Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Głód i pragnienie zabijają dosyć szybko. Robiłem w
tym kierunku dużo ciekawych doświadczeń.
Król wzdrygnął się.
– A więc mam otworzyć drzwi, sire?
– Wobec tego, że już postanowiłeś ukarać go tak, a nie inaczej, i że się to... już zaczęło...
Zresztą taka śmierć czy inna...
– Jestem tego samego zdania – rzekł zimno de Monclar.
– Nie mówmy już o tym, hrabio!
– Zatem temat wyczerpany. Wasza królewska mość obiecałeś udzielić audiencji czcigod-
nemu ojcu Ignacemu de Loyoli.
– To prawda. Jest tam? – zapytał Franciszek I z odcieniem niezadowolenia.
– Wszedł do Luwru jednocześnie ze mną.
– Każ go więc wpuścić.
32
ROZDZIAŁ IX
PREFEKT MIASTA PARYŻA
Pan de Monclar opuścił Luwr konno w towarzystwie blisko dwudziestu zbrojnych. Był to
mężczyzna lat około sześćdziesięciu, lecz widząc go siedzącego na koniu, nikt nie dałby mu
nawet czterdziestu, tak prosto trzymał się w siodle. Gdyby jednak ktoś określał jego wiek z
pobrużdżonej głębokimi zmarszczkami twarzy, na pewno przypisałby mu dużo więcej, niż
miał.
Ponadto było w tej twarzy coś złego i okrutnego. Jej rysy miały w sobie coś dziwnego;
można było rzec – maska, a nie twarz żywego człowieka. Wyraz oczu nawet nie był okrutny,
ale też próżno byłoby szukać w nich czegoś ludzkiego. Były to oczy posągu. Głos miał ani
ostry, ani donośny – był to głos martwy.
Mówił do kata: „Powieś tę kobietę” tym samym tonem, którym dawał służącemu rozkaz:
„Ubierz mnie”.
Ogólne wrażenie, jakie na ludziach wywierał, było bliskie uczuciu grozy. Najdzielniejsi
nawet nie czuli się przy nim pewnie. Na widok jego posępnej postaci truchlał cały Paryż, a
dziwna obojętność, z jaką przyjmował ten powszechny lęk przed jego osobą, budziła w lu-
dziach jeszcze większą trwogę.
A może nie widział tego wcale?
Powiadano, że prefekt był odważny aż do zuchwalstwa. Kilkakrotnie zupełnie sam, nawet
bez broni, zapuszczał się w takie zakamarki, skąd zazwyczaj nikt nie uchodził z życiem. Wi-
dywano go również w traktierniach cieszących się bardzo złą opinią, w których gromadzili się
różni łotrzykowie, żebracy i ladacznice. Gdy się tam pokazywał, w gwarnych zazwyczaj
spelunkach zapadało głuche milczenie.
I rzeczywiście hrabia de Monclar nie znał, co to lęk, uczucie lęku bowiem jest u c z u-
c i e m, jego zaś serce niezdolne już było do żadnego uczucia.
Sztywna jak manekin postać, czarny strój, czarny koń, na którym jeździł, bielejąca z dale-
ka plama twarzy, wszystko to razem robiło wrażenie posągu żałoby albo kogoś nie z tego
świata. Triboulet przezwał go Archaniołem Szubienicy.
Hrabia de Monclar wyprzedził o jakieś dziesięć kroków oficera, który dowodził oddzia-
łem; było to jego zwyczajem, od kiedy nabrał nawyku mruczenia pod nosem jakichś niezro-
zumiałych wyrazów.
Może nie życzył sobie, by go ktoś podsłuchiwał?
Oddział krążył wąskimi uliczkami wiodącymi do Dzielnicy Cudów, jak szereg cuchnących
rynsztoków wiedzie do głównego kanału ściekowego.
Gdy wjechali w jedną z tych uliczek, kierując się w stronę ulicy św. Dionizego, jakaś ko-
bieta przycupnięta we wnęce domu wyprostowała się i wpatrzyła w hrabiego badawczym
wzrokiem.
Prefekt wyczuł spojrzenie kobiety i zdziwił się, kto śmiał tak odważnie na niego patrzeć,
na niego, przed którym wszyscy spuszczali wzrok?
Król tylko stanowił wyjątek.
33
Zatrzymał konia i przyjrzał się kobiecie. Była już stara, jakkolwiek trudno było określić bliżej jej wiek. Okrywały ją łachmany. Nie spuściła oczu; jej wzrok nie wyrażał ani groźby,
ani prośby, ani zuchwalstwa. Ot, po prostu patrzyła, i już!
– Czego chcesz ode mnie? – zapytał prefekt.
– Niczego, panie.
– Kim jesteś?
– Kobietą, która cierpi i czeka.
– Jak się nazywasz?
– Nie mam imienia. Wołają na mnie Gypsie.
– Zdaje mi się, że już cię kiedyś widziałem.
– Istotnie, panie!
W tonie jej słów drgały akcenty tłumionej radości.
– Teraz cię już poznaję – dodał prefekt. – To ty przychodziłaś do mnie kiedyś prosić o da-
rowanie życia jakiemuś Cyganowi, który miał być powieszony.
– Masz, panie, cudowną pamięć. Ta rzecz zdarzyła się dwadzieścia lat temu.