Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jestem samotnym ojcem; mam dwuletniego synka. Jestem samotnym ojcem; mam dwuletniego synka". Za każdym razem, gdy Will to sobie powtarzał, pojawiał się powód, który stwierdzenie to czynił absolutnie niewiarygodnym. W środku głowy - nie było to może miejsce bardzo ważne, on jednak je cenił - absolutnie nie czuł się jak rodzic. Był za młody, za stary, za głupi, za mądry, zbyt chimeryczny, niecierpliwy, egoistyczny, niedbały, zbyt ostrożny (niezależnie od środków antykoncepcyjnych stosowanych przez partnerki zawsze stosował durex, i to nawet wtedy, gdy nie było to nieodzowne), zbyt mało wiedział o dzieciach, prowadził zbyt bogate życie klubowe, za dużo pił, za dużo ćpał. Gdy spoglądał w lustro, za nic nie potrafił w nim dojrzeć ojca, a tym bardziej ojca samotnego.
Usiłował zobaczyć w lustrze samotnego ojca, gdyż zbrakło samotnych matek, z którymi mógłby sypiać; prawdę mówiąc, Angie rozpoczęła ich korowód i jednocześnie zakończyła. Cudownie było uznać, że przyszłość należała do samotnych matek i że miliony smutnych, podobnych do Julie Christie, a samotnych kobiet z utęsknieniem wyczekiwało na telefon, tymczasem frustrująca prawda brzmiała tak, że nie znał numeru ani jednej z nich. Gdzież się one podziewały?
Trochę to potrwało, zanim sobie uświadomił, że z definicji samotna matka posiada dziecko, dzieci zaś, jak wiadomo, ogromnie utrudniają bywanie w świecie. Delikatnie zaczął rozpytywać pośród przyjaciół i znajomych, ale postęp był niewielki: albo nie znali samotnych matek, albo nie chcieli pośredniczyć w nawiązywaniu znajomości, przede wszystkim z racji negatywnej legendy, która owiewała romanse Willa. I oto znalazł nieoczekiwaną odpowiedź na ten zaskakujący brak łupu. Wymyślił dwuletniego synka imieniem Ned i zapisał się do grupy samotnych rodziców.
Większość osób nie zadawałaby sobie aż tyle trudu, aby zaspokoić kaprys, ale Will często działania dla innych zbyt uciążliwe podejmował po prostu dlatego, że miał na to czas. Całodzienna bezczynność zapewniała mu niewyczerpane możliwości snucia wyobrażeń, układania planów i udawania kogoś, kim nie był. Na skutek wyrzutów sumienia po szczególnie łajdackim weekendzie zgłosił się kiedyś do pracy w jadłodajni dla ubogich, a chociaż nigdy nie stawił się do pracy, to przynajmniej odpowiadając na telefony, mógł udawać kogoś, komu akurat wypadły pilne zajęcia, ale już za chwilę... Spodobała mu się kiedyś idea VSO, organizacji rozsyłającej ochotników do krajów słabo rozwiniętych na całym świecie, i wypełnił odpowiednie formularze; wyciął z gazety ogłoszenie o kursach szybkiego czytania; skontaktował się z agencją nieruchomości, wypytując o możliwość otwarcia restauracji, a przy innej okazji - księgarni...
Chodzi o to, że kiedy ma się już pewną praktykę w udawaniu, dołączenie do grupy samotnych rodziców, kiedy się nie było samotnym ojcem, nie stanowiło ani szczególnej trudności, ani ryzyka. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, spróbuje czegoś innego. Żaden problem.
ROSR (Razem choć Osobno - Samotni Rodzice) zbierali się w każdy pierwszy wtorek miesiąca w lokalnym centrum oświaty dla dorosłych. Dzisiaj miał być pierwszy występ Willa, który nie zdziwiłby się, gdyby występ ten okazał się też ostatnim. Bardzo prawdopodobne, że nie będzie wiedział, jak nazywa się kot listonosza Pata albo jakiej barwy jest samochód Noddy'ego, albo co gorsza - pomyli imię swego synka (rano ochrzcił go wprawdzie Nedem, ale kilkakrotnie myślał o nim jako Tedzie), co natychmiast zdemaskuje go jako uzurpatora i samozwańca. Jeśli jednak istniała chociażby malutka szansa, iż spotka kogoś podobnego do Angie, warto było spróbować.
Na parkingu przed centrum stał tylko jeden samochód poobijany citroen 2CV ze starą rejestracją, który, sądząc po plakietkach, odwiedził Świat Przygód w Chessington i Alton Towers w hrabstwie Stafford. Nowiutki GTI Willa nigdy nie był w żadnym z tych miejsc. Dlaczego? Oprócz jednej przyczyny całkowicie oczywistej Willowi przychodziła do głowy jeszcze tylko ta, że był kawalerem w wieku trzydziestu sześciu lat, w związku z czym nigdy nie odczuwał potrzeby, aby tłuc się całe mile z zamiarem pojeżdżenia na herbacianej tacy między plastikowymi górami.