Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Myślę, że udzielę ci rozgrzeszenia, jeśli tylko nie będziesz upierał się przy tym, że osobiście komunikujesz się ze świętym. Dobrze?
Brat Franciszek był w tym momencie zbyt słaby, żeby upierać się przy czymkolwiek.
4
- Uczyniłeś dobrze - mruknął wreszcie opat. Powoli przechadzał się po swoim gabinecie przez jakieś pięć minut, a jego szeroka, mięsista, chłopska twarz zmarszczyła się groźnie. Ojciec Cheroki wiercił się przez cały ten czas niespokojnie na brzeżku krzesła. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem, odkąd Cheroki wszedł do izby, wezwany przez zwierzchnika. Cheroki lekko drgnął, kiedy opat Arkos w końcu wymamrotał te słowa.
- Uczyniłeś dobrze - powtórzył opat, przystając na środku izby i zerkając ukradkiem na przeora, który w końcu odprężył się nieco. Była prawie północ i Arkos zamierzał już przespać się godzinę albo dwie przed jutrznią i laudą. Mokry jeszcze i rozczochrany po kąpieli w beczce, przypominał Cherokiernu niedźwiedzia-upiora, który nie do końca zamienił się w człowieka. Miał na sobie suknię ze skóry kojota i jedyną aluzję do pełnionej funkcji stanowił pektorał, który zwieszał się w gęstwinie czarnego futra na piersi i pobłyskiwał w świetle świec za każdym razem, kiedy opat obracał się w stronę biurka. Mokre włosy opadały mu na czoło i z tą swoją krótką, sterczącą brodą, ubrany w skórę kojota, wyglądał w tym momencie nie jak ksiądz, ale jak wódz, z którego po ostatnim szturmie nie opadł jeszcze bitewny zapał, więc stara się nad sobą zapanować. Ojciec Cheroki, który pochodził z Denver, z rodziny wielkopańskiej, miał skłonność do sztywnego reagowania na urzędowe godności i do przemawiania z wielką uprzejmością do symbolu urzędu, nie pozwalając sobie na dostrzeganie człowieka, który ten symbol nosi; pod tym względem naśladował obyczaje dworskie sprzed wielu setek lat. Tak zatem ojciec Cheroki zawsze podtrzymywał formalnie serdeczne stosunki z pierścieniem i pektorałem, z urzędem swojego opata, ale starał się możliwie najmniej dostrzegać Arkosa jako człowieka. W obecnych okolicznościach było to dosyć trudne, gdyż wielebny ojciec Arkos wyszedł dopiero co z kąpieli i stąpał bosymi stopami po swoim gabinecie. Najwyraźniej przycinał właśnie nagniotek i zrobił to zbyt głęboko: jeden z palców u nogi krwawił. Cheroki starał się tego nie dostrzegać, ale poczuł się bardzo skrępowany.
- Czy wiesz, o czym mówię? - warknął niecierpliwie Arkos.
Cheroki zawahał się.
- Czy zechciałbyś, ojcze opacie, powiedzieć to wyraźniej, być może bowiem sprawa ma jakiś związek z czymś, o czym słyszałem tylko na spowiedzi?
- Co? Ach, dobrze. Jestem zupełnie zbity z pantałyku! Wysłuchałeś jego spowiedzi, zupełnie o tym zapomniałem. No więc każ mu wszystko powtórzyć, abyś mógł o tym mówić, chociaż Bóg wie, że to i tak rozniosło się już po opactwie. Nie, nie szukaj go teraz. Powiem ci, a ty nie odpowiadaj na nic, co jest pod pieczęcią milczenia. Czy widziałeś to wszystko? - Opat Arkos machnął ręką w stronę stołu, na który wyrzucono w celu zbadania zawartość skrzynki przyniesionej przez brata Franciszka.
Cheroki skinął bez pośpiechu.
- Rozsypał to obok drogi, kiedy upadł. Pomogłem przy zbieraniu, ale nie przyjrzałem się zbyt uważnie.
- Czy wiesz, co to jest w jego mniemaniu?
Ojciec Cheroki odwrócił spojrzenie w bok. Robił wrażenie, jakby nie słyszał pytania.
- No dobrze, dobrze - mruknął opat. - Nieważne, co on utrzymuje. Po prostu przyjrzyj się uważnie i sam powiedz, co o tym myślisz.
Cheroki podszedł i pochylił się nad stołem, by dokładnie, jeden po drugim, obejrzeć dokumenty, a w tym czasie opat krążył po f izbie i przez cały czas mówił niby do księdza, ale w istocie do samego siebie.