Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Fakt, że poślubiła mężczyznę, który jej nie kocha, nie miał znaczenia. Poślubiła człowieka, którego kochała ślepo i bezgranicznie, a żadna kobieta nie może pragnąć niczego więcej. Brzemię tego małżeństwa miał dźwigać on. Zaakceptował jej miłość, a ponieważ nie mógł się odwzajemnić tym samym, spłaci więc dług cierpliwością, taktem i troskliwością. Z lenistwa i słabości dopuścił do tego, by jej miłość tak wybujała, że aż groziła mu unicestwieniem. Mężczyzna z charakterem byłby dawno wycofał się z tej sprawy. Peter Dorfrichter nigdy nie poślubiłby Róży von Siebert.
Świece w kościele migotały słabo, kiedy Róża podeszła do nawy kościelnej wsparta na ramieniu swego szwagra. Miała na sobie wiosenny beżowy kostium i odpowiedni kapelusz o szerokim rondzie przybrany czarną wstążką. Jedyną myślą, jaka przebiegła Kunzemu przez głowę w tak uroczystym momencie, było, że Róża na pewno śmiertelnie się przeziębi w tym lodowatym przeciągu. Niewiarygodne są te kobiety, wolą być modne niż żywe. Dla nich początkiem wiosny nie było topnienie śniegu, lecz chwila, kiedy projektanci mody demonstrowali swe fasony.
Ślubu udzielał im wielebny Olden, przyjaciel rodziny i spowiednik Siebertów. Róża sprawiała wrażenie zmęczonej i zdenerwowanej, szła do ołtarza sztucznie jakoś uśmiechnięta, z oczami utkwionymi gdzieś przed siebie. Kunze nie pojmował, czemu kobiety muszą wypełniać dni poprzedzające ślub najbardziej wyczerpującymi czynnościami. Oczywiście składali obowiązkowe towarzyskie wizyty kolegom i zwierzchnikom, i niebywale licznemu gronu przyjaciół Róży. Szczęściem żadna z wizyt nie trwała dłużej niż przyjęte konwenansem dziesięć minut; często zaś pozostawiali tylko swoje bilety wizytowe, kiedy nie zastali w domu gospodarzy. Niemniej było to nużące i pochłaniało mnóstwo czasu. W dodatku Róża uparła się, żeby sprawić sobie całkowitą wyprawę, od bielizny osobistej do pościelowej włącznie, co Kunze uznał za całkiem niepojęte, skoro od dwóch lat sypiali wygodnie razem na starych prześcieradłach.
Jednocześnie toczyły się wtłoczone między towarzyskie wizyty a przymiarki u krawcowej przygotowania do ślubu i weselnego przyjęcia oraz narady z wielebnym Oldenem i głównym kelnerem z restauracji Sachera, a nawet okropną panią Sacherową. Kunze odmówił brania w nich udziału, wolał bowiem stonowaną, skromną i cichą uroczystość. W drodze kompromisu zgodzili się na eleganckie déjeuner w jednej z prywatnych jadalni hotelu.
Podczas ceremonii Kunze czuł się bardziej osobą postronną niż uczestnikiem. Nie był człowiekiem religijnym, niemniej jednak lubił kościelne obrzędy, ich symbolikę i barokowy przepych. Tym razem jednakże przesłodzony, ton kazania wielebnego Oldena i wyświechtane frazesy wzbudziły w nim sprzeciw. Oboje z Różą nie byli przecież dwojgiem młodych niewiniątek, lecz dorosłymi ludźmi, do których należało przemawiać stosownym do ich dojrzałości i wieku tonem. Rzuciwszy spojrzenie w stronę Róży zdumiał się, widząc, z jakim oczarowaniem słucha tego wszystkiego, mając łzy w oczach. Zaraz przeprosił w duchu Oldena, który najwyraźniej okazał się lepszym znawcą duszy kobiecej od niego.
Dejeuner u Sachera okazało się wielce przyjemną imprezą. Ze strony Kunzego brali w nim udział generał Wencel z żoną, porucznicy Stoklaska i Heinrich, stary generał Hartmann z żoną i córką Paulą oraz Hans von Gersten. Reszta gości wywodziła się z kręgu towarzyskiego Róży. Obie grupy zadziwiająco dobrze dopasowały się do siebie. Toasty były krótkie i dowcipne.