Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Nie mogÄ™ patrzeć… nie mogÄ™.
Przerażające obrazy zbrodni, tortur i okrucieństwa migotały przede mną jak płomienie, które niemal parzyły mi twarz. Fantomy wleczono na śmierć w kotłach z wrzącą smołą, żołdacy osuwali się na klęczki z wytrzeszczonymi oczami, książęta jakiegoś zaginionego perskiego królestwa krzyczeli i podskakiwali rozpaczliwie, wymachując rękami; w ich oczach odbijały się obrazy tańczących płomieni.
Wrzaski, jęki, szepty nabrały nowego, drapieżnego tonu, pojawiły się nieśmiałe jeszcze próby protestu, pytania i odkrycia. Głosy łączyły się ze sobą, nawet jeśli tylko jedna z dusz miała odwagę, by tego wysłuchać.
— Tak, tak, a ja myÅ›laÅ‚em, a przecież wiedziaÅ‚em…
— …moje najdroższe, moje maleÅ„stwa…
— …w twoje ramiona, bo ty przecież nigdy, przenigdy…
— …a ja przez caÅ‚y czas myÅ›laÅ‚em… a ty…
— Kocham ciÄ™, kocham ciÄ™, kocham, tak i zawsze… nie, nie wiedziaÅ‚aÅ›. Nie wiedziaÅ‚aÅ›. Nie mogÅ‚aÅ› wiedzieć.
— …zawsze sÄ…dziÅ‚em, że tak miaÅ‚o być, że powinienem byÅ‚ tak zrobić, ale wiedziaÅ‚em, czuÅ‚em…
— …odwagÄ™, by siÄ™ odwrócić i powiedzieć, że to nie tak…
— Nie wiedzieliÅ›my! Nie wiedzieliÅ›my!
Wszystkie te słowa stopiły się w jeden niecichnący krzyk.
Nie wiedzieliśmy!
Na wprost mnie wznosiła się ściana meczetu, przed którym tłoczyły się wrzeszczące dusze. Gdy przy wtórze ogłuszającego ryku artylerii sypały się na nie kawałki ściany, zasłaniały głowy. Same zjawy!
Nie wiedzieliśmy, nie wiedzieliśmy, zawodziły dusze. Pomocni zmarli klęczeli, a po ich policzkach spływały łzy…
— Tak, rozumiemy i wy rozumiecie.
— Tak, tego roku po prostu wrócić do domu i być tam z…
— Tak…
Upadłem, potknąwszy się o kamień. Runąłem w sam środek klęczących na czworakach żołnierzy, szlochających, obejmujących się nawzajem, i widmowych postaci ich ofiar, podbitych, wymordowanych, zmarłych z głodu; wszyscy kołysali się i szlochali jednym głosem.
NastÄ…piÅ‚a caÅ‚a seria eksplozji, każda kolejna byÅ‚a gwaÅ‚towniejsza od poprzedniej, co jest możliwe wyÅ‚Ä…cznie w czasach współczesnych. Niebo byÅ‚o jasne jak w dzieÅ„ — jeÅ›li dzieÅ„ może być bezbarwny i bezlitosny — aż nagle rozpÅ‚ynęło siÄ™ w migoczÄ…cej ciemnoÅ›ci.
Widoczna ciemność.
— Pomóżcie mi siÄ™ stÄ…d wydostać — zawoÅ‚aÅ‚em, ale one nie sÅ‚yszaÅ‚y ani nie zwracaÅ‚y uwagi na moje krzyki, a kiedy zaczÄ…Å‚em poszukiwać wzrokiem Memnocha, ujrzaÅ‚em tylko rozsuwajÄ…ce siÄ™ na boki drzwi windy, przede mnÄ… zaÅ› pojawiÅ‚ siÄ™ wielki, współczesny pokój z wytwornymi żyrandolami i podÅ‚ogÄ… z klepki, pokrytÄ… miÄ™kkimi, zdajÄ…cymi siÄ™ nie mieć koÅ„ca dywanami. PoÅ‚ysk i blichtr naszego zautomatyzowanego Å›wiata. W mojÄ… stronÄ™ biegÅ‚ Roger.
Roger wyglądający jak dandys, w fioletowej marynarce z jedwabiu i szytych na miarę, obcisłych spodniach, z uperfumowanymi włosami i wymanikiurowanymi dłońmi.
— Lestacie! — zawoÅ‚aÅ‚. — Terry jest tutaj. One tu sÄ…, Lestacie. — ChwyciÅ‚ mnie za klapy marynarki i wbiÅ‚ we mnie wzrok, poczuÅ‚em na twarzy jego oddech. CaÅ‚e pomieszczenie rozwiaÅ‚o siÄ™ w oparach dymu i ujrzaÅ‚em rozmytÄ… zjawÄ™ Terry, o jasnych wÅ‚osach, rzucajÄ…cÄ… mu siÄ™ na szyjÄ™; na twarzy Terry pojawiÅ‚ siÄ™ wyraz zdumienia, różowe usta rozchyliÅ‚y siÄ™ lekko, ale zaraz skrzydÅ‚o Memnocha opadÅ‚o w dół, odrzucajÄ…c mnie od nich, a w podÅ‚odze pojawiÅ‚a siÄ™ rozszerzajÄ…ca siÄ™ szczelina.
— ChciaÅ‚em powiedzieć mu o chuÅ›cie… — rzuciÅ‚em. ZaczÄ…Å‚em siÄ™ wyrywać.
Memnoch przytrzymał mnie.
— TÄ™dy!
Niebiosa rozwarły się i znów buchnęła z nich kaskada iskier, chmury zderzyły się ze sobą przy wtórze ogłuszającego gromu, błyskawice pomknęły w dół, tuż nad naszymi głowami, i zaraz potem spadł deszcz; lunęło jak z cebra.
— O Boże, o Boże, o Boże! — zawoÅ‚aÅ‚em. — To nie może być twoja szkoÅ‚a. Boże! Nie!
— Patrz, patrz!