Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy nastrajał Gigacyan swego kosmoluda, latał od ucha jego do ust, a każda taka podróż sześć miesięcy trwała.
Mikromił zaś przybył na pole boju samojeden, z pustymi rękami; miał w kieszonce malutki rubin, którego chciał
przeciwstawić kolosowi. Roześmiał się na ów widok Gigacyan.
— I cóż powie ta kruszyna? — spytał. — Czymże może być jej wiedza wobec tej otchłani myślenia galaktycznego,
rozumowania mgławicowego, w której słońca słońcom myśl przekazują, grawitacja je potężna wzmacnia, gwiazdy wybuchające przydają blasku konceptom, a ciemność
międzyplanetarna zogromnia namysł?
— Zamiast chwalić swoje i chełpić się, lepiej przystąp do rzeczy
— Mikromił na to. — Albo wiesz co? Po cóż my mamy te twory nasze pytać? Niech one same z sobą powiodą dyskurs współzawodnictwa! Niech się mój geniusz mikroskopijny potyka z twoim gwiazdoludem w szrankach tego turnieju, w którym mądrość jest tarczą, mieczem zaś myśl roztropna!
24
Stanisław Lem - Bajki Robotów
— Niechaj i tak będzie — zgodził się Gigacyan. Odstąpili tedy dzieł swoich, aby same zostały na placu. Pokrążył, pokrążył w ciemnościach rubin czerwony nad oceanami próżni, w których góry gwiazd pływały, nad cielskiem rozświetlonym,
niezmierzonym, i zapiszczał:
— Hej, ty, nazbyt wielki, niezguło ogniowa, nadmierny byle jaku, potraf iszże ty w ogóle cokolwiek pomyśleć?!
Już po roku doszły owe słowa do mózgu kolosa, w którym się firmamenty jęły obracać, harmonią kunsztowną spojone, zadziwił się tedy zuchwałym słowom i chciał zobaczyć, kto też to śmie tak się doń odzywać.
Jął więc głowę obracać w tę stronę, z której mu zadano pytanie, nim ją wszelako odwrócił, dwa lata minęły. Spojrzał oczami-galaktykami jasnymi w mrok i nic w nim nie zobaczył, bo rubinu dawno już tam nie było i tylko zza jego grzbietu popiskiwał:
— Ależ ciamajda z ciebie, mój ty gwiezdnochmury, słońcowłosy, ależ z ciebie leniwiec-przeraźliwiec! Zamiast łbem kręcić, słońcami kudłatym, powiedz lepiej, czy zdołasz dwa do dwóch dodać, zanim ci połowa olbrzymów błękitnych wypali się w mózgownicy i od starości zagaśnie!
Zgniewały te bezwstydne prześmiewki kosmoluda, jął więc, jak tylko mógł najszybciej, obracać się, bo zza grzbietu doń mówiono; i obracał się coraz bardziej rączo, i wirowały wokół
osi ciała jego drogi mleczne i zawijały się z rozpędu ramiona, dotąd proste, galaktyk — w spirale, i zakręcały chmury gwiazdowe, przez co kulistymi się stawały gromadami, i wszystkie słońca, globy i planety od tego pośpiechu rozkręciły się w nim jak bąki podcięte; ale zanim na przeciwnika ślepiami zaświecił, tamten już sobie z niego z boku podrwiwał.
Mknął kryształek-śmiałek coraz prędzej i prędzej, a kosmolud też jął krążyć i krążyć, ale nie mógł w żaden sposób nadążyć, choć obracał się już jak fryga, aż takich nabrał obrotów, z taką straszną począł wirować szybkością, że rozluźniły się pęta grawitacji, puściły napięte do ostateczności szwy ciążenia, przez Gigacyana nałożone, trzasły ściegi atrakcji elektrycznej i, jak rozbiegana centryfuga, pękł naraz i na wszystkie strony świata 25
Stanisław Lem - Bajki Robotów
rozleciał się kosmolud, galaktykami-żagwiami spiralnymi kołując, drogami mlecznymi siejąc, i tą siłą odśrodkową rozbryźnięta rozpoczęła się ucieczka mgławic. Mikromił
powiadał potem, że to on zwyciężył, bo się kosmolud Gigacyanowy rozleciał, zanim zdążył „be" lub „me" powiedzieć; Gigacyan wszakże na to, że celem rywalizacji było nie siłę spajającą zmierzyć, lecz rozum, to jest, który z ich tworów mądrzejszy, a nie — który się lepiej kupy trzyma. I, jako że to z przedmiotem sporu nic nie miało wspólnego, Mikromił podszedł
go i oszukał niesławnie.
Od tego czasu spór ich jeszcze się wzmógł. Mikromił rubinu swego szuka, który gdzieś w katastrofie się zawieruszył, ale znaleźć go nie może, bo kędy spojrzy, czerwone widzi światło i zaraz tam bieży, ale to tylko światło mgławic, pierzchających ze starości, czerwienieje, więc wciąż od nowa iszuka, i wciąż na próżno. Gigacyan zaś stara się grawitacjami-powrozami, promieniami-nitkami dzwona rozpękłego kosmoluda swojego zeszyć, jako igieł używając najtwardszego promieniowania. Ale co zeszyje, to mu zaraz pęka, taka jest bowiem moc straszna raz wszczętej ucieczki mgławic; i ani jeden, ani drugi nie zdołał
się od materii jej tajemnic wywiedzieć, chociaż i rozumu ją nauczyli, i usta byli jej wprawili, ale zanim do rozstrzygającej doszło rozmowy, stała się ta bieda, którą nierozumni przez swą niewiedzę stworzeniem świata nazywają.