Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Witamy po powrocie, towarzyszu sekretarzu — powitał swego szefa Gri-
gorij Siemionow, gdy Raszkin wszedł do swego biura.
— Są jakieś sprawy? — spytał sucho Raszkin siadając w obszernym, obitym
skórą obrotowym fotelu za imponujących rozmiarów biurkiem. Nawet jednym
spojrzeniem nie zaszczycił wspaniałego widoku, jaki rozciągał się za witrażowy-mi oknami z kuloodpornego szkła za jego plecami. Wiszące w nich gęste firanki
chroniły wnętrze gabinetu przed oczami mieszkańców pobliskiego bloku. Witra-
żowe okna wychodziły na przepięknie utrzymany trawnik, za którym iskrzyły się
w słońcu wody Riddarfjärden. Raszkin był napięty. Siemionow to wyczuwał.
— Mamy iskrówkę wzywającą was pilnie do Leningradu. Wróciliście do
Sztokholmu, towarzyszu sekretarzu, w samą porę. Towarzysz sekretarz generalny
przybędzie jutro do Leningradu i korzystając z tej okazji życzy sobie spotkania z wami.
Siemionow podał szefowi odszyfrowaną depeszę, przyglądając się, jak Rasz-
kin czyta ją spod na wpół opuszczonych powiek.
Wiktor Raszkin miał dopiero czterdzieści lat, był średniego wzrostu i średniej 200
budowy ciała, strzygł ciemne włosy na króciutkiego jeża i był zawsze starannie ogolony. Zaliczył już dwa lata studiów aktorskich, zanim jakiś wyszukiwacz talentów z KGB odkrył w nim niezwykłe zdolności analityczne. Został natychmiast
zwerbowany do elitarnej sekcji KGB, gdzie szybko nauczył się, że mądrzej będzie powściągać swe talenty mimiczne.
Mimo że jego chłonny umysł szybko przyswajał ukierunkowany indywidual-
nie na niego potok informacji i szkoleń, Raszkin nie czuł się najlepiej w KGB.
Ale do czasu, kiedy na jakimś kremlowskim przyjęciu poznał osobiście Leoni-
da Breżniewa, zdążył także opanować biegle sześć obcych języków. To spotkanie
było przełomowym momentem w życiu Wiktora Raszkina, okazją, która, przega-
piona, mogła się już nigdy nie powtórzyć.
Większość ludzi na jego miejscu rozegrałoby sytuację w bezpieczny sposób,
siląc się, żeby wywrzeć na władcy sowieckiej Rosji jak najlepsze wrażenie i gor-liwie przytakując każdemu jego słowu. Raszkin postawił wszystko na jedną kartę.
Wyzwolił się z umysłowego gorsetu, jaki nałożono mu w KGB, i po raz pierw-
szy od trzech lat stał się znowu sobą. Stojący najbliżej świadkowie tego spotkania zaniemówili z grozy.
Raszkin popuścił wodze swoim wrodzonym talentom naśladowczym i zaczął
parodiować członków Biura Politycznego, którzy we własnych osobach stali nie
opodal pod kryształowymi żyrandolami. W wielkiej kremlowskiej sali, gdzie wy-
dawano przyjęcie, powoli zapadła grobowa cisza. Słychać było tylko dwa głosy:
Raszkina, błyskotliwie naśladującego znane w całym świecie postaci z obu stron
„ Żelaznej Kurtyny”, i Leonida Breżniewa, ryczącego i trzęsącego się ze śmiechu, rozbawionego tak wspaniałą parodią ponuraków z Biura Politycznego.
Tym wieczornym występem Raszkin zapewnił sobie przyszłość. Z obiecują-
cego, lecz mało znaczącego rekruta KGB stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Leonida Breżniewa, jego człowiekiem do specjalnych poruczeń. Wrodzone
zdolności lingwistyczne i predyspozycje aktorskie, czyniące z niego wręcz nieza-stąpionego dyplomatę, pomogły mu wzbić się szybko na niebotyczne wysokości.
Waszyngtońskie dossier Wiktora Raszkina stawało się coraz grubsze, ale kilka
osób, które miały do niego dostęp, uskarżało się, że przy ogromnej ilości zawartych w nim informacji ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. — To wszystko jest takie nieuchwytne — gderał prezydent Stanów Zjednoczonych. — Raz widzisz faceta, a raz ci znika z oczu.
Kwiecień. . . Nie potwierdzona trzydniowa wizyta w Addis Abebie.
Cel: przypuszczalnie rozmowy na temat dalszej wojskowej pomocy
dla obecnego reżimu.
Maj. . . Doniesienie o kilkugodzinnej wizycie w Angoli. Dokład-
nego terminu nie udało się ustalić. Cel: według pogłosek podpisanie
umowy z reżimem w Luandzie.
201