Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Na dworze bucharskiego władcy znajdowali się wyborni szachiści, znacznie lepsi od Hodży. Lepsi, ale nie odważniejsi. Doskonale pojmował to przemyślny emir Buchary. Zbyt wielka sława poprzedziła przybycie cudzoziemskich mistrzów, aby ktokolwiek poza Nasreddinem chciał ryzykować podjęcie nierównej z nimi walki. Przegrana mogła się bowiem okazać początkiem niełaski w oczach władcy. Prawda, wielu jest na świecie takich, co dla interesu w ogon osła całują. Znacznie jednak trudniej o nierozważnego śmiałka, który dla wątpliwej nagrody zaryzykuje utratę własnego czerepu.
Emir całkowicie przeświadczony o nieuchronnej porażce mędrca wpadł w wyśmienity nastrój. Żartował bez ustanku z wielkiego wezyra i resztek jego brody, która nie chciała mu odrosnąć, mimo że zgodnie z zaleceniami nadwornego astrologa dostojnik okładał ją na noc wysuszonym wielbłądzim nawozem starannie zmieszanym z najprzedniejszym tygrysim smalcem, sprowadzanym za ciężkie pieniądze aż z gór Pamiru. Władca dowcipkował, śmiał się i... czekał.
Dopiero kiedy w komnacie zebrali się już wszyscy dostojnicy pałacowi i wielmoże sproszeni z całej Buchary, emir, który chciał, aby kompromitacja Hodży Nasreddina nastąpiła wobec wielu świadków, zagadnął mędrca:
- Mam nadzieję, że nie cofniesz się teraz, Hodżo? Nie masz chyba zamiaru odstąpić od rozegrania pojedynków szachowych z przeciwnikami, przybyłymi specjalnie w tym celu do Buchary zza siedmiu pustyń?
- A czegóż to miałbym obawiać się, o sprawiedliwy? - odparł Nasreddin pytaniem na pytanie. - Z chęcią rozruszam mózg gnuśniejący.
Władca spojrzał na mędrca ubawiony.
- I mniemasz, Hodżo, że uda ci się zwycięsko ukończyć starcia z mistrzami?
- Nadzieja jest kapitałem życia, panie,
- Doskonale, doskonale - zamruczał emir ukontentowany, po czym głośno objaśnił: - Grać więc będziecie w trójkę o ten oto komplet szachowy, w którym jaśniejsze figurynki najzręczniejszy złotnik Buchary, usto Chałbadaj, wykuł ze srebra, zaś ciemniejsze ze szczerego złota. Także płyta do gry sporządzona jest ze szlachetnego drewna i kamieni. Trud zawodów nie może bowiem pozostać bez należytej nagrody. Zapłata nie najgorsza, ale nie gorsi też i przeciwnicy. Słyszeliście, co mówiłem przed chwilą? Z daleka kazałem sprowadzić dwóch wielkich mistrzów gry szachowej, aby uświetnić dzisiejsze zawody. Przezacny Selim el Karim przybył na moje wezwanie z Bagdadu, natomiast Muchammad ibn Abdullach jest nadwornym szachistą wielkiego kalifa w Egipcie i nauczycielem jego najstarszych synów. Mniemam, o szlachetni, że potykanie się o zwycięstwo z przeciwnikami tej miary każdy z mieszkańców bucharskiego emiratu powinien uwalać za wielki dla siebie zaszczyt,
Słuchający nabożnie pochylili głowy w niemym potwierdzeniu słów monarszych. Tymczasem do Nasreddina przysunęli się niepostrzeżenie dwaj słudzy emirowi i szeptem poczęli namawiać mędrca:
- Hodżo-aka, nie graj z cudzoziemcami. Zbyt ludzie cię miłują, abyś ryzykował dobre imię człowieka myślącego dla sprawy niewartej nawet oślego ogona. Z tymi dwoma przecież nie wygrasz, to wielcy mistrzowie. Zarówno Pers, jak i Arab całe życie spędzili przy desce z szachownicą, długie lata przetrawili na studiowaniu tajników szachowych posunięć. Nierówne są wasze siły, o afandi.
- Pamiętaj, afandi, samo szczęście nie wystarczy do pokonania dwóch mistrzów cudzoziemskich, którzy w szachy grają od kołyski.
- Gdy człowiekowi szczęście nie sprzyja, złamie ząb choćby na zupie - odpowiedział Hodża Nasreddin i uśmiechnął się serdecznie. - A cóż ja tutaj ryzykuję? Pieniędzy nie przegram, bo ich nie posiadam. Sławy nie utracę, bo kto kiedy słyszał o Hodży szachiście? A zresztą, nie przypuszczam, aby szczęście miało mnie dzisiaj odstąpić. Spędźcie przeto troskę z głów waszych, przyjaciele. Zaprzestańcie się trapić, bo obiecuję, że wygram, jak nie z obydwoma, to przynajmniej z jednym. Nie obawiam się walki, w której nie szabla, lecz rozum zadaje uderzenia. Wierzcie mi, przyjaciele, zawsze dźwigałem pod tiubietiejką wiele szacunku dla mistrzów, nigdy zaś nie piastowałem tam przesadnej bojaźni.
Emir klasnął w dłonie. Zabrzmiały skoczne dźwięki piszczałek i tamburów, zawarczała dojra pod palcami nadwornego muzyka, Aksamitne kotary rozchyliły się na dwie strony, aby przepuścić cudzoziemców. Pierwszy wkroczył, wysoko zadzierając głowę, Pers Selim. Maleńki człowieczek, łysy jak kolano, obleczony W białą togę uczonego spiętą złotą broszą - konikiem szachowym. Tuż za nim postępował nadęty Arab Muchammad z siwą, długą na dwa arszyny brodą, w zawoju przybranym bogatym klejnotem o kształcie słoniowej wieży.