Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Peleryna nie była tyle podniszczona, co postrzępiona i śmierdziała, jakby nigdy jej nie prano. Vella z pewną niechęcią naciągnęła ją na ramiona.
- Nałóż kaptur na głowę - polecił jej Yarblek.
- Jeśli to zrobię, będę musiała umyć włosy.
- Więc?
- Czy wiesz, ile czasu potrzeba, żeby takie włosy jak moje wyschły zimą?
- Zrób to, Vello. Dlaczego zawsze się ze mną przekomarzasz?
- Dla zasady. Westchnął ponuro.
- Zaopiekuj się naszymi końmi - powiedział do Zelmita. - Resztę drogi przejdziemy pieszo. - Po tych słowach wyprowadził Vellę z biura. Kiedy znaleźli się na ulicy, z bocznej kieszeni płaszcza wyjął długi, pobrzękujący łańcuch zakończony skórzaną obrożą. - Załóż to - powiedział.
- Od lat nie nosiłam łańcucha czy obroży - sprzeciwiła się.
- To dla twojego dobra, Vello - rzekł zmęczonym głosem. - Wkraczamy do bardzo burzliwej części miasta, a Jednooki Pies to najbardziej niebezpieczne miejsce. Jeśli będziesz na łańcuchu, nikt nie będzie cię zaczepiał, chyba że zechce ze mną walczyć. Jeśli będziesz luzem, niektórzy mężczyźni w karczmie mogą wyciągnąć błędne wnioski.
- Po to mam sztylety, Yarbleku.
- Proszę, Vello. Tak się dziwnie składa, że naprawdę cię lubię i zależy mi, żeby nikt cię nie skrzywdził.
- Uczucie, Yarbleku? - Roześmiała się. - Myślałam, że naprawdę lubisz tylko pieniądze.
- Nie jestem skończonym łotrem, Vello.
- No dobrze - powiedziała zapinając obrożę na szyi. - Szczerze mówiąc ja również cię lubię.
Jego oczy rozjaśniły się i uśmiechnął się szeroko.
- Nie aż tak bardzo - dodała.
„Jednooki Pies” był prawdopodobnie najbardziej parszywą karczmą, w jakiej kiedykolwiek w swoim życiu Vella postawiła swą stopę, a zwiedziła już wiele paskudnych spelunek i knajp. Od ukończenia dwunastu lat zawsze polegała na swych sztyletach odpierając niechciane umizgi. Chociaż rzadko uciekała się do zabijania, i miała na sumieniu zaledwie kilku zagorzałych wielbicieli, wypracowała sobie reputację dziewczyny, której żaden rozsądny mężczyzna nie spróbuje tknąć, co czasami wprawiało ją w rozgoryczenie, szczególnie gdy od czasu do czasu napotykała człowieka, którego umizgów wcale nie chciała odrzucać. Jakiś wyjątek czy dwa w jakimś zapomnianym miejscu z płomiennym absztyfikantem nie pozostawiłby skazy na jej honorze, a potem... kto wie?
- Nie pij tu piwa - ostrzegł Yarblek, gdy weszli do karczmy. - Kadź jest ciągle otwarta i zwykle pływa w niej kilka utopionych szczurów. - Obwiązał sobie łańcuch dookoła dłoni.
Vella rozejrzała się.
- Naprawdę odrażające miejsce, Yarbleku - oceniła.
- Zbyt wiele czasu spędziłaś z Porenn - odparł. - Zaczynasz być zbyt delikatna.
- Co byś powiedział, jakbym wypruła ci flaki? - zaproponowała.
- Moja krew. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Chodźmy na górę.
- Co tam jest?
- Dziewczynki. Drosta nie przychodzi tu na piwo o smaku szczurów.
- To obrzydlistwo.
- Nigdy nie spotkałaś Drosty, prawda? Obrzydliwość to tylko pierwsze słowo niezbędne do jego opisu. Nawet mnie przyprawia o mdłości.
- Czy zamierzasz po prostu wejść do niego? Nie chcesz najpierw trochę powęszyć?
- Zbyt długo przebywałaś w Drasni - odparł, kiedy zaczęli wchodzić po schodach. - Drosta i ja znamy się dobrze. Wie, że nie ma sensu kłamać przede mną. Od razu przejdę do sedna sprawy, a potem możemy wyjeżdżać z tego cuchnącego miasta.
Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, a dwaj nadraccy żołnierze stojący po obu stronach świadczyli o obecności króla Drosty lek Thuna.
- Ile do tej pory? - zapytał ich Yarblek, gdy wraz z Vellą zatrzymali się przed drzwiami.
- Trzy, tak? - spytał żołnierz swego kompana.
- Straciłem rachubę. - Drugi żołnierz wzruszył ramionami. - Wszystkie wyglądają dla mnie tak samo. Trzy czy cztery. Nie pamiętam.
- Czy teraz jest zajęty? - zapytał Yarblek.
- Odpoczywa.
- Chyba się starzeje. Nigdy nie odpoczywał po trzech. Czy zechcesz go powiadomić, że tu jestem? Mam dla niego propozycję. - Yarblek potrząsnął wymownie łańcuchem Velli.
Jeden z żołnierzy zmierzył Vellę od stóp do głowy.
- Możliwe, że uda się jej go przebudzić. - Rzucił pożądliwe spojrzenie.
- Mogę równie szybko go uśpić - rzekła Vella odsłaniając zniszczoną pelerynę, by pokazać sztylety.
- Jesteś jedną z tych dzikich, leśnych kobiet, co? - spytał drugi żołnierz. - Prawdę mówiąc nie powinniśmy wpuszczać cię do niego z tymi sztyletami.
- Chciałbyś spróbować mi je odebrać?
- Ja nie, dziewczyno - odparł ostrożnie żołnierz.
- Dobrze. Ponowne ostrzenie sztyletu jest niezwykle nudne, a ostatnio robiłam to dość często.
Drugi żołnierz otworzył drzwi.
- To znowu ten jegomość Yarblek, wasza miłość - powiedział. - Ma dziewczynę, którą chce ci sprzedać.
- Właśnie kupiłem trzy - odparł ostry głos przy wtórze nieprzyzwoitego chichotu.
- Nie takie, wasza miłość.
- Miło być docenianą - mruknęła Vella. Żołnierz uśmiechnął się do niej.
- Wejdź, Yarbleku! - rozkazał wysoki głosik króla Drosty.
- Już, wasza miłość. Chodź, Vello. - Yarblek szarpnął łańcuchem i wprowadził ją do pokoju.
Drosta lek Thun, król Gar og Nadrak leżał na wpół rozebrany na zmierzwionym łóżku. Był niewątpliwie najbrzydszym mężczyzną, jakiego Vella widziała. Nawet karłowaty garbus, Beldin, wydawał się przy nim przystojny. Kościsty człowiek miał wybałuszone oczy, twarz obsypaną dziobami po ospie i poszarpaną brodę.
- Ty idioto! - warknął do Yarbleka. - Yar Nadrak jest zalane przez malloreańskich agentów. Wiedzą, że jesteś partnerem księcia Kheldara i że praktycznie mieszkasz w pałacu Porenn.