Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.wzdłuż, wzwyż i wszerz, korpus miał z ciemnych chmur gwiazdowych, oddychanie z mrowisk słonecznych, nogi i ręce z galaktyk, grawitacją sczepionych, głowę ze...Nie chcę już mówić o tym, co działo się w Joppe w ciągu dni i nocy plądrowania, bo gdy o tym opowiadam, serce zamienia mi się w piersi w kamień i ręce mi drętwieją z...– Niesprawiedliwość! Jestem takim samym zbójcą jak on!Dismos wyprężył się, ale nie zdołał się poruszyć, jego ręce w trzech miejscach...Substancja stara się wślizgnąć pod kanapę – Jack dostrzega to, chociaż z niepohamowanym obrzydzeniem wyciera ręce w koszulę...W tej chwili Angie, skończywszy już swój instynktowny, zdrowy i dość odświeżający wrzask, wzięła sprawę w swoje ręce...– Zala Embuay? – spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać...– Kapitanie, a czym my byliśmy w Marshadzie? Albo w Q’Nkok? – spytał Roger, wzruszając ramionami...– To jeden z tych, których widzieliśmy w Guadalupe? – spytała Kayla szeptem...Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły, I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga..."Niech się Błękitne nimi zajmą i po sprawie!"- Co się stało? - spytał Ragan, zaś Uno dodał przepra­szającym tonem:- Nie powinienem był...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Polgara uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Dziękuję, Garionie — odparła z prostotą. — Kiedy dołączysz do innych, spytają cię, jak się czuje mój ojciec. Chcę, abyś zrobił dobrą minę do złej gry i powiedział, że wszystko w porządku.
— Mam ich okłamać. — To nie było pytanie.
— Żadne miejsce na świecie nie jest wolne od szpiegów, Garionie. Wiesz o tym równie dobrze jak ja — a cokolwiek by się stało, nie możemy pozwolić, aby do Angaraków dotarł choćby cień pogłoski, iż twój dziadek mógłby stracić swoją moc. W razie konieczności będziesz kłamał, aż odpadnie ci język. Od tego, jak zręcznie to zrobisz, może zależeć los całego Zachodu.
Popatrzył na nią ze zdumieniem.
— Możliwe, że to wszystko okaże się zupełnie zbędne — pocieszyła go Polgara. — Po paru tygodniach wypoczynku możemy stwierdzić, że ojciec pozostał nie zmieniony, ale w razie gdyby coś poszło nie tak, musimy być przygotowani.
— Nie możemy czegoś zrobić?
— I tak robimy wszystko, co możemy. Teraz wracaj do innych, Garionie. I uśmiechaj się. Jeśli będzie trzeba, uśmiechaj się, póki nie rozboli cię szczęka.
Z kąta pokoju dobiegł ich cichy szmer i oboje gwałtownie odwrócili głowy. Stał tam Podarek. Jego błękitne oczy obserwowały ich z powagą.
— Zabierz go ze sobą — powiedziała ciocia Pol. — Dopilnuj, aby coś zjadł i miej na niego oko.
Garion skinął głową i gestem wezwał dziecko. Podarek uśmiechnął się z ufnością i przeszedł przez pokój. Wyciągnął rękę, poklepał dłoń nieprzytomnego Belgaratha, po czym odwrócił się i podążył za Garionem na korytarz.
Na zewnątrz czekała na nich wysoka ciemnowłosa dziewczyna, która towarzyszyła wcześniej królowej Silar. Jej skóra, jak zauważył Garion, była bardzo blada, prawie przejrzysta, a szare oczy spoglądały szczerze i otwarcie.
— Czy Przedwieczny naprawdę czuje się lepiej? — spytała.
— Znacznie lepiej — odparł Garion z całą pewnością siebie, na jaką potrafił się zdobyć. — Lada moment wstanie z łóżka.
— Sprawia wrażenie tak słabego — stwierdziła. — Starego i kruchego.
— Kruchy? Belgarath? — Garion zmusił się do śmiechu. — Jego ciało zbudowane jest ze starego żelaza i hufnali.
— Ale jednak ma siedem tysięcy lat.
— Dla niego to nic nie znaczy. Bardzo dawno temu przestał zwracać uwagę na upływ czasu.
— Ty jesteś Garion, prawda? — spytała. — Królowa Silar opowiadała nam o tobie, kiedy w zeszłym roku wróciła z Val Alorn. Z jakiegoś powodu sądziłam, że jesteś młodszy.
— Wtedy byłem — odparł Garion. — Przez ostatni rok nieco się postarzałem.
— Nazywam się Adara — przedstawiła się wysoka dziewczyna. — Królowa Silar prosiła, abym wskazała ci drogę do głównej sali. Kolacja będzie gotowa wkrótce.
Garion uprzejmie skłonił głowę. Mimo nękających go obaw, nie potrafił pozbyć się owego szczególnego wrażenia, że powinien znać tę spokojną, piękną dziewczynę. Podarek wyciągnął rękę i ujął dłoń Adary, po czym cała trójka ruszyła oświetlonym blaskiem pochodni korytarzem.
Sala tronowa króla Cho-Haga znajdowała się na niższym piętrze. Było to długie, wąskie pomieszczenie, w którym krzesła i wyściełane ławy stały wokół wypełnionych płonącymi węglami żarników. Barak, trzymający w swej potężnej ręce wielki kufel ale, z emfazą opisywał ich zejście z szańca, znacznie podkolorowując niektóre fakty.
— Tak naprawdę nie mieliśmy wyboru, rozumiecie — mówił właśnie. — Taur Urgas już od kilku dni deptał nam po piętach, toteż musieliśmy zejść najkrótszą drogą.
Hettar przytaknął.
— Plany zmieniają się czasami, kiedy pojawi się coś niespodziewanego — poparł Chereka. — To dlatego wysłaliśmy ludzi, by trzymali straż przy wszystkich znanych zejściach z szańca.
— Nadal uważam, że mogliście dać nam znać o waszej obecności — w głosie Baraka zabrzmiała lekka uraza.
Na ustach Hettara pojawił się wilczy uśmiech.
— Nie mogliśmy ryzykować, Baraku — wyjaśnił. — Jeszcze zobaczyliby nas Murgowie. Nie chcieliśmy ich wystraszyć. Ich ucieczka byłaby dla nas ogromną stratą. Nie sądzisz?
— Czy tylko o tym myślicie?
Hettar przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią.
— W gruncie rzeczy tak — przyznał.
Oznajmiono, że kolacja została podana i wszyscy przeszli do długiego stołu w dalszym krańcu sali. Ogólna rozmowa przy posiłku sprawiła, że Garion nie musiał nikogo bezpośrednio okłamywać ani myśleć bez przerwy o przerażającej ewentualności, przed którą ostrzegła go ciocia Pol. Po kolacji usiadł obok Adary i stopniowo osunął się w znużony półsen, jednym uchem przysłuchując się dysputom.
Nagle nastąpiło poruszenie przy drzwiach i do środka wkroczył jeden z wartowników.
— Kapłan Belara — oznajmił donośnym głosem i do komnaty wmaszerował wysoki mężczyzna w białej szacie. Tuż za nim podążało czterech wojowników odzianych w kudłate futra. Wszyscy czterej poruszali się dziwnym, posuwistym krokiem i Garion natychmiast rozpoznał w nich wyznawców kultu Niedźwiedzia. Wcale nie różnili się od chereckich członków tej samej grupy, których spotkał w Val Alorn.
— Wasza wysokość — zagrzmiał mężczyzna w białej szacie.
— Witaj, Cho-Hagu! — krzyknęli unisono wyznawcy kultu. — Wodzu wodzów klanów Algarii i strażniku południowych prowincji Alorii!
Król Cho-Hag lekko skłonił głowę.
— O co chodzi, Elvarze? — spytał kapłana.