Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Żołnierze nabili działo i zasłonili uszy przed hukiem wystrzału, ale byli oni jedynie iluzją dla prawdziwych legionów, które szlochały, klęcząc, a olbrzym z...- Prawdziwy Smok się Odrodził - powiedziała Ve­rin prawie do siebie - i tym samym Wzór nie ma już miejsca na fałszywe Smoki...czywością, wszystkie prawdziwe lub podrobione manifestacje głosu powszechnego, złe i do- bre czyny zatwierdzał zwierzchnią powagą narodowej...ustąpi i cofnie się aż na Ruś, co uczyni z prawdziwego lub symulowanego afektu do króla jegomości lub też dlatego, że pod Zamościem snadnie by się jego...któregokolwiek z nich („On nie potrafi kochać") czy ich związku („To nie była prawdziwa miłość")...Ale w takim razie co jest prawdziwe? By odpowiedzieć na to pytanie, Platon wprowadził idee...- Myœlê, ¿e to porz¹dny i uczciwy cz³owiek, prawdziwy patriota - odpar³ McNeill...nieba! Precz, żmijo! - Ależ ja nie jestem żmiją - rzekła Alicja...badaniach zajlimy si rwnie innymi rodzajami rdek, cznie z chtniestosowan rdk jednoramienn, tzw...- Zrób to - rzekła...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

– To harpia Kelaino.
Twarz Szmendryka przybrała kolor owsianki.
– Stara złapała ją przypadkiem, uśpioną – szepnął. – Tak jak ciebie. Ale był to nieszczęsny traf i obie o tym wiedzą. Mateczka Fortuna jest akurat na tyle biegła, żeby utrzymać bestię w niewoli, ale sama obecność harpii dziurawi jej czary jak bańki mydlane i wkrótce Mateczka całym żarem swej mocy nie zdoła nawet usmażyć jajka. Nie powinna była tego robić. Nie powinna była porywać się na prawdziwą harpię, na prawdziwego jednorożca. W zetknięciu z prawdą jej magia zawsze się ulatnia. Ale ona nie może się powstrzymać, więc wciąż próbuje zniewolić prawdę. Lecz tym razem...
– Siostra tęczy, wierzcie – nie wierzcie – ryczał Rukh do przerażonych widzów. – Imię jej znaczy „Mroczna” – ta, której skrzydła czernią niebo przed burzą. Wraz z dwiema słodkimi siostruniami omal nie zagłodziła na śmierć króla Fineusa, bo mu porywały sprzed nosa jedzenie, zanim się zdążył posilić, albo w nie paskudziły. Ale synowie Wiatru Północnego popsuli im zabawę. Prawda, ptaszynko? – Harpia milczała. Rukh w uśmiechu wyszczerzył się jak klatka. – Broniła się zacieklej niż cała ta menażeria razem wzięta. Było to tak, jakby kto próbował wszystkie moce piekieł spętać jednym włoskiem. Ale Mateczka Fortuna nawet temu podołała. Stwory z mroku na widoku. Papuzia chce papu? – Mało kto wśród gawiedzi się roześmiał. Harpia zacisnęła szpony na grzędzie, aż drewno jęknęło.
– Musisz oswobodzić się wcześniej niż ona – powiedział czarodziej. – Nie może cię zdybać w klatce.
– Nie śmiem tknąć żelaza – odparła Jednorogini. – Umiałabym rogiem otworzyć zamek, ale nie dosięgnę. Nie mogę się stąd wyrwać. – Drżała z trwogi przed harpią, lecz głos miała spokojny.
Szmendryk Czarodziej wyciągnął się wzwyż, tak że przybyło mu kilka cali więcej, niż Jednorogini wydawało się możliwe.
– Nie lękaj się – zaczął wzniośle. – Rad spowijam się aurą tajemnicy, lecz serce mam czułe.
Przerwał mu Rukh, który nadszedł ze swym orszakiem. Widzowie jakby ucichli. Nie była to już ta sama grubiańska hałastra, co wyśmiewała się z mantykory. Czarodziej czmychnął, wołając przez ramię:
– Nie bój się, Szmendryk jest z tobą! Nic nie rób, póki nie dam ci znać! – Jego głos dotarł do uszu Jednorogini, lecz brzmiał tak cicho i tęsknie, że nie była pewna, czy go usłyszała, czy tylko poczuła, jak ją muska.
Ściemniało się. Tłumek stał przed jej klatką i patrzył, dziwnie onieśmielony.
– Jednorożec – rzekł Rukh i odsunął się.
Słyszała łomotanie serc, wzbieranie łez, wstrzymywane oddechy, ale nikt słowem się nie odezwał. Smutek, tęsknota i słodycz w ich twarzach świadczyły, że ją poznali. Pomyślała o prababce łowcy i zadumała się, jak też to może być: zestarzeć się i płakać.
– Prawie każde widowisko na tym by się skończyło – podjął Rukh po dłuższej chwili. – Bo i cóż można pokazać po autentycznym jednorożcu? Ale Ponure Miasteczko Mateczki Fortuny skrywa jeszcze jedną tajemnicę, demona straszliwszego niż smok, bardziej monstrualnego niż mantykora, bardziej ohydnego niż harpia i mniej jednostronnego niż jednorożec. – Machnął ręką w stronę ostatniej budy. Czarne zasłony jęły się wić i rozsuwać, chociaż nikt ich nie ciągnął. – Oto ona! – krzyknął Rukh. – Ostateczność. Sam Koniec! Oto Elli!
Wewnątrz klatki było ciemniej niż w otaczającym ją zmierzchu, a chłód poruszał się za kratą jak żywe stworzenie. Wśród chłodu poruszyło się coś jeszcze i Jednorogini ujrzała Elli: koścista starowina w łachmanach kuliła się w klatce, kiwała się i grzała przy nie istniejącym ogniu. Zdawała się tak wątła, że ciemność powinna zmiażdżyć ją swym ciężarem; tak bezradna i opuszczona, że zdjęci litością widzowie powinni ruszyć na pomoc i ją uwolnić. Tymczasem zaczęli wycofywać się milczkiem, jakby Elli skradała się za nimi. Ale nawet na nich nie patrzyła. Siedziała w ciemnościach i nuciła zgrzytliwym głosem, jakby piła cięła drzewo, a ono chyliło się do upadku:
Znów wyrośnie wyorane,
Żyje, co spłonęło,
Ocaleje zrabowane –
Co minęło, to minęło.
– Nieszczególnie się prezentuje, co? – spytał Rukh. – A jednak żaden bohater nie dotrzyma jej placu, żaden bóg nie powali, nie istnieje czar, który by ją odegnał... albo zniewolił. Bo też my jej nie więzimy. Niby ją tu wystawiamy na pokaz, ale ona tymczasem krąży wśród was, dotyka i bierze, co chce. Bo Elli to Starość.
Ziąb ciągnący od tamtej klatki dosięgnął Jednorogini, a gdzie tylko tknął, tam dopadała ją słabość i choroba. Czuła, jak więdnie, jak piękno opuszcza ją wraz z oddechem. Brzydota uwiesiła się jej u grzywy, zgięła kark, wystrzępiła ogon, wychudziła ciało, wyżarła sierść i spustoszyła umysł wspomnieniem dawnej świetności. Gdzieś niedaleko rozległ się cichy, raźny okrzyk harpii, lecz Jednorogini chętnie przycupnęłaby w cieniu spiżowych skrzydeł, byle się skryć przed tym najnowszym demonem. Piosenka Elli dalej wgryzała się w jej serce jak piła:
Miękkie depcą. Mrze na plaży,
Co się z dna poczęło.
Darowane rękę parzy –
Co minęło, to minęło.
Widowisko dobiegło końca. Rozchodzono się chyłkiem, ale nikt nie szedł sam, tylko zawsze parami, po kilka, kilkanaście osób. Obcy ludzie trzymali się za ręce i raz po raz odwracali głowy, żeby sprawdzić, czy Elli nie podąża ich śladem.
– Może chociaż panowie zaczekają, żeby posłuchać o satyrze? – żałośnie zawołał Rukh i pognał opieszałych cierpkim skowytem śmiechu. – Stwory z mroku na widoku!
Przedzierając się przez gęstniejące powietrze minęli klatkę Jednorogini i wreszcie wyszli spomiędzy wozów. Rukh odprowadzał ich śmiechem, który brzmiał jak szczekanie, a Elli wciąż śpiewała.