Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Tym razem do ataku przystąpił Jervis — twardziel. Wszedł do pokoiku, machnął gwałtownie ręką w stronę mundurowego, który wykonał posłusznie rozkaz i natychmiast zniknął, zasiadł po drugiej stronie stołu i dłuższy czas przyglądał mi się w milczeniu. Zignorowałem go, nawet na niego nie spojrzałem i to on przerwał ciszę.
— Byłeś tu już przedtem, Rearden, co nie?
— Nigdy w życiu tu nie byłem.
— Ty wiesz, co mam na myśli. Siedziałeś już na twardych, drewnianych krzesłach z policjantem po drugiej stronie stołu, siedziałeś wiele, wiele razy. To ćwiczenie przerobiłeś już aż za dobrze, jesteś zawodowcem. Z innym facetem mógłbym się może bawić w kotka i myszkę, mógłbym może zastosować parę chwytów z psychologii, ale nie z tobą, co nie? Bo z tobą nie zdałoby to egzaminu. Więc nie będę tego robił. Nie będę się z tobą bawił ani w taktowne gadki, ani w psychologię. Ja cię po prostu rozgniotę, Rearden. Rozgniotę cię jak łupinę orzecha.
— Lepiej niech pan nie zapomina o prawach z Kodeksu Postępowania Sędziowskiego.
Wybuchnął ostrym, urywanym śmiechem.
— Sam widzisz! Uczciwy człowiek nie odróżniłby praw z Kodeksu od Prawa Parkinsona! Ale ty tak, ty odróżniasz! Już jesteś lewy, już masz u mnie krzywo, Rearden!
— Jeśli pan skończył już mnie znieważać, to sobie pójdę — powiedziałem.
— Pójdziesz, kiedy ci pozwolę —rzucił ostro. Wyszczerzyłem w uśmiechu zęby.
— Przedtem lepiej spytaj o pozwolenie Brunskilla, synku.
— Gdzie brylanty?
— Jakie brylanty?
— Słuchaj, Rearden, z listonoszem jest kiepsko. Za mocno go stuknąłeś i są szansę, że się z tego nie wygrzebie. I co się wtedy z tobą stanie? — Nachylił się nad stołem. — Wsadzą cię do pierdla na tak długo, że będziesz się potykał o własną brodę.
Trzeba przyznać, że robił, co mógł, ale kiepsko oszukiwał, bo przecież żaden umierający listonosz nie wywaliłby okna w biurze Kiddykar Toys. Siedziałem więc bez słowa i patrzyłem mu prosto w oczy.
— Cienko będziesz prządł, jeśli te brylanty się nie znajdą. — Postanowił mnie teraz uświadamiać. — Może gdyby się ciebie łaskawszy.
— Jakie brylanty?
znalazły, sędzia mógłby okazać się dla I tak się to ciągnęło przez dobre pół godziny. Wreszcie zmęczył się i poszedł sobie. Wrócił za to mundurowy; zajął dawne stanowisko przy drzwiach.
Odwróciłem się i spojrzałem na niego.
— Nie robią się panu odciski? Czy ta praca nie obciąża zanadto stóp? Popatrzył na mnie oczyma bez wyrazu, z absolutnie pustą twarzą. I nie odezwał się słowem.
Teraz nadszedł czas, by wytoczyć działo największego kalibru. Na scenę wkroczył Brunskill, niosąc z sobą teczkę wypchaną papierami. Położył ją na stole.
— Przykro mi, że musiał pan czekać tyle czasu, panie Rearden.
— Aha, nie dałbym za to złamanego centa — odparłem. Obdarzył mnie litościwym, choć pełnym zrozumienia uśmiechem.
— Wszyscy wykonujemy jakieś zadania. Niektóre z nich są paskudniejsze od innych. Niech mnie pan nie gani, że robię, co do mnie należy. — Otworzył teczkę.
— Jak widzę, i pan ma swoje osiągnięcia, panie Rearden. Interpol zgromadził grube dossier na pana temat.
— Wyrok dostałem tylko raz — odrzekłem. — Cała reszta nie została udowodniona i nie może być wykorzystana przeciwko mnie. Pomówienia różnych ludzi to nie dowody winy, to dowody, które nie dowodzą niczego. — Uśmiechnąłem się, wskazując teczkę z dokumentami i zacytowałem: — „To, co zeznał policjant, nie zostało udowodnione”, zgadza się?
— Dokładnie — stwierdził Brunskill. — Udowodnione czy nie, nadal jest bardzo interesujące. — Wpatrywał się w papierzyska dłuższy czas, po czym powiedział: — Dlaczego miał pan jutro lecieć do Szwajcarii?
— Jestem turystą — odrzekłem. — Nigdy tam jeszcze nie byłem.
— W Anglii też jest pan pierwszy raz, zgadza się?
— Dobrze pan o tym wie. No dobra, wystarczy. Chcę się widzieć z adwokatem.
Spojrzał na mnie.
— Proponowałbym obrońcę. Ma pan kogoś konkretnego na myśli?