Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barclay zatem wbrew wszystkim i wszystkiemu bronił uparcie do ostatniej chwili planu cofania się na całej linii, planu, który wysławiał przed jednym z...Spojrzenie na system s�owotw�rczy w ca�o�ci pozwala zobaczy� kategorie s�owotw�rcze w zderzeniu z klasami semantycznymi, kt�re intuicyjnie sk�onni byliby�my uwa�a� za...Powt�rzy� [trzeba] te s�owa siedem razy, po czym zm�wi� b�agania do Budd�w,bodhisattw�w i mocarzy, odczyta� B�aganie o Ochron� przed Trwogami Bar-do iB�aganie o...ochrony krajobrazu – te powstałe na obszarach wrzosowisk (Szkocja) czy Lake Powell National Golf Course w stanie Arizona chronią cenny krajobraz przed...Profilaktyka zaburze� emocjonalnych to przede wszystkim uczenie dziecka r�nych sposob�w radzenia sobie w sytuacjach trudnych, a nie tylko ochrona dziecka przed...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...Z całą stanowczością twierdzę, że z owego organu wywodzą się wszystkie czynności kobiety i wszystkie jej zachowania, które mogą przypominać uczucia u...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...— Jak to nie obchodzi?! — krzyknął kapitan Giles nie kryjąc już oburzenia, które zresztą przejawiało się u niego w sposób opanowany i spokojny...ROZDZIAł 17DODATKOWE ćWICZENIA WZROKU PRZYDATNE W PRACY PRZY KOMPUTERZEZoom przy użyciu kciukaWyciągnij przed siebie rękę z podniesionym kciukiem...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Nie mogę patrzeć… nie mogę.
Przerażające obrazy zbrodni, tortur i okrucieństwa migotały przede mną jak płomienie, które niemal parzyły mi twarz. Fantomy wleczono na śmierć w kotłach z wrzącą smołą, żołdacy osuwali się na klęczki z wytrzeszczonymi oczami, książęta jakiegoś zaginionego perskiego królestwa krzyczeli i podskakiwali rozpaczliwie, wymachując rękami; w ich oczach odbijały się obrazy tańczących płomieni.
Wrzaski, jęki, szepty nabrały nowego, drapieżnego tonu, pojawiły się nieśmiałe jeszcze próby protestu, pytania i odkrycia. Głosy łączyły się ze sobą, nawet jeśli tylko jedna z dusz miała odwagę, by tego wysłuchać.
— Tak, tak, a ja myślałem, a przecież wiedziałem…
— …moje najdroższe, moje maleństwa…
— …w twoje ramiona, bo ty przecież nigdy, przenigdy…
— …a ja przez cały czas myślałem… a ty…
— Kocham cię, kocham cię, kocham, tak i zawsze… nie, nie wiedziałaś. Nie wiedziałaś. Nie mogłaś wiedzieć.
— …zawsze sądziłem, że tak miało być, że powinienem był tak zrobić, ale wiedziałem, czułem…
— …odwagę, by się odwrócić i powiedzieć, że to nie tak…
— Nie wiedzieliśmy! Nie wiedzieliśmy!
Wszystkie te słowa stopiły się w jeden niecichnący krzyk.
Nie wiedzieliśmy!
Na wprost mnie wznosiła się ściana meczetu, przed którym tłoczyły się wrzeszczące dusze. Gdy przy wtórze ogłuszającego ryku artylerii sypały się na nie kawałki ściany, zasłaniały głowy. Same zjawy!
Nie wiedzieliśmy, nie wiedzieliśmy, zawodziły dusze. Pomocni zmarli klęczeli, a po ich policzkach spływały łzy…
— Tak, rozumiemy i wy rozumiecie.
— Tak, tego roku po prostu wrócić do domu i być tam z…
— Tak…
Upadłem, potknąwszy się o kamień. Runąłem w sam środek klęczących na czworakach żołnierzy, szlochających, obejmujących się nawzajem, i widmowych postaci ich ofiar, podbitych, wymordowanych, zmarłych z głodu; wszyscy kołysali się i szlochali jednym głosem.
Nastąpiła cała seria eksplozji, każda kolejna była gwałtowniejsza od poprzedniej, co jest możliwe wyłącznie w czasach współczesnych. Niebo było jasne jak w dzień — jeśli dzień może być bezbarwny i bezlitosny — aż nagle rozpłynęło się w migoczącej ciemności.
Widoczna ciemność.
— Pomóżcie mi się stąd wydostać — zawołałem, ale one nie słyszały ani nie zwracały uwagi na moje krzyki, a kiedy zacząłem poszukiwać wzrokiem Memnocha, ujrzałem tylko rozsuwające się na boki drzwi windy, przede mną zaś pojawił się wielki, współczesny pokój z wytwornymi żyrandolami i podłogą z klepki, pokrytą miękkimi, zdającymi się nie mieć końca dywanami. Połysk i blichtr naszego zautomatyzowanego świata. W moją stronę biegł Roger.
Roger wyglądający jak dandys, w fioletowej marynarce z jedwabiu i szytych na miarę, obcisłych spodniach, z uperfumowanymi włosami i wymanikiurowanymi dłońmi.
— Lestacie! — zawołał. — Terry jest tutaj. One tu są, Lestacie. — Chwycił mnie za klapy marynarki i wbił we mnie wzrok, poczułem na twarzy jego oddech. Całe pomieszczenie rozwiało się w oparach dymu i ujrzałem rozmytą zjawę Terry, o jasnych włosach, rzucającą mu się na szyję; na twarzy Terry pojawił się wyraz zdumienia, różowe usta rozchyliły się lekko, ale zaraz skrzydło Memnocha opadło w dół, odrzucając mnie od nich, a w podłodze pojawiła się rozszerzająca się szczelina.
— Chciałem powiedzieć mu o chuście… — rzuciłem. Zacząłem się wyrywać.
Memnoch przytrzymał mnie.
— Tędy!
Niebiosa rozwarły się i znów buchnęła z nich kaskada iskier, chmury zderzyły się ze sobą przy wtórze ogłuszającego gromu, błyskawice pomknęły w dół, tuż nad naszymi głowami, i zaraz potem spadł deszcz; lunęło jak z cebra.
— O Boże, o Boże, o Boże! — zawołałem. — To nie może być twoja szkoła. Boże! Nie!
— Patrz, patrz!