Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przytuliła się mocniej do niego, a on objął ją uspokajająco. Całe jej ciało drżało, a skóra była dziwnie wilgotna.
- To Shool-an-Jyvan. Zamierza zostać bogiem. To on sprawił, że twoje przywołanie spotkało się z odpowiedzią. Zasugerował był, że jeśli załatwię dla niego pewną sprawę, on w zamian zadba o twoje bezpieczeństwo, nim nie powrócę. Potem będziemy mogli odejść.
- Ale czy on?...
- To nie ty jesteś mi potrzebna, lecz twój kochanek - stwierdził Shool tracąc cierpliwość. - Teraz, gdy złamałem moją obietnicę daną twemu mężowi, straciłem nad nim kontrolę. To irytujące.
- Straciłeś swą władzę nad Margrabią Moidelem? - spytała Rhalina.
- Tak, tak. Jest teraz całkiem martwy. Ponowne ożywienie go byłoby zbyt dużym wysiłkiem.
- Dzięki, że go uwolniłeś - powiedziała Rhalina.
- Nie miałem takiego zamiaru. Corum zmusił mnie do tego. Będę musiał znaleźć inny statek. - Książę Shool machnął ręką. - Tak czy owak, w morzu jest jeszcze mnóstwo ciał.
Rhalina zachwiała się. Corum wsparł ją zdrowym ramieniem.
- Widzisz - powiedział Shool z nutą triumfu w głosie. - Mabdenowie boją się mnie bez wyjątków.
- Będziemy potrzebowali żywności, świeżych ubrań, łóżek i tym podobnych rzeczy - powiedział Corum, zanim zaczniemy jakąkolwiek dalszą dyskusję z tobą, Shoolu.
Shool zniknął.
W chwilę później wielka sala wypełniła się meblami i wszystkim tym, czego zażyczył sobie Corum.
Corum nie miał podstaw wątpić w potęgę Shoola, wątpił jednak w jego zdrowe zmysły. Rozebrał Rhalinę, umył ją i ułożył do łóżka. Obudziła się wtedy na chwilę; jej oczy nadal wypełniał lęk, lecz uśmiechnęła się do niego.
- Jesteśmy teraz bezpieczni - powiedział. - Śpij.
I zasnęła.
Teraz Corum sam się umył i obejrzał ubranie, które zostało dlań przygotowane. Zagryzł wargi, gdy podniósłszy złożone rzeczy, dojrzał pancerz i broń. Były to przedmioty Vadhaghów. Był nawet szkarłatny płaszcz, prawie taki sam, jak niegdyś jego własny.
Pogrążył się w rozważaniach nad zawiłościami swego sojuszu z dziwnym i amoralnym czarnoksiężnikiem ze Svi-an-Fanla-Brool.
Rozdział 2
OKO BOGA RHYNNA, RĘKA BOGA KWLLA
W końcu Corum zasnął.
Po jakimś czasie został jednak gwałtownie poderwany, poczuł, że stoi, i otworzył oczy.
- Witaj w moim sklepiku - doszedł go głos zza pleców. Odwrócił się. Tym razem stał naprzeciw pięknej dziewczyny, lat około piętnastu. Chichot, który dobył się z jej młodego gardła, był wręcz nieprzyzwoity.
Corum rozejrzał się po przestronnym pokoju. Był mroczny i zagracony. Wypełniały go wypchane zwierzęta i wszelkie odmiany roślin. Książki i manuskrypty piętrzyły się na niepewnie podpartych regałach. Były też i kryształy poszczególnych kolorów i szlifów, fragmenty zbroi, wysadzane klejnotami miecze, przegniłe worki, z których wyciekały cenne niewątpliwie, tak jak i inne rzeczy, bezimienne substancje. Dojrzał obrazy i rzeźby, cały komplet instrumentów i mierników, w tym i wagi, a to, co wydawało się zegarami, było wyskalowane w ekscentryczny sposób i w językach, których Corum nie znał. Pod kolumnami przemykały żywe zwierzęta, inne kłębiły się po kątach. Miejsce cuchnęło kurzem, pleśnią i śmiercią.
- Nie miewasz chyba zbyt wielu klientów - powiedział Corum.
Shool prychnął.
- Niewielu miałbym ochotę obsłużyć. Teraz... - W swej młodej, dziewczęcej postaci podszedł do skrzyni, przykrytej po części wyświeconą skórą bestii, która za życia musiała być wielka i groźna. Odrzucił skórę i wymamrotał coś nad meblem. Wieko odskoczyło przez nikogo nie tknięte. Ze środka podniosła się chmura czegoś czarnego, a Shool odskoczył parę kroków do tyłu, krzycząc coś w dziwnym języku. Czarna chmura zniknęła. Shool ostrożnie zbliżył się do skrzyni i zajrzał do środka. Cmoknął z zadowolenia - jest!
Wyciągnął dwie sakwy, jedną mniejszą od drugiej. Szczerząc zęby do Coruma podniósł je.
- Oto dary, które mam dla ciebie...
- Myślałem, że odtworzysz moją rękę i oko.
- Niezupełnie. Zamierzam dać ci coś więcej; prezent bardziej użyteczny niż tylko ręka i oko. Słyszałeś o Zaginionych Bogach?
- Nic z tych rzeczy.
- O Zaginionych Bogach, którzy byli braćmi? Ich imiona brzmiały Lord Rhynn i Lord Kwll. Istnieli już o wiele wcześniej, nim ja przyszedłem na świat, niosąc mu mą łaskę. Uwikłali się w jakiś spór, którego istota pozostanie już nieznana. Znikli, dobrowolnie lub niedobrowolnie. Nie wiem. Coś jednak po sobie zostawili - to właśnie. - Znów podniósł sakwy.
Corum machnął niecierpliwie ręką. Shool oblizał dziewczęcym językiem wargi, jednak stare oczy wpatrywały się w Coruma.
- To, co mam tutaj, należało kiedyś do tych zapalczywych bogów. Słyszałem opowieść, że walczyli do upadłego i to właśnie jest jedynym śladem ich istnienia - otworzył mniejszy worek. Coś wielkiego wypadło mu na dłoń. Podniósł to, by i Corum mógł dojrzeć wysadzany kamieniami, wielostronnie szlifowany przedmiot. Kamienie lśniły ponurymi kolorami - głęboką czerwienią, błękitem i czernią.
- To jest piękne - powiedział Corum - lecz...
- Poczekaj. - Shool opróżnił większą sakwę na pokrywę skrzyni, która była już zamknięta. Podniósł ów przedmiot i obrócił go.
Corumowi dech zaparło. Wydawało się to ciężką rękawicą z miejscem na pięć wysmukłych palców i kciuk. Również i ten przedmiot pokryty był dziwnymi, ciemnymi klejnotami.
- Ta rękawica jest dla mnie bezużyteczna - powiedział Corum. - Jest na lewą rękę z sześcioma palcami, a ja mam pięć palców, nie mówiąc już o tym, że nie mam lewej ręki.
- To nie rękawica. To Ręka Kwlla. Miał cztery, lecz jedną stracił. Podobno odciął mu ją brat...
- Twoje żarty nie trafiają do mnie, czarowniku. Są zbyt upiorne. Znowu marnujesz czas.
- Lepiej zacznij kupować te, jak je nazwałeś, żarty, Vadhaghu.
- Nie widzę po temu powodu.
- Właśnie to są dary. Dla zastąpienia twego utraconego oka daję ci Oko Rhynna. Dla zastąpienia utraconej ręki - Rękę Kwlla!
Corumowi zbierało się na mdłości.
- Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Nie chcę resztek po martwych! Myślałem, że będziesz mógł przywrócić mi moje własne! Oszukałeś mnie, czarowniku!