Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy Kosutic otworzyła drzwi, modlitwy i zaśpiewy gwałtownie ucichły. Roger spojrzał na spowitą nagłą ciszą nawę i pokręcił głową.
– Nie pozwolę na to – powiedział tonem swobodnej konwersacji.
– Kończy nam się amunicja, sir! – zaprotestowała Kosutic. – Możemy się wycofać. Drzwi na jakiś czas ich zatrzymają.
– Do diabła z tym. – Roger sięgnął prawą ręką na plecy. – Najlepsza i najkrótsza droga na zewnątrz prowadzi przez świątynię, pani sierżant. A oni nie pozwolą nam po prostu wyjść, nieprawdaż?
– Nie, Wasza Wysokość – odparła satanistka.
– Sama pani widzi. A skoro kończy nam się amunicja, to czas sięgnąć po zimną stal, prawda?
W niemal zupełnej ciszy wyciągnął z pochwy miecz. Pieszczura zaczęła machać ogonem; dotarł do niej zapach krwi i jej kolce zadrżały.
– Roger! – krzyknęła Despreaux spod drzwi. – Auuu! Cholera jasna, Pieszczura, uważaj na ogon!
– Zostań tam, Nimashet – warknął Roger. – Zostaw to mnie i Vashinom.
– Pozwól mi zauważyć, że to niezbyt mądry pomysł – stwierdził Cord, ważąc w rękach włócznię. – A teraz, skoro to już jasne, proszę odsunąć się od drzwi, Wasza Wysokość!
– Puśćcie mnie do nich! – zawołała Pedi, wymachując nad głową zakrwawionymi mieczami. – Ja im dam „niższe rasy”!
– Och, do cholery z tym! – powiedziała Despreaux, robiąc krok do przodu, kiedy ceremonialna straż podniosła pałki. – Nigdzie beze mnie nie pójdziesz!
– Nie, ty zostań i osłaniaj drzwi – przerwała jej Kosutic, nie odrywając wzroku od strażników. – Nie chcemy, żeby ktoś zaatakował nas od tyłu.
– Ale...
– To nie była prośba, plutonowy! – warknęła sierżant. – Masz kryć nam plecy!
– Vashinowie! – zawołał Roger. – Pojedyncza salwa i do broni! Zimna stal!
– Zimna stal! – Lud!
– SHIN!
* * *
– Dwa główne skrzyżowania zabezpieczone – zawołał Roger, kiedy jego civan przetruchtał szeroką ulicą obok Pahnera.
Zajęliśmy główne kwatery Bicza. Próbowali walczyć, ale nie było z nich pożytku.
– Jak basik i atul – potwierdził Fain, kiedy rozbrzmiała kolejna salwa. Diaspranin obstawił swoją kompanią wycofujące się wozy, zostawiając oczyszczenie drogi Vashinom. – Oni głupio walczą, prawie tak głupio, jak barbarzyńcy. Żadnego stylu, żadnej taktyki, atakują tylko pojedynczo i wchodzą prosto pod lufy.
– To nie głupota – poprawił go Pahner. – Oni po prostu przyzwyczaili się do walki w jeden sposób, bo nie znają żadnych innych. Podejrzewam, że bardzo dobrze radzą sobie w starciach z siłami innych satrapii albo przy tłumieniu zamieszek. Ale nigdy nie mieli do czynienia z salwami karabinowymi ani snajperami.
Ci ostatni – głównie marines, ale także kilku Diaspran – wyszukiwali i odstrzeliwali wszystkich dowódców.
– Są jakieś wieści od Rogera? – spytał Rastar.
– Nie, po raz ostatni odezwali się ze świątyni – powiedział kapitan.
– Uda im się, sir – wtrącił Fain. – To przecież Roger.
– Aha, wszyscy mi to mówią. – Pahner pokręcił głową. – Niemal żałuję, że już umie sobie sam radzić. Może gdyby tak nie było, posłałbym po niego większy oddział.
* * *
– Wiecie co? – Roger sparował cios pałki i przeciągnął ostrzem wzdłuż jej drzewca, odcinając trzymającemu ją Mardukaninowi palce. – Aż żałuję, że Pahner ma do mnie takie zaufanie!
– Dlaczego? – Kosutic wbiła bagnet w podniebienie wrzeszczącego gwardzisty. W przeciwieństwie do wykutych ze stali bagnetów diasprańskich, bagnety marines były zrobione z monomolekularnego plastiku zapamiętującego. Niesamowite ostrze bez najmniejszego trudu rozdarło usta Mardukanina w rozbryzgu krwi, a sierżant kopnęła padającego trupa, usuwając go ze swej drogi.