Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Gdy zrzucają z bardzo niskiego pułapu z wymuszonym otwarciem spadochronu. Przed startem wszystkich nas zważono wraz z całym ekwipunkiem. Siedzimy w samolocie według wagi. Najcięższy musi skakać pierwszy, za nim trochę lżejszy, i tak do najlżejszego. Chodzi o to, by ciężsi nie wpadli w czasze lżejszym i nie tłamsili ich spadochronów. Jako pierwszy ruszy wysoki radiotelegrafista o wystających kościach policzkowych. Nazwiska nie znam. W grupie ma przydomek Łysy Tarzan. Jest to potężne ponure chłopisko. W grupie znalazłoby się paru cięższych od niego, ale jego zważono z radiostacją, wyszło, że najcięższy, więc pójdzie pierwszy. Za nim skacze jeszcze jeden radiotelegrafista o przezwisku Brat Jewłampij. Trzeci według wagi figuruje Czyn-
72
gis-chan - szyfrant grupy. Tę pierwszą trójkę czeka bardzo trudny skok. Każdy z nich ma ze sobą kontener zawieszony na długiej, 15-metrowej lince. Skaczą, przyciskając ciężki, nieporęczny pojemnik do piersi, a po otwarciu spadochronu zrzucają go w dół. Kontener leci razem ze spadochroniarzem, tyle że pierwszy uderza o ziemię, po czym skoczek staje się jakby lżejszy i w ostatnich ułamkach sekundy jego prędkość spadania nieznacznie maleje. Ląduje tuż koło kontenera. Prędkość i podmuchy wiatru spychają spadochroniarza i dlatego prawie nigdy nie ląduje na kontenerze. Niewielka to pociecha. Skok z kontenerem to wyjątkowo ryzykowna rzecz, szczególnie z bardzo niskiego pułapu. Jako czwarty pójdzie zastępca dowódcy, starszy sierżant Drozdów. Jest największy w grupie. Wołają nań Piącha. Patrzę na jego tytaniczne łapska i rozumiem, że lepiej nie sposób wymyśleć. Ale człowiek! Ogromniasty. Że też natura zrodzi takie dziwo! Zaraz za Piącha ruszy dowódca grupy lejtnant Jelisiejew. Też potężny, choć daleko mu do swego zastępcy. Lejtnanta nazywają 43-1 - od numeru grupy. Oczywiście, też ma jakiś przydomek, ale czyż w obecności jednego oficera ktokolwiek ośmieli się wypowiedzieć na głos przezwisko drugiego?
A za dowódcą siedzą mocarnej postury, zbudowani jak szafy szeregowcy Specnazu: Kańczug, Wampir, Żelazko, Mikołaj Trzeci, Negatyw, Szopen, Carl de la Du-chesse. Oczywiście, mnie też jakoś między sobą nazywają, ale oficjalnie nie mam żadnego pseudo, tylko numer 43-K. Znaczy się kontrola.
W 43. grupie dywersyjnej jestem najmniejszy i najlżejszy. Dlatego wypadło, że jako ostatni mam opuścić samolot. Ale to nie znaczy, że siedzę na samym końcu. Przeciwnie, siedzę przy samym włazie desantowym. Ten kto skacze ostatni, pełni funkcję wypuszczającego. Stojąc przy włazie wypuszczający w ostatnim momencie sprawdza, czy wszystko jest jak należy i w razie konieczności ma prawo w każdej chwili przerwać desantowanie. Trudna jest rola wypuszczającego, choćby dlatego, że siedzi w samym ogonie, jak na scenie: wszystkie spojrzenia skierowane są na niego. Gdzie spojrzę, widzę utkwio-
74
l
AKWARIUM
ne we mnie oczy komandosów. We wszystkich oczach obłęd. Nie, nie we wszystkich: dowódca grupy drzemie spokojnie, rozluźniony. Ale z oczu całej reszty bije lekkie szaleństwo. Dobrze jest skakać z trzech tysięcy! Pysznie! A tutaj tylko sto. Niejedną sztuczkę wymyślono dla stłumienia strachu, ale gdzież się przed nim skryjesz? Ten strach jest tuż-tuż. Siedzimy razem w uścisku.
Gwałtowna zmiana ciśnienia zatyka uszy, samolot gwałtownie zniża lot. Tuż obok migają wierzchołki drzew. Przypadła mi w udziale fatalna rola: każdy skoczek ma linkę otwierającą spadochron przypiętą do centralnej liny, i tylko mój zaczep zwisa luźno na piersi. Po przepuszczeniu pozostałych muszę w ostatniej chwili zatrzasnąć ka-rabińczyk nad głową. A jeśli nie trafię? A jeżeli rozgorączkowany wyjdę, nie zdążywszy go zapiąć? Będzie już za późno na ręczne otwieranie spadochronu: ziemia pędzi pod samymi nogami. Nagle wyobraziłem sobie, że spadam w dół bez spadochronu. Jak kot z rozpostartymi łapami. Ale będzie krzyku! Słyszę w uszach mój przedśmiertelny wrzask i ogarnia mnie niepohamowany śmiech. Komandosi patrzą wyrozumiale: obserwator wpadł w histerię. A to wcale nie histeria. Po prostu śmiać mi się chce.