Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Wygląda na to, że nie wiedział nikt oprócz Maxa. Dziwna rzecz, ale Seton własnoręcznie napisał do niego na maszynie, a Reckless nie znalazł kopii w Seton House, inaczej na pewno by o tym wspomniał. I postarałby się wydusić od Sylwii Kedge i Digby’ego, czy o tym wiedzieli.
- Jeśli Maurice chciał zachować to w tajemnicy, to może nie zrobił kopii? - zauważyła panna Dalgliesh.
- Kalka zawinęła się, gdy wkręcał papier w maszynę, i ostatnich kilka wierszy listu odbiło się na odwrocie. Poza tym na górnej krawędzi jest ślad kalki. Może później postanowił zniszczyć kopię, ale to mało prawdopodobne; w interesach był bardzo skrupulatny. Co więcej, to nie jest jedyna tajemnica związana, z kalką. Podobno ten fragment o tym, jak jego bohater odwiedza Klub Cortez, Seton napisał podczas pobytu w Londynie. Ale obsługa w Klubie Cadaver mówi, że w pokoju nie było żadnych kopii. A więc co się z nimi stało?
Ciotka zastanawiała się przez chwilę. Po raz pierwszy rozmawiał z nią o śledztwie, co ją zaintrygowało i mile połechtało, dopóki nie przypomniała sobie, że przecież nie on je prowadzi. Za śledztwo odpowiadał Reckless i to on musiał zdecydować, jakie znaczenie ma brak kopii w Klubie Cadaver.
- Wydaje mi się, że jest kilka możliwości - powiedziała. -Może Seton nie wziął ze sobą kalki, ale wobec jego pedante-rii nie sądzę, aby tak było. Albo może zniszczył je sam lub ktoś, kto miał dostęp do pokoju. Albo ten maszynopis, który pokazała nam Sylvia, nie jest tym, który przysłał jej Seton. Reckless pewnie sprawdził u listonosza, czy doręczył jej dużą, szarą kopertę, ale mamy tylko jej słowo na to, co zawierała. A nawet jeśli zawierała ten tekst, to ktoś, kto wiedział, że Seton mieszka w klubie, mógł zamienić jeden plik papierów na drugi jeszcze przed wysłaniem przesyłki. Czy to możliwe? Czy w klubie zostawia się listy do wysłania w widocznym miejscu? Czy też samemu chodzi się na pocztę?
- O to też pytałem Planta. Nikt w Klubie Cadaver nic Se-tonowi nie wysyłał. Ale koperta mogła leżeć w jego pokoju na tyle długo, by ktoś się do niej dobrał. Albo mógł dać ją do wysłania jakiejś nieznanej osobie. Ale chyba morderca nie mógł na to liczyć? Pamiętajmy, że to było morderstwo z premedytacją. Przynajmniej ja jestem o tym przekonany. Na razie muszę przekonać Recklessa, że to w ogóle było morderstwo.
- Czy nie ma innej możliwości? - zapytała ciotka. - Wiemy, że Seton nie mógł wysłać drugiego maszynopisu, tego, gdzie opisuje dryfujące ciało. Wtedy już nie żył. Nie wiemy nawet, czy go napisał. Mamy na to tylko słowo Sylvii Kedge.
- Sądzę, że jednak tak - odparł Dalgliesh. - Gdy Max Gurney pokazał mi list, poznałem sposób pisania. Drugi tekst napisał ten sam człowiek.
Rozmawiając, instynktownie ukryli się przed wiatrem na zagłębionej ścieżce, wiodącej między wydmami i rezerwatem ptaków. Około dwudziestu metrów przed nimi leżał trzeci z serii małych punktów obserwacyjnych, który zwykle stanowił naturalny cel ich spacerów; Dalgliesh nawet nie musiał pytać ciotki, czy zamierza wejść do środka. Owe dziesięć minut, podczas których, osłonięty od wschodniego wiatru, obserwował przez lornetkę ciotki kępy sitowia na bagnach, stanowiło nieodłączny, rytualny element jego urlopów na Monksmere. Schron był typowy: surowy, drewniany szałas z trzcinowym dachem, z ławą wzdłuż tylnej ściany dla podtrzymania zmęczonych nóg i niskim, długim, wychodzącym na bagna oknem na poziomie oczu. Latem pachniał mocno rozgrzanym w słońcu drewnem, wilgotną ziemią i trawą. Nawet gdy było już zimno, trochę ciepła pozostawało, jakby upał i zapachy lata nie całkiem umknęły z drewnianych ścian.
Dotarli już prawie do wejścia i panna Dalgliesh zrobiła krok w jego kierunku, gdy Dalgliesh zawołał znienacka:
- Nie! Stój!
Jeszcze przed chwilą szedł prawie jak we śnie, ale teraz, jakby przebudzony, dostrzegł nagle znaczenie śladów, które od jakiegoś czasu podświadomie rejestrował jego wyćwiczony umysł: odciski męskich butów, prowadzących z piaszczystej ścieżki do szałasu i nikła, lecz wyraźna woń, nie mająca nic wspólnego z zapachem traw i ziemi. Minął ciotkę i wszedł do środka.
Stojąc w wejściu zasłonił swoim ciałem światło, więc wyczuł śmierć, zanim jeszcze ją zobaczył. Kwaśny odór wymiotów, krwi i biegunki uderzył go w nozdrza, jakby samo powietrze w małym szałasie przesiąkło złem i zepsuciem. Ten zapach nie był mu obcy, ale, jak zwykle, musiał zwalczyć natychmiastowy, nieznośny odruch wymiotny. Potem pochylił się, światło wpadło do szałasu i po raz pierwszy zobaczył ciało.
Aby umrzeć, Digby Seton jak pies wczołgał się w najdalszy kąt szałasu; nie .była to lekka śmierć. Żałosne, zesztyw-niałe ciało leżało przy tylnej ścianie z podciągniętymi pod brodę kolanami i głową uniesioną w górę, jakby szkliste oczy rozpaczliwie pragnęły raz jeszcze zobaczyć światło. W agonii przegryzł dolną wargę prawie na dwoje; strumień czarnej, zmieszanej z wymiocinami krwi zasechł na jego podbródku i klapach ongiś eleganckiego płaszcza. Przed śmiercią kopał pokrwawionymi dłońmi ziemię w szałasie. Jego twarz i włosy były nią umazane, usiłował nawet wpychać ją do ust, aby choć na chwilę poczuć chłód i wilgoć. Dwadzieścia centymetrów od ciała leżała metalowa piersiówka z odkręconą nakrętką.
Dalgliesh usłyszał spokojny głos ciotki:
- Adam, kto tam jest?
- Digby Seton. Nie, nie wchodź. Nic już nie możemy dla niego zrobić. Nie żyje od co najmniej dwunastu godzin. Biedak zażył jakąś silnie żrącą truciznę.
Usłyszał, jak ciotka wzdycha i niewyraźnie mruczy coś pod nosem.
- Czy mam pójść po inspektora Recklessa - zapytała -czy wolałbyś, żebym,tu została?
- Proszę, bądź tak dobra i idź po niego. Ja tu popilnuję.
Możliwe, że idąc sam zaoszczędziłby dziesięć do piętnastu minut, ale Setonowi nie mogli już pomóc, a nie zamierzał zostawiać jej samej w tym cuchnącym śmiercią miejscu. Zresztą, chodziła szybko i wytrwale; wiedział, że nie będzie tracić czasu.