Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Byliśmy kompanią Bravo batalionu Brąz – odparł ze złością kapitan – którą okoliczności zmusiły do walki. Braliśmy za to zapłatę, ale nie byliśmy pospolitymi najemnikami, do cholery!
– Cóż, kapitanie – powiedział cicho Roger. – Widzi pan jakieś inne wyjście?
Marine otworzył usta i zamknął je gwałtownie. Po chwili pokręcił głową.
– Nie. Ale nie wydaje mi się, żebyśmy upadli aż tak nisko, aby zostać najemnikami.
– Poertena – powiedział książę. – Czy mamy dość funduszy, żeby kupić zapas jęczmyżu, który wystarczyłby nam do wybrzeża?
Mechanik popatrzył w panice na księcia i swojego dowódcę.
– O nie, Wasza Wysokość, mnie w to nie mieszajta!
– Tak, Roger – powiedział stanowczo Pahner. – Mamy. Kiedy skończy nam się gotówka, możemy polować i zbierać żywność w dżungli.
– To nam znacznie wydłuży czas marszu – zauważył łagodnie książę, unosząc brew. – I zmęczy flar–ta. Nie wspominając, że będziemy bez pieniędzy, kiedy dotrzemy do wybrzeża, a tam przecież musimy wyczarterować albo kupić statki na następny etap podróży.
– Kapitanie – powiedziała Kosutic i zawahała się. – Może... może powinniśmy się nad tym zastanowić. Musimy myśleć nie tylko o jęczmyżu. Ludzie potrzebują odpoczynku, i nie mówię tu o obozie w dżungli. Przydałoby im się kilka dni w mieście, trochę wina, rozrywki. A nie szukając żywności po drodze, rzeczywiście maszerowalibyśmy o wiele szybciej. Może... może powinniśmy rozejrzeć się za jakąś robotą. Ale musiałaby być naprawdę świetnie płatna.
Roger zobaczył, że kapitan jest wściekły. Uśmiechnął się do niego.
– Pamięta pan, co mi pan kiedyś powiedział? „Czasami musimy robić rzeczy, które nam się nie podobają”. Myślę, że właśnie nadeszła taka chwila. Potrzebne nam są pieniądze. A poza tym – dodał z szerszym uśmiechem i mrugnął do swojego służącego – jeśli nie kupimy Kostasowi jego przypieprzu i przypraw, zupełnie nam zmarkotnieje.
Pahner popatrzył ponuro na trzeciego następcę tronu Imperium Człowieka. Odczuł wielką ulgę, kiedy Roger wreszcie przyjął do wiadomości, że nie ma nic ważniejszego niż przywiezienie go bezpiecznie na imperialny dwór na Ziemi. Księciu początkowo trudno było uznać, że jego życie jest aż tak cenne. Nie sądził, by ktokolwiek w całym wszechświecie, z wyjątkiem być może Kostasa Matsugaego, interesował się jego losem.
Roger był niemal lustrzanym odbiciem swojego niewiarygodnie przystojnego i niezwykle nieodpowiedzialnego ojca–playboya. Wszyscy sądzili, że upodabniając się do niego, Roger wyraża bunt przeciwko tronowi. Nikt oprócz Matsugaego nie przypuszczał nawet, że zachowanie Rogera jest po prostu reakcją małego chłopca, który nie rozumie, dlaczego nikt mu nie ufa i nikt go nie kocha, dlaczego wciąż jest sam. Z pewnością przed wydarzeniami w Voitan i Marshadzie nikt z kompanii Bravo nie wiedział, jaki naprawdę jest Roger.
W czasie obecnej podróży Roger zdał sobie sprawę z politycznej niestabilności Imperium Człowieka i faktu, że jedynie przetrwanie dynastii MacClintocków może zapobiec jego rozpadowi. Zaczął wiać godzić się ze śmiercią ochraniających go ludzi, gdy zrozumiał, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby przeszkodzić mu w powrocie do domu lub przed którą by się zawahał. Gotów był nawet zrobić z ukochanej kompanii Pahnera szmatławych najemników na planecie pełnej barbarzyńców.