Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Skoro potrafiÅ‚ okieÅ‚znać dzikie zwierzÄ™ i jeÅ›li robiÅ‚ w nieczynnej cegielni coÅ›, od czego wÅ‚osy stawaÅ‚y nam na gÅ‚owie, o czym dalej zresztÄ… napiszÄ™, wiÄ™c jeÅ›li Weiser mógÅ‚ robić takie rzeczy, to dlaczego nie miaÅ‚by przyspieszyć nagle rytmu serca swojego dziadka — pomyÅ›laÅ‚em. Czemu nie miaÅ‚by uwolnić go od maszyny do szycia, igieÅ‚, kredy, szablonów, podpinek i guzików, nad którymi Å›lÄ™czaÅ‚ przygarbiony caÅ‚ymi dniami, dlaczego nie miaÅ‚by tego zrobić, żeby już nikt nie zapytaÅ‚ go o cokolwiek. Weiser usunÄ…Å‚ Å›wiadka i dziÅ› muszÄ™ przyznać, że kiedy Piotr zginÄ…Å‚ w siedemdziesiÄ…tym roku na ulicy, a Elka wyjechaÅ‚a do Niemiec, myÅ›laÅ‚em podobnie, że Weiser usuwa ich po prostu stÄ…d różnymi sposobami, bo wyjazd Szymka do dalekiego miasta też byÅ‚ rodzajem usuniÄ™cia go poza coÅ›, czego pojąć nie mogÅ‚em, ale co dla Weisera musiaÅ‚o być najwyraźniej ważne. A wtedy, w sekretariacie przestraszyÅ‚em siÄ™ bardzo, bo przecież caÅ‚e Å›ledztwo mogÅ‚o być próbÄ…, na jakÄ… wystawia nas Weiser i jeÅ›li bÄ™dzie coÅ› nie tak, to wstrzyma rytm naszych serc, tak samo jak zrobiÅ‚ to z sercem swojego dziadka. Tymczasem tamci podejrzanie dÅ‚ugo trzymali Szymka u siebie, a ja przypomniaÅ‚em sobie dzieÅ„, w którym nie poszedÅ‚em grać w piÅ‚kÄ™ na boisko obok pruskich koszar, dziÄ™ki czemu Weiser i Elka zabrali mnie na wycieczkÄ™, choć wcale zwykÅ‚Ä… ta wyprawa nie byÅ‚a. Ale po kolei:
NastÄ™pnego dnia po ogrodzie zoologicznym z samego rana matka wysÅ‚aÅ‚a mnie do sklepu Cyrsona po wÅ‚oszczyznÄ™. LubiÅ‚em tam chodzić, w chÅ‚odnym wnÄ™trzu pachniaÅ‚o jarzynami, w skrzynkach pÄ™czniaÅ‚y papierówki, a ze szklanej gabloty przykuwaÅ‚y wzrok sÅ‚oje z landrynkami i kolorowe myszki z krochmalu, po dwadzieÅ›cia pięć groszy sztuka. Å»ona wÅ‚aÅ›ciciela, obsÅ‚ugujÄ…ca klientów za drewnianym kontuarem, miaÅ‚a wielkie jak donice piersi, byÅ‚a bardzo wesoÅ‚a i kiedy ruszaÅ‚a siÄ™ żwawo podajÄ…c towar, te piersi lataÅ‚y jej pod kretonowÄ… sukienkÄ… i brudnym fartuchem jak sprężynujÄ…ce połówki arbuza. A kiedy z zakupów zostaÅ‚a zÅ‚otówka reszty, można byÅ‚o za niÄ… kupić garść landrynek albo cztery myszki z krochmalu, każdÄ… w innym kolorze, lub wypić oranżadÄ™ z butelki zakoÅ„czonej porcelanowym kapslem na sprężynie z grubego drutu. To byÅ‚y wÅ‚aÅ›nie krachle, jak nazywali je doroÅ›li, do dzisiaj nie wiem czemu, bo to nie byÅ‚y żadne krachle tylko oranżada i zawsze z jej otworzeniem, kiedy staÅ‚o siÄ™ na betonowej podmurówce przed wejÅ›ciem do sklepu, wiÄ…zaÅ‚y siÄ™ pewne emocje. JeÅ›li zamkniÄ™cie byÅ‚o szczelne i gaz nie uszedÅ‚ maÅ‚ymi pÄ™cherzykami, wstrzÄ…saÅ‚o siÄ™ butelkÄ… i lekko podważony kapsel odskakiwaÅ‚ sam, w powietrzu razem z odgÅ‚osem wystrzaÅ‚u unosiÅ‚a siÄ™ pachnÄ…ca mgieÅ‚ka i wszyscy kupujÄ…cy odwracali siÄ™ w twojÄ… stronÄ™, a ty staÅ‚eÅ› na podmurówce i przechylaÅ‚eÅ› butelkÄ™ do gardÅ‚a, zupeÅ‚nie tak samo jak ojciec albo pan Korotek w barze „Liliput" przechylali butelki z piwem. Ale otwieranie oranżady byÅ‚o podwójnÄ… loteriÄ…. NiespodziankÄ… — obok eksplozji korka — byÅ‚ także jej kolor. W tamtych czasach oranżadÄ™ robiono w dwóch barwach — najczęściej byÅ‚a ona żółta, ale zdarzaÅ‚a siÄ™ też czerwona, o szczególnie piÄ™knym odcieniu, i nawet dzisiaj daÅ‚bym sobie gÅ‚owÄ™ uciąć, że ta czerwona miaÅ‚a silniejszy aromat i byÅ‚a znacznie lepiej gazowana.