych i zdrowych.
— A tu są partyzanci?
— Nie. To Brazylia. Ludzie są bardzo spokojni. Jest trochę handlarzy narko-
tyków, ale nie zapędzają się aż tak głęboko w Pantanal.
— Doszliśmy do interesującego miejsca. Jak daleko stąd płynie rzeka Para-
gwaj?
— O tej porze roku o osiem godzin drogi.
— Brazylijskich godzin?
Uśmiechnęła się.
— Nauczyłeś się, że czas biegnie tu wolniej. Osiem do dziesięciu godzin czasu amerykańskiego.
169
— Pirogą?
— Tak się przemieszczamy. Kiedyś miałam łódź z silnikiem, ale była stara
i w końcu się rozpadła.
— A jakby się płynęło łodzią motorową, ile czasu zajęłaby podróż?
— Około pięciu godzin. To pora deszczowa i łatwo zabłądzić.
— Tego też się nauczyłem.
— Rzeki się zlewają. Kiedy będziecie odpływać, przyda wam się jeden z ry-
baków. Bez przewodnika nie znajdziecie Paragwaju.
— A ty wyruszasz stąd raz do roku?
— Tak, ale ja wypływam w porze suchej, w sierpniu. Wtedy jest chłodniej,
nie ma tylu moskitów.
— Podróżujesz sama?
— Nie. Zabieram Lako, mojego indiańskiego przyjaciela, który płynie ze mną
na Paragwaj. Pirogą zabiera to około sześciu godzin przy niskim poziomie wo-dy. Czekam na statek i docieram do Corumby. Jestem tam kilka dni, załatwiam interesy, potem łapię statek z powrotem.