Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jest taka, kiedy posługujemy się nią spokojnie. Nie oznacza [57] to gorączkowego kontrolowania się, bycia wobec siebie surowym czy ciągłego starania się, aby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego. Oznacza jedynie to, że nasza mowa jest prosta i zdyscyplinowana. Nie paplamy nerwowo tylko dlatego, że wszyscy zamilkli, a my czujemy się tym zakłopotani. Nie kraczemy też jak wrony. Wszystko już przecież słyszeliśmy - bywaliśmy obrażani, bywaliśmy też chwaleni. Bywaliśmy w sytuacjach, gdy wszyscy się na nas wściekali, i w sytuacjach, gdy wszyscy byli spokojni. Czujemy się w świecie jak we własnym domu, bo zaprzyjaźniliśmy się ze sobą i nie odczuwamy potrzeby bezustannego gadania. Nasza mowa jest powściągliwa i sensowna - kiedy rozmawiamy, naprawdę się komunikujemy. Nie marnujemy tego daru na wyrażanie swoich neuroz.
Zdrowy umysł jest jak górskie jezioro o gładkiej powierzchni. Gdy nie ma fal, widać jego dno. Gdy woda jest wzburzona, niczego nie można dojrzeć. Jezioro w bezruchu symbolizuje wyciszony umysł, tak pełny bezbrzeżnej życzliwości wobec wszystkiego, co znajduje się na jego dnie, że nie musi już mącić wody, by to zasłonić.
Aby nie wyrządzać krzywdy, musimy zachować przytomny, świadomy umysł. Wiąże się z tym zwolnienie tempa życia na tyle, by dostrzegać, co mówimy i robimy. Im lepiej widzimy przyczyny i skutki swoich emocjonalnych reakcji, im lepiej rozumiemy mechanizmy ich powstawania, tym łatwiej nam się od nich powstrzymać. Bycie świadomym, zwolnienie tempa, zwracanie uwagi na to, co się dzieje, stają się sposobem życia.
U źródeł wszelkiego cierpienia leży niewiedza. Poprzez medytację możemy zacząć to zmieniać. Kiedy [58] dostrzegamy, że brak nam uważności, że rzadko udaje nam się powstrzymać przed szkodliwymi działaniami - nie jest to oznaka pomieszania. To początek jasności widzenia. Kiedy życie umyka nam chwila za chwilą, uświadamiamy sobie, że bycie głuchym, niemym i ślepym prowadzi donikąd. Co ciekawe, proces duchowego rozwoju, który w nas zachodzi, nie sprawia, że stajemy się nadmiernie usztywnieni. Przeciwnie, duchowa praktyka wyzwala nas. Dzieje się tak, gdy jesteśmy w pełni obecni w teraźniejszości, nie przejmując się nadmiernie własną niedoskonałością.
VII
BRAK NADZIEI I ŚMIERĆ
_Jeśli porzucimy nadzieję na to, że uda nam się pozbyć niepewności i cierpienia, to zdobędziemy się także na odwagę, by odnaleźć spokój nawet w braku oparcia. To pierwszy krok na ścieżce._
Skierowanie umysłu ku _dharmie_ nie przynosi poczucia bezpieczeństwa ani też potwierdzenia czegokolwiek. Nie zapewnia też gruntu pod nogami. W rzeczywistości oznacza wolną od lęku akceptację nietrwałości i oswajanie się z brakiem nadziei.
W języku tybetańskim istnieje ciekawe określenie - _je tangczie_. Sylaba _je_ znaczy "całkowicie", "zupełnie", a _tangczie_ oznacza "wyczerpany", "zmęczony'. Całość tłumaczy się zatem jako "zupełnie wyczerpany". Innymi słowy - taki, który ma już całkiem dość. Określenie to opisuje doświadczenie całkowitego braku nadziei, całkowitego jej porzucenia. To bardzo ważny moment. Początek początku. Jeśli nie porzucimy nadziei, że istnieje gdzieś lepsze miejsce, że możemy stać się kimś lepszym, to nigdy nie będziemy w stanie się odprężyć i zaakceptować tego, kim i gdzie naprawdę jesteśmy. [60]
W pewnym sensie określenie "uważność" wskazuje na uczucie jedności z tym, czego doświadczamy - to brak poczucia oddzielenia. Wskazuje, jak być obecnym dokładnie w tym momencie, gdy nasza dłoń chwyta za klamkę, gdy dzwoni telefon lub pojawiają się różnego rodzaju emocje. Uważność opisuje bycie dokładnie tu, gdzie się jest w danej chwili. _Je tangczie_ to coś więcej. Wyraża niezbędne na duchowej ścieżce wyrzeczenie.
Nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że w końcu uda nam się dopiąć swego. Poszukiwanie trwałego bezpieczeństwa jest daremne. Zmiana starych i utrwalonych nawykowych wzorców umysłowych wymaga weryfikacji naszych podstawowych założeń. Wiara w trwałe i oddzielne "ja", ciągłe poszukiwanie przyjemności i unikanie bólu, obarczanie innych odpowiedzialnością za nasze cierpienie - z wszystkiego tego musimy całkowicie zrezygnować. Musimy porzucić nadzieję, że w ten sposób uzyskamy zadowolenie. Cierpienie zmniejsza się dopiero wtedy, gdy podajemy w wątpliwość to, że w ogóle istnieje miejsce, w którym moglibyśmy się ukryć.
Brak nadziei oznacza również, że nie mamy już sił, by kontrolować przebieg swojej podróży. Wciąż jeszcze możemy chcieć to zrobić. Tęsknimy za pewnym gruntem pod stopami. Ale wypróbowaliśmy już tysiąc sposobów, by się ukryć, i kolejny tysiąc, by spróbować nad wszystkim zapanować, a grunt wciąż usuwa nam się spod nóg. Próby zapewnienia sobie trwałego bezpieczeństwawiele wiele nas uczą - nie podejmując ich, nigdy się nie dowiemy, że jest to niemożliwe. Kierowanie umysłu ku _dharmie_ przyspiesza proces odkrywania tego. Po raz kolejny uświadamiamy sobie beznadziejność swojego [61] położenia - nie jesteśmy w stanie znaleźć dla siebie żadnego punktu oparcia.
Różnica pomiędzy teizmem a nieteizmem nie sprowadza się do tego, czy ktoś wierzy w Boga czy nie. Rozróżnienie to jest bardzo ważne dla wszystkich, zarówno dla buddystów, jak i niebuddystów. Teizm zakłada istnienie czyjejś pomocnej dłoni, której w razie potrzeby możemy się uchwycić. To przekonanie, że jeśli będziemy postępować właściwie, ktoś nas w końcu doceni i zaopiekuje się nami. Wiara, że gdy tylko będziemy potrzebować opiekuna, ten zawsze się znajdzie. Teista jest skłonny zrzucić z siebie odpowiedzialność i zaufać komuś z zewnątrz. Podejście nieteistyczne oznacza natomiast akceptację niejasności i niepewności chwili obecnej, bez konieczności szukania oparcia w wyższym, zewnętrznym bycie. Czasem wydaje nam się, że _dharma_ jest czymś, co istnieje na zewnątrz nas; czymś, w co wierzymy, celem, do którego zmierzamy. _Dharma_ nie jest jednak ani wiarą, ani dogmatem. To pełna akceptacja nietrwałości i zmiany. Nauki tracą swój sens, gdy próbujemy je zamknąć w ramach dogmatu czy wiary. Są czymś, czego musimy doświadczać sami, wolni od nadziei i oczekiwań. Wielu odważnych, współczujących ludzi przekonało się już o sile ich działania. Urzeczywistnili oni cel _dharmy_ i sami jej potem nauczali, odwołując się do własnego doświadczenia. Praktyka buddyjska nigdy bowiem nie oznaczała ślepej wiary. _Dharma_ nie daje nam niczego, czego moglibyśmy się kurczowo uchwycić.