Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Raz jeszcze, właśnie gdy siedzieli, w ten szczególny swój sposób zagłębiła głowę pod jego ramię i opasała sobie szyję jego ręką. Pachniała bardzo przyjemnie, a Garion spostrzegł, że jest bardzo delikatna i ciepła.
— Właśnie wspominałem sobie kilka rzeczy — odpowiedział na jej pytanie.
— Cóż, postaraj się już o tym nie myśleć. Nie chciałabym, aby później nam
to przeszkadzało.
Twarz Gariona pokryła się intensywnym rumieńcem, a Ce’nedra roześmiała
się cichym złośliwym śmieszkiem.
— Sądzę, że „później” nie jest, być może, tak bardzo odległe — powiedzia-
ła. — Musisz zatańczyć z lady Polgarą, a ja zatańczę z twoim dziadkiem. A potem, jak sądzę, będzie pora, abyśmy odpoczęli. Był to dzień pełen wrażeń.
— Jestem troszkę zmęczony — przyznał Garion.
— Belgarionie z Rivy, twój dzień jeszcze nie dobiegł końca — powiedziała
niedwuznacznie.
Czując się nieco dziwnie, Garion zbliżył się do miejsca, w którym ciocia Pol siedziała razem z Durnikiem.
— Ciociu Polgaro, zatańczysz ze mną? — spytał kłaniając się ceremonialnie.
Spojrzała na niego nieco kpiarsko.
— Więc w końcu to uznałeś — powiedziała.
— Co uznałem?
— Kim naprawdę jestem.
— Wiedziałem i wiem, kim jesteś.
— Jednak nigdy przedtem nie nazwałeś mnie moim pełnym imieniem, Gario-
nie — zauważyła, powstając i delikatnie głaszcząc go po głowie. — Przypusz-
czam, że może to być, prawdę powiedziawszy, znaczący krok.
W czerwonawym świetle świec, przy akompaniamencie lutni i piszczałek tań-
czyli ze sobą. Kroki Polgary były wolniejsze i bardziej rytmiczne niż tego tańca, którego tajniki Lelldorin tak pracowicie wpajał Garionowi. Garion uzmysłowił
sobie, że Polgarą wróciła pamięcią do zamierzchłej przeszłości i prowadziła go w rytmie, jakiego nauczyła się całe stulecia wcześniej, podczas swojego przebywania z Wacite Arends. Razem sunęli powolnymi, pełnymi gracji i jakoś dziwnie 300
melancholijnymi krokami tańca, który odszedł w wieczne zapomnienie dwadzie-
ścia pięć wieków temu i żył jedynie w pamięci Polgary.
Ce’nedra czerwieniła się z wściekłości, kiedy Belgarath zwracał ją Gariono-
wi, aby zatańczyli po raz ostatni. Starzec uśmiechnął się szelmowsko, pokłonił
swojej córce i ujął jej dłonie, by poprowadzić ją w tan. Cała czwórka tańczyła w niewielkiej odległości od siebie i Garion wyraźnie usłyszał pytanie ciotki.
— Ojcze, czy dobrze postąpiliśmy?
Uśmiech Belgaratha był szczery.
— No wiesz, Polgaro — odparł. — Właściwie uważam, że naprawdę bardzo
dobrze postąpiliśmy.
— Zatem to wszystko było tego warte, prawda, ojcze?
— Tak, Pol, faktycznie było.
Tańczyli dalej.
— Co on ci powiedział? — wyszeptał Garion do Ce’nedry.
Zarumieniła się.
— Nieważne. Może ci powiem. . . później.
Znów padło to słowo.
Taniec skończył się i zapanowała pełna oczekiwania cisza. Ce’nedra podeszła do ojca, pocałowała go w policzek i wróciła na miejsce.
— Więc? — powiedziała do Gariona.
— Co więc?
Roześmiała się.
— Och, jesteś niemożliwy. — Następnie wzięła go za rękę i bardzo stanowczo
wyprowadziła z sali.
*
*
*
Było już dość późno — być może dwie godziny po północy. Czarodziej Pan
Wilk był w dziwacznym nastroju i z wielkim cynowym kuflem w dłoni wałęsał się po opustoszałych korytarzach Rivańskiej Cytadeli. Belgarath zabawił się troszkę i czuł się zdecydowanie podchmielony — chociaż nawet w najmniejszym stopniu nie tak bardzo jak wielu pozostałych gości weselnych, którzy już popili się do nieprzytomności.
Starzec przystanął raz, aby przyjrzeć się wartownikowi, co chrapał w przej-
ściu, leżąc w kałuży rozlanego piwa. Potem, bucząc raczej niemelodyjnie i wykonując parę skocznych, tanecznych kroczków, udał się dalej korytarzem. Siwobrody czarodziej skierował swe kroki do sali balowej, gdzie, jak był pewien, pozostało jeszcze trochę piwa.
Gdy mijał Salę Tronową Rivańskiego Króla, zauważył, że drzwi były uchy-
lone, a ze środka dochodziła jakaś światłość. Zaciekawiony, wetknął głowę przez 301
drzwi, aby sprawdzić, czy ktoś tam jest. Sala była opustoszała, a napełniające ją światło pochodziło z Klejnotu Aldura zdobiącego głowicę Miecza Rivańskiego
Króla.
— Aha — powiedział Belgarath do kamienia — to ty. — Po czym nieco
chwiejnie przeszedł korytarzem między ławami aż do podnóża podium. — Więc,
stary druhu — zamruczał, spod przymrużonych powiek spoglądając na Klejnot —
widzę, że oni wszyscy odeszli i ciebie również zostawili samego.
Klejnot zamigotał na znak, że go poznaje. Belgarath usiadł ciężko na skraju podium i pociągnął łyk piwa.
— Przeszliśmy razem długą drogę, prawda? — rzucił tonem zachęcającym do
rozmowy.
Klejnot zignorował go.
— Żałuję, że przez cały czas byłeś taki poważny. Bardzo uciążliwy z ciebie
kompan. — Starzec pociągnął kolejny łyk piwa.
Przez chwilę panowało milczenie, a Belgarath ściągnął jeden ze swych wyso-
kich butów, westchnął i z zadowoleniem kurczył i rozkurczał palce u nogi.
— Ty doprawdy nic z tego nie rozumiesz, prawda, mój przyjacielu? — zapytał
na koniec Klejnotu. — Mimo wszystko nadal masz duszę kamienia. Rozumiesz