Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Ale czemu
materiał skamieniały? Ba, ba, wiadomo, zmarznięty na kość, jak i jego właściciel! Moglibyśmy go zbadać spektroskopem, uważasz, biorąc małe próbki, lecz poznamy wówczas tylko jego budowę chemiczną, a ta nie powie, w jaki sposób dostał się do lodowego grobu! Wsadzimy go do zmartwychwstajni, tak będzie najlepiej!
Siedział w kucki nad Istotą z Gwiazd, głęboko zamyślony.
- Gdyby się nam powiodło, będziemy mogli stawiać jej pytania i uzyskamy cenne odpowiedzi. Lecz jaką matrycę rezurekcji zastosować?
Oto pytanie! Nie jest to przedstawiciel klasy Silicoidea, rząd Festinalentinae, ani cyberak, tym bardziej cyberyba...
- Zwykły perskusista, mówię przecież! Najlepiej położyć go na piecu! - wrzasnęła swoje maszynka.
- Cicho siedź! Robot robotowi nie równy... Umieszczenie na piecu nie jest żadną sztuką i nie wymaga interwencji wiedzy, jaką posiadam!
Łatwo palnąć głupstwo! Bęben może być rekwizytem zbijającym z tropu, czyli kamuflażem, wtedy zabieg ożywienia okaże się nader niebezpieczny, jeśli to jest zabójczy maszynak, którego jakiś złowrogi budowniczy wysłał
w Kosmos za upatrzonym - bo i tak bywa! Lecz z drugiej strony do podjęcia wskrzesicielskich zabiegów skłania imperatyw kosmicznej życzliwości, pojmujesz? Takim sposobem wprowadziłem w rzecz etykę.
Może dowiemy się czegoś więcej, sięgnąwszy do trzeciej jamy!
Jak powiedział, tak uczynił pod okiem bystrego Cyfranka, który przeszkadzał mu wciąż roztropnymi pytaniami, aż zgniewany Trurl jął
walić młotem w lód coraz silniej. Rozległ się przeraźliwy trzask, rozkuwana bryła pękła na dwoje, a wraz z nią - zamknięty w niej okaz.
Trurl aż zaniemówił na mgnienie.
- To przez ciebie! Ażeby cię...
- A życzliwość kosmiczna? - szepnął Franio, też mocno zresztą stropiony.
Trurl patrzał dobrą chwilę w lśniące lakiery z klamrami, granatowe skarpety w czerwony prążek i zimne łydy, co wystawały, oczyszczone już, z połówki lodowego bloku. Nadzwyczajna schludność tych obiektów zafascynowała go.
- Byłażby to istota oddająca cześć dolnym futerałom swoim? - rzekł, myśląc w głos. - Dziwne! Nie jestem też pewien, czy powiedzie się próba ożywienia rozdzielonych połówek... należałoby je pierwej złączyć na powrót!
Przykląkłszy, z bliska przyjrzał się temu, co rozpękły miał w środku.
Płaszczyzna przełomu lśniła lodowymi kryształkami, ukazując chaotyczne esy i floresy urządzeń wewnętrznych.
Trurl podrapał się w głowę.
- Czyżbyśmy mieli przed sobą istotę zbudowaną z kleju, jedną z tych, o jakich pisał starożytny cybermistyk Kliba - ber? Mieliżbyśmy przed sobą jednego z pratubylców Galaktyki, zamierzchłego Jełczaka, zwanego w legendach Człakiem? Tyłem światów przebiegł, w tylu systemach po - bywałem, a nie zdarzyło mi się jeszcze ujrzeć na własne
oczy Myślącego Maślaka! O, muszę wszystkie siły przyłożyć, by wskrzeszenie się powiodło! Co za okazja do rozmowy na tematy
ontologiczne, nie wspominając o minie, jaką zrobi twój wujek
Klapaucjusz! Ale jakże bezładnie skonstruowany jest ten pęknięty! Biedny pęknisiu, zaiste gordyjskie masz wątpia, ani tu śruby założyć, ani klamry, i nie wiadomo, co do czego pasuje! Jeno ogólny stan za - lodzenia trzyma w kupie te wszystkie krętowidła i rosolisy!
- Tato - rzekła maszynka, która zaglądała mu przez ramie - to nie jest Człak, Maślak ani Jełczak, tylko zwykły Chandroid!
- Co? Jak? Nie przeszkadzaj! Co mówisz? Chandroid? Android
chyba!
- Nie, właśnie Chandroid, czyli android ogarnięty chandrą! Właśnie wczoraj wyczytałam o takich z encyklopedii!
- Nonsens! Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo ma w ręku puchar.
- Puchar? Jaki puchar? To tam w lodzie? A rzeczywiście! No i co z tego?
- W takim pucharze podają zwykle cykutę, więc skoro sam chciał ją wypić, jest niedokonanym samobójcą, a skąd chęci suicydalne, jeśli nie od taedium vitae, czyli od chandry?
- Zbyt ryzykowne sylogizmy! Niepoprawnie rozumujesz! Nie tak cię uczyłem! - wyrzucał z siebie Trurl pospiesznie, dźwigając blok lodowy, który zawierał korpus Chandroida. - Nie czas teraz zresztą na takie rozważania. Idziemy na górę!
- Do pieca? - spytała maszynka, podskakując na miejscu w największym podnieceniu. - Do pieca, do pieca!
- Nie do pieca, lecz na zapiecek! - sprostował Trurl. Przed ułożeniem Chandroida na zapiecku wziął się do żmudnej pracy anterowania.
Przysuwał atomy do atomów drętwiejącymi rękami, bo musiał pracować w sztucznym mrozie, miał też chwile poważnych wątpliwości, co do czego należy, taki panował w Chandroidzie bałagan, na szczęście mógł się orientować według powierzchni, to jest sukiennego odzienia, bo obszyte skórą guziki wyraźnie wskazywały, gdzie przód, a gdzie tył.
Kiedy położył obie istoty w cieple, zeszedł do pracowni, aby
pokartkować na wszelki wypadek Wstęp do Wskrzeszalnictwa. Ślęczał
nad książkami, gdy na piętrze rozległy się łomotania.
- Zaraz! Zaraz - krzyknął Trurl i pobiegł na górę. Robot w sztylpach siedział na przypiecku, obmacując się ze zdziwieniem, Chandroid zaś jak długi leżał na podłodze, pragnąc bowiem wstać, stracił równowagę i upadł.