Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Ma świeży i przyjemny smak, Pani. Południowe zioła muszą być mocne. A teraz, jeśli pozwolisz, muszę dopilnować służbę. Mówiłaś o zabawie i zawstydziłaś tym mego Pana, który o niej zapomniał. Na jutro postaramy się zrobić, co możemy.
- To doprawdy wzruszające. Tak, możesz iść. Chyba się dziś wcześniej położę.
Uwaga o senności nie wywołała żadnej reakcji u wychodzącej, a odsłonięta ponownie wężowa bransoletka niezmiennie tkwiła na ręce Ysmay.
- Nie wiem, czego się ode mnie oczekuje - wyszeptała patrząc nań - ale w Quayth jest wiele tajemnic, a może i wiele niebezpieczeństw. Nie używam miecza, ale i dobrowolnie nie dam głowy. To, co nałożono na mnie, niech się zacznie tu i teraz, gdyż lepiej jest spotkać się z niebezpieczeństwem nagle. Odwaga bowiem roztapia się jak śnieg na wiosnę.
Po chwili Ysmay zaczęła działać: wstała, przebrała się w podróżną suknię, która dawała jej większą swobodę ruchu i narzuciła na ramiona szary płaszcz.
Przy schodach przystanęła nasłuchując. Wiedziała, że mury łączące wieże są kwaterami zakapturzonych robotników i niższej służby. Przy odrobinie szczęścia powinna przemknąć nie zauważona.
Dopadła drzwi prowadzących na dziedziniec. Był pusty. Najszybciej można by przejść go na ukos, ale nie byłoby to zbyt rozważne - ktoś mógłby ją zobaczyć z okna. Toteż ruszyła wzdłuż muru, suknią zamiatając śnieg, aż doszła do drzwi prowadzących do kwater Hylla. Wyciągnęła ku nim rękę - na nadgarstku błysnęła podobizna węża. W drzwiach nie było zamka. Otwarły się łatwo pod jej dotknięciem. Zbyt łatwo.
VW pomieszczeniu o ostrokątnym sklepieniu panował półmrok. Ysmay jęknęła, gdyż nagle przed nią ukazała się zakapturzona postać. Dopiero gdy uniosła dłoń z bransoletą - a tamta powtórzyła jej gest - zrozumiała, że stoi przed lustrem.
Poza nim i dwiema lampami zawieszonymi wysoko na ścianie nic tu nie było. W powietrzu rozchodziła się mieszanina zapachów.
Powoli obeszła pomieszczenie, zaglądając do mrocznych kątów. Dopiero tu dało się zauważyć to, co niedostrzegalne było z zewnątrz - wieża zbudowana była na kształt pięcioramiennej gwiazdy. Ysmay miała jakieś niejasne wspomnienia o symbolice związanej z tym kształtem. W całej budowli odczuwało się atmosferę wiekowości. W jednym z narożników znalazła schody i powoli wspięła się po wydeptanych stopniach.
Komnata, w której Ysmay się znalazła, była tak zastawiona różnymi rzeczami, że trudno się było zorientować w jej przeznaczeniu. Stały tu stoły zapełnione retortami i metalowymi rurkami, butle i flakony, z których kilka rozpoznała jako przyrządy służące do destylacji ziół. Odnalazła wzrokiem również i takie rzeczy, których nie umiała nazwać, gdyż widziała je po raz pierwszy.
Bała się dotykać czegokolwiek, zwłaszcza, że przejmujący odór był tu wszechobecny i niósł ze sobą coś więcej niż poczucie zagrożenia. Mocno potarła bransoletę dla dodania sobie odwagi.
Z niewyjaśnionych powodów było tu jaśniej - na tyle, że mogła zobaczyć następne schody. Podeszła do nich ostrożnie, przytrzymując płaszcz, aby nie strącić czegoś ze stołów. Gdy weszła na kolejne piętro, znalazła się w komnacie, której wnętrze przypominała sobie z zagadkowej wizji. Rozpoznała figury z bursztynu ustawione w kształcie podwójnej gwiazdy. Na szczycie ramienia każdej z nich stały, sięgające Ysmay do ramion, zapalone świece. Ich niebieskie płomienie nadawały pomieszczeniu upiorny wygląd.
Nagle Ysmay wyciągnęła dłoń przed siebie, jak gdyby ręka przywiązana była do linki, za którą ktoś gwałtownie pociągnął. Idąc za nią, Ysmay znalazła się w środku pomieszczenia.
Przed sobą ujrzała znajome sylwetki kobiety i mężczyzny. Ich ciała były martwe, ale oczy żyły i zdawały się krzyczeć do niej, jak gdyby starając się zmusić Ysmay do działania. Ich moc musiała być ograniczona, gdyż żadnej treści Ysmay nie była w stanie odebrać. Domyślała się, że poza wszystkim najbardziej pragnęli wolności! Wolności odebranej im przez jakąś magiczną siłę, o której słyszała dotąd jedynie w legendach.
- Co mam robić? - spytała Ysmay, lecz odpowiedzią była cisza. Dotknęła walca, który w swym wnętrzu więził kobietę. Jego powierzchnia była gładka i twarda. Bursztyn był substancją dość łatwą w obróbce, może więc uda się go przeciąć? Wyjęła nóż i z całych sił zadała cios w połyskującą kolumnę. Nóż odskoczył, nie pozostawiając na powierzchni drobnej nawet rysy. Ysmay czuła, jak drętwieje jej ramię.
Nawet przez moment nie przestawała wierzyć, że może ich w jakiś sposób uwolnić. Powoli obróciła się, dokładnie lustrując pomieszczenie. Upiorność wnętrza skłaniała raczej do szybkiego opuszczenia go. Ysmay postanowiła jednak wszystko dokładnie obejrzeć.
Postacie z zewnętrznej gwiazdy w niczym nie przypominały ludzi, natomiast te z wewnętrznej były człekopodobne. Polowa spośród nich, ubrana w tuniki, była nikłej postury. Ich ciała były szczupłe, szerokie w ramionach, o długich rękach, zupełnie nieproporcjonalnych do reszty ciała. Każdy palec zakończony był pazurem, przypominającym ptasie szpony. Rysy twarzy miały wiele wspólnego z rysami Ningue i innych ludzi jej rasy, których Ysmay widziała wcześniej.
Pazur, niski wzrost - Ysmay drgnęła. Przecież to tajemniczy robotnicy Hylla! Dlaczego tych paru więzionych było w bursztynie?
Prawdziwą ulgą było spojrzeć na normalne, ludzkie oblicza stojące w centrum. Ich oczy płonęły intensywnie… gdyby mogła zrozumieć, o co im chodzi!
Nagle powieki uwięzionych lekko się przymknęły. Na twarzach malował się wyraz głębokiego skupienia. Niemalże odruchowo Ysmay podciągnęła rękaw i wbiła wzrok w oczy węża. Już raz spowodowało to nieoczekiwany rezultat, może więc i tym razem będzie podobnie.