Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W rewanżu opowiedziałem im o Sewerynie Żmijewskim, którego widziałem w
Łazienkach.
- Ale może mi się zdawało - zastrzegłem się. - Było ciemno, a takich młodych ludzi,
jak nasz nowy kolega, jest obecnie wielu.
- Garnitury zastąpiły mundury - zażartował Paweł.
Gdy piliśmy herbatę, pani podinspektor podzieliła się ze mną wiadomością (Paweł był
na bieżąco informowany), że w oddziałach Muzeum Narodowego trwa sprawdzanie obrazów
Wyspiańskiego. Jak dotąd sprawdzono pastele w Krakowie i Poznaniu. Dotychczasowy wynik
był negatywny, co wskazywało, że fałszerz działał wyłącznie w Warszawie.
- Nurtuje mnie, w jaki sposób podmieniono pastele Wyspiańskiego?
Zapadła cisza. Podinspektor Koper miała rację. Nie można było zaprzeczyć istnieniu
genialnego fałszerza, który w samotności przygotował idealne kopie. Aby jednak podmienić
obrazy w dobrze strzeżonym Muzeum Narodowym, potrzebował on wspólnika. Przecież nie
mógł tego zrobić podczas godzin otwarcia, a wyłącznie poza nimi, w nocy.
- Jutro - zwróciła się do mojego pracownika - musimy przejrzeć akta wszystkich
pracowników Muzeum Narodowego począwszy od 1992 roku. Okres dziesięciu lat chyba
wystarczy. Badanie będzie długie, bo nie mamy nikogo do pomocy.
- Mogę wam kogoś podesłać - zaproponowałem.
- Kogo?
- Seweryna Żmijewskiego - uśmiechnąłem się.
- Czy ma pan już jakiś pogląd w naszej sprawie? - zmieniła temat panna Mariola, a z
jej wyrazu twarzy biło rozczarowanie moją osobą. - Ciągle wyręcza się pan innymi.
Rozumiem, że ta sprawa jest trudna, ale chodzi o skarby narodowej kultury. Poza tym to moja
pierwsza tego typu sprawa. Jak złapię Komę, awansuję na inspektora i będę pierwszym
młodym oficerem policji w Polsce z dorobkiem.
- W dodatku oficerem w spódnicy - dodałem na pożegnanie.
Rankiem następnego dnia Seweryn Żmijewski spóźnił się do pracy pięć minut, co nie
uszło uwagi czujnej Moniki. Sekretarka nie lubiła nowego pracownika i wcale się z tym nie
kryła. Ale kto z nas lubi protegowanych, choćby byli oni pupilkami samego ministra?
- Pięć minut spóźnienia - rzuciła mu zamiast „dzień dobry".
- A pani to się nigdy nie spóźnia? - postawił się. - I proszę bez tych złośliwych uwag!
Pracownik umysłowy ma chyba większe prawa niż...
- No, śmiało! - prowokowała Monika. -Chciał pan może powiedzieć „fizyczny"?
- Chcę tylko powiedzieć, że mogę się zamyślić, a to jest już wystarczający powód do
spóźnienia.
- Że niby nie jestem umysłowa? - nie reagowała na jego tłumaczenie zdenerwowana
sekretarka. - Tak?!
Kolega Żmijewski zaraz się przygarbił, gdy ujrzał mnie stojącego w drzwiach
gabinetu. Patrzyłem nań groźnie spode łba i z rozbawieniem widziałem, jak nowy pracownik
stracił rezon. Pewnie zastanawiał się, czy rozpoznałem go wczorajszego popołudnia w
Łazienkach i co zamierzam z tym fantem dzisiaj zrobić.
- Pan pozwoli do mnie - warknąłem na niego.
- Tak jest, panie dyrektorze.
„Dyrektorze" - przedrzeźniałem go w myślach. „Teraz to się podlizujemy, co?"
Wszedł zmieszany i ostentacyjnie unikał mojego wzroku.
- Dlaczego jest pan taki spięty? - zapytałem.
-Ja? Nie - wciąż unikał mojego wzroku. - Wydaje się panu. Trochę głowa mnie boli.
Niedotlenienie. A może to wiosenne osłabienie?
- Powinien pan więcej czasu przebywać na świeżym powietrzu. Wczoraj na przykład
byłem w Łazienkach...
Magister Żmijewski skurczył się w sobie i pobladł na samo wspomnienie o
Łazienkach. A zatem to on wczoraj przechodził obok amfiteatru. Już zamierzałem zapytać,
dlaczego nas śledził, gdy nagle zmieniłem zamiar.
- Panu też radzę tam chodzić - rzekłem. - Ale od dzisiaj przenoszę pana na Puławską.
- Dokąd? - zdziwił się.
- Do Komendy Głównej Policji. Pomoże pan Pawłowi i podinspektor Marioli Koper.
Trzeba przejrzeć akta pracowników Muzeum Narodowego.
Chyba się ucieszył, bo oczy mu się zaiskrzyły i odważniej na mnie spojrzał.
- To krok od Łazienek - zauważyłem z tajemniczym wyrazem twarzy. - Po pracy może
pan pospacerować.
Spuścił wzrok i odchrząknął zakłopotany.
- I proszę zapamiętać - zbliżyłem swój nos do jego wystraszonej twarzy - że nie
toleruję spóźnień. Szczególnie dotyczy to pracowników umysłowych. Jak pan często jest
zamyślony, to niech się pan nauczy myśleć chodząc.
Kiedy zostałem w gabinecie sam, zadowolony, że utarłem koledze Żmijewskiemu
nosa, i zanim jeszcze panna Monika zrobiła mi herbatę, zadzwoniłem do Dziewucha.
Umówiłem się z nią punktualnie o dwunastej na placu Zamkowym pod kolumną Zygmunta.
Czas było sprawdzić, kim był Bakszysz.
***
Dziewuch siedziała na murku zwrócona plecami do Wisły. Dzień był pogodny, nieco
wietrzny, ale prawdziwie wiosenny, więc nic dziwnego, że po placu Zamkowym łaziły grupki
turystów i młodzieży, nie tylko akademickiej, ale i szkolnej.
Miło było odbyć z Dziewuchem spacer uliczkami Starego Miasta, którego zabytkowe
mury i śliski bruk upstrzony miejscami końskim nawozem przywodził na myśl stare czasy,
gdy furmanki były nie atrakcją turystyczną, a popularnym środkiem transportu.
Kierowaliśmy się w stronę Barbakanu, gdzie według informacji posiadanych przez
Dziewucha przebywała osoba zdolna udzielić nam informacji o owym Bakszyszu.