Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- A później błogosławili mnie, gdy darowałem im śmierć - dużo, dużo później. Jesteś silny Uranosie, ten drugi wygląda podobnie. Myślę więc, że powinienem wygrać zakład.
Podniósł się, a zimne pazury kapłana stojącego za Ray’em zacisnęły się na jego ramionach popychając go naprzód. Magos zszedł dwa stopnie i zawrócił.
- Jestem prawdziwym synem Cienia. Przyszło mi do głowy, że Ba–Al powinien mieć coś do powiedzenia w tej sprawie. Tak więc będziecie ciągnąć losy. Ten, któremu mój władca przeznaczy czarny kamień, weźmie udział w zakładzie, ten, który otrzyma biały - poczeka. Tak będzie dobrze.
Pozostali kapłani zawtórowali jego śmiechowi. Ray zobaczył, że Conth przyniósł puchar i ostentacyjnie wrzucił do niego dwa kamienie, biały i czarny. Wtedy Magos podniósł dłoń raz jeszcze.
- Wrzuć dwa białe. Jeśli wyciągną je obydwaj, będę wiedział że Ba–Al życzy sobie ich dla siebie. Wola Cienia jest naszym największym pragnieniem. Conth będzie ciągnął za Uranosa, a Path–tan za tego obcego. Ciągnij, Conth.
Magos wziął puchar i wzniósł go powyżej poziomu oczu niższego kapłana. Ręka Contha ruszyła, a w otwartej dłoni pokazał się biały kamień.
Path–tan podszedł i zanurzył palce w pucharze. Potem rzucił kamień, który potoczył się i zatrzymał u stóp Ray’a. Był biały.
- Nasz władca przemówił - przerwał ciszę Magos. - Niech się stanie jego wola.
Pozostali kapłani powtórzyli jego słowa. A Ray zastanawiał się, czy była to tylko sztuczka. Dlaczego Magos chciał straszyć, a potem odkładać decyzję? A może rzeczywiście los wybrał kamienie, a Magos był wystarczająco przesądny, by zaryzykować zmianę decyzji wierząc, że Ba–Al kierował palcami kapłanów?
- Uranosie! - Najwyższy kapłan podszedł krok bliżej.
- Czego oczekujesz - ołtarza i noża czy… - przerwał
- uścisku Miłującego?
- Jakie znaczenie ma sposób, w który wojownik Urodzony w Słońcu staje przed śmiercią, jeśli podlega on ciągle Płomieniowi? Ciało umiera ale nie to co jest istotą człowieka. A przez śmierć, jak dobrze wiecie, rzeczywiście pokonam tego, który podążał w dół ścieżką Cienia. Ołtarz diabła, o którym mówisz - „Miłujący”.
- Diabła o którym mówię…? - Magos odrzekł. - Nie powinieneś mówić o rzeczach, które nie do końca rozumiesz, Uranosie. Będzie to więc Miłujący i będziesz wzywał Płomień w tę godzinę, a on nie przybędzie na twoje wezwanie.
Wtedy będziesz błagał o śmierć - ale ona nadejdzie z własnej woli i o właściwym czasie. A dla ciebie to samo! Po raz pierwszy odkąd weszli, wysoki kapłan spojrzał wprost na Ray’a. - Zabierzcie ich do świątyni i niech będą gotowi, gdy wybije godzina.
Ponownie przemierzali mroczne korytarze, niektóre tak ciemne jak bezgwiezdna noc. Ray zauważył w pewnym momencie małe strugi oleistej substancji na ścianach i muliste ślady zostawione przez bezimiennych mieszkańców tych podziemnych dróg.
Ruszyli schodami w górę, minęli dwa kolejne piętra i wyszli na korytarz o czerwonych ścianach z umieszczonymi wzdłuż niego w regularnych odstępach pochodniami, by ostatecznie znaleźć się w sali ściennych malowideł, którą Ray widział w czasie tamtej podróży we śnie.
- Jesteśmy w świątyni Ba–Al’a. - Uranos przemówił po raz pierwszy, odkąd rozstali się z Magos’em. - Widzisz, bracie, jak Władca Cienia ukrywa swe odrażające rozrywki przed oczami swych wyznawców?
Ray spojrzał na obrzydliwe malowidła i odwrócił wzrok.
- Cisza! - Jeden z eskortujących wymierzył Uranosowi tęgi policzek. - Czas na gadanie, zawodzenie i wzywanie od dawna gasnącego Płomienia nadejdzie. Mówią, że Urodzony w Słońcu nie wie, co to błagać o miłosierdzie. Ale Urodzony w Słońcu nie spotkał jeszcze Miłującego. Zapewniam, że będziecie skowyczeć przynajmniej tak głośno jak ten ostatni Murianin, który dostał się w objęcia Tego, Który Pełza!
Umieszczono ich w małej, bocznej komnacie, a gdy ich łańcuchy zostały przymocowane do pierścieni w ścianach, kapłani odeszli.
- Jaki cel miał Magos? - zapytał Ray, gdy zostali sami. - Czy bawił się tymi kamieniami? Czy też rzeczywiście wierzy, że to Ba–Al dokonał wyboru?
- Kto wie? - odrzekł jego towarzysz. - Jeżeli się bawił, to nie było to wymierzone w nas, tak myślę. Ten Miłujący…, żałuję, że nie wiem o nim nic więcej.
Ray nie mógł się z tym pogodzić. Oparł głowę o ścianę, gdy jego dawne problemy wróciły z całą mocą. Dlaczego ta siła zatrzymała go tutaj, w sercu wrogiego kraju? Co było tym zadaniem, którego nie zrealizował? Pustka, która go wypełniała, odkąd Czerwona Suknia wezwał go na nabrzeżu, gdzieś zniknęła. Odeszła sama, czy też usunął ją swą mocą atlancki kapłan?
Dlaczego był tutaj?
Kamienie za jego plecami były zimne; był zagubiony. Tym razem nie w lesie z gigantycznymi drzewami, lecz w miejscu, którego nie mógł opisać, w którym nie jego ciało, ale inna część osoby błąkała się bez przyczyny poza jego kontrolą. Zagubiony; nigdy przedtem nie przyszło mu to do głowy, że ktoś lub coś może być tak zagubione!
Nagle… to czym się stał… ten stan bliski nicości został pochwycony i skierowany w inną stronę - i to przez tamtą siłę!