Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Voxyny były najbardziej odrażającymi i dzikimi istotami, jakie zdarzyło jej się oglądać, włącznie z samymi Yuuzhanami. Ci ostatni przynajmniej potrafili rozumować, nawet jeśli ich logika wymykała się zdrowemu rozsądkowi. Voxyny zostały sklonowane tak, aby wyczuwać Moc, ścigać i zabijać jej sługi. Wielu Jedi zginęło w ich kłach 105
i szponach albo od ostrych kwasów żołądkowych, którymi zwierzęta potrafiły strzelać na odległość.
Te tutaj nie wyglądały na zdrowe. Ciemnozielone łuski miejscami przybrały nieprzyjemny, żółtawy kolor, który Viqi kojarzył się z roślinami więdnącymi z braku słońca. Istoty te były wprawdzie czujne i nie straciły nic z dzikości, ale ich ruchy wydawały się nieskoordynowane.
Viqi i tak nie odważyłaby się podejść w zasięg ich szponów i kłów.
Podejrzewała, że każdy z nich z przyjemnością przegryzłby ją na pół
tylko po to, żeby usłyszeć szczęk własnych zębów, kiedy już się spo-tkają pośrodku jej ciała.
Grupa dotarła do końca długiego korytarza. Przed nimi ziała dziura w fasadzie, przez którą wpadało trochę mdłego światła słonecznego i lekki wiatr. Dwaj wojownicy Yuuzhan Vongów, nowicjusze, sądząc z braku dekoracji na twarzach, stali na straży po obu stronach otworu.
Raglath Nur, dowódca wyprawy, powiedziaÅ‚ coÅ› do nich. Viqi nawet nie raczyÅ‚a podsÅ‚uchiwać. WiedziaÅ‚a, że gdyby jej potrzebowali, zwróciliby siÄ™ do niej. MiaÅ‚a racjÄ™: po niecaÅ‚ej minucie Raglath Nur wezwaÅ‚ jÄ… skinieniem dÅ‚oni na skraj otworu – Viqi wysunęła gÅ‚owÄ™ i ujrzaÅ‚a pod sobÄ… niezliczone piÄ™tra zapadajÄ…cych siÄ™ domostw. Jeden krok do przodu posÅ‚aÅ‚by jÄ… na niechybnÄ… Å›mierć.
– Ten wojownik – mówiÅ‚ Raglath Nur, wskazujÄ…c nowicjusza po prawej stronie – widziaÅ‚, jak spada pasaż, ale byÅ‚ bardzo daleko. Najpierw pasaż eksplodowaÅ‚ w pÅ‚omieniach, jakby od jednej z waszych bluźnierczych torped, potem spadÅ‚. Kiedy wojownik zaczÄ…Å‚ szukać, znalazÅ‚ na dole spalone ciaÅ‚a, niektóre w częściach. WyjaÅ›nij nam to.
– JeÅ›li nie widziaÅ‚ myÅ›liwca, wystrzeliwujÄ…cego rakietÄ™ lub torpedÄ™, pewnie byÅ‚a to bomba – odparÅ‚a Viqi, obojÄ™tna na jego ciekawość. – CoÅ› w rodzaju torpedy, ale przenoszona przez czÅ‚owieka, umieszczana we wskazanym miejscu, a nastÄ™pnie skÅ‚aniana do wybuchu kilka sekund później. W ciÄ…gu tych kilku sekund osoba, która jÄ… umieÅ›ciÅ‚a, ucieka w bezpieczne miejsce.
– I co?
– I nic.
Raglath Nur zamierzył się, jakby chciał ją uderzyć. Viqi sprężyła się, aby wytrzymać cios, ale Denua Ku wsunął swój amphistaff po-między nich.
– On pyta, jakie wnioski z tego wyciÄ…gasz – wyjaÅ›niÅ‚. – JesteÅ› tu dlatego, że znasz dobrze niewiernych i ich taktykÄ™.
– Tak, tak – zdenerwowaÅ‚a siÄ™ Viqi, ale po chwili poszÅ‚a po rozum do gÅ‚owy. – Bomba nie tylko wybiÅ‚a otwór w pasażu. Spowodo-106
wała też jego zawalenie i osmaliła obie krawędzie. Stąd wniosek, że nie był to zaimprowizowany ładunek. Albo człowiek, który to zrobił, miał dostęp do sprzętu wojskowego, albo po prostu umie takie rzeczy wbudować. A to znaczy, że nie jest zwykłym mieszkańcem, któremu udało się przeżyć... to musi być ktoś z elity.
– Jeedai? – zapytaÅ‚ Raglath Nur.
Viqi pokręciła głową.
– Nie wiem, czy sÄ… poÅ›ród nich Jedi, ale oni zazwyczaj nie korzystajÄ… z materiałów wybuchowych. Musi to być coÅ› innego... albo coÅ› wiÄ™cej.
– Co innego?
– Gdybym to ja byÅ‚a w ich sytuacji i musiaÅ‚a użyć materiaÅ‚u wy-buchowego, co natychmiast zdradziÅ‚oby moje poÅ‚ożenie, szybko uciekaÅ‚abym z tego miejsca, żeby uniknąć spotkania z grupami Yuuzhan, które z pewnoÅ›ciÄ… wkrótce siÄ™ pojawiÄ…. A to znaczy, że powinniÅ›my siÄ™ domyÅ›lić, którÄ™dy uciekli. Wtedy pójdziemy ich Å›ladem i być może znajdziemy coÅ›, co zgubili. A jeÅ›li coÅ› zgubili, może zdoÅ‚amy uzyskać nowe informacje.