Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Idziemy do wody?
— Nie. Poczytałbym coś. Dasz mi?
— Bierz wszystko, co chcesz. Umiesz się obchodzić z tym szklanym zbożem?
— Tak. Mam nadzieję, że nie masz tego… tego czytacza, z takim głosikiem lukrowym.
— Nie, mam tylko opton.
— Dobra. To sobie wezmę. Będziesz siedział w basenie?
— Tak. Ale pójdę z tobą na górę, muszę się przebrać.
Dałem mu parę książek, głównie historycznych i jedną rzecz o stabilizowaniu dynamiki populacyjnej, bo go to interesowało. I biologię, z dużą pracą o betryzacji. A sam przebrałem się i zacząłem szukać slipów, które gdzieś mi się zapodziały. Nie mogłem ich znaleźć.
Wziąłem więc czarne slipy Olafa, narzuciłem płaszcz kąpielowy i wyszedłem z domu.
Słońce zaszło już. Od zachodu ciągnęła ławica chmur, wygaszając jaśniejszą część nieba.
Porzuciłem płaszcz na piasku, wystygłym z dziennego upału. Usiadłem dotykając końcami palców wody. Rozmowa poruszyła mnie bardziej, niż chciałem to przyznać. Śmierć Ardera tkwiła we mnie jak drzazga. Może Olaf miał słuszność. Może to tylko prawo pamięci, nie pogodzonej nigdy…
Wstałem i skoczyłem płasko, bez rozmachu, głową w dół. Woda była ciepła, a ja przygotowałem się na zimną i zgłupiałem trochę z zaskoczenia. Wypłynąłem. Była zbyt ciepła, jakbym pływał w zupie. Wyłaziłem po przeciwnej stronie, zostawiając na startowym słupku ciemne od wilgoci ślady rąk, kiedy coś kolnęło mnie w serce. Historia Ardera przeniosła mnie w całkiem inny świat, a teraz, może dlatego, że woda była ciepła, że miała być ciepła, przypomniałem sobie dziewczynę i było to zupełnie, jakbym przypomniał sobie coś przeraźliwego, nieszczęście, któremu nie mogę podołać — a muszę.
Może to też mi się tylko ubrdało. Obracałem w głowie tę myśl, niepewnie, skulony w zapadającym zmroku. Ledwo widziałem już własne ciało, opalenizna kryła mnie w ciemności, chmury wypełniły całe niebo i niespodzianie, zbyt szybko, zapadła noc. Od strony domu zbliżało się coś białego. To był jej czepek. Ogarnęła mnie panika. Podniosłem się wolno, chciałem po prostu uciec, ale dostrzegła mnie na tle nieba.
— Panie Bregg? — odezwała się cicho.
— To ja. Chce się pani kąpać? Nie… przeszkadzam. Już idę…
— Dlaczego? Nie przeszkadza mi pan… ciepła woda?
— Tak. Jak na mój gust, zanadto — powiedziałem. Podeszła do krawędzi i skoczyła lekko.
Widziałem tylko jej zarys. Kostium był ciemny. Plusnęło. Wynurzyła się tuż u moich nóg.
— Okropna! — zawołała, wyparskując wodę. — Co on zrobi… trzeba napuścić zimnej.
Nie wie pan, jak to się robi?
— Nie. Ale zaraz się dowiem.
Skoczyłem nad jej głową. Spłynąłem w dół, nisko, aż wyciągniętymi rękami dotknąłem dna, i zacząłem płynąć nad nim, co chwila dotykając betonu. Pod wodą, jak się to zwykle dzieje, było trochę jaśniej niż na powietrzu, tak że udało mi się wypatrzyć wloty rur.
Znajdowały się w ścianie na wprost domu. Wypłynąłem, już trochę bez tchu, .bo długo nurkowałem.
— Bregg!! — usłyszałem jej głos.
— Jestem tu. Co się stało?
— Przestraszyłam się… — powiedziała ciszej.
— Czego?
— Tak długo pana nie było…
— Już, wiem gdzie, zaraz to zrobimy! — odkrzyknąłem i pobiegłem w stronę domu.
Mogłem był sobie darować to bohaterskie nurkowanie, krany znajdowały się na widoku, w kolumience opodal werandy. Puściłem zimną wodę i wróciłem nad basen.
— Już. To musi trochę potrwać…
— Tak.
Stała pod skocznią, a ja — przy krótszej ściance basenu, jakbym się bał zbliżyć.
Podszedłem więc do niej, powoli, jak od niechcenia, Przywykałem już do ciemności’.
Mogłem rozróżnić rysy jej twarzy. Patrzyła w wodę. Było jej bardzo ładnie w tym białym czepku. I wyglądała na wyższą, niż ubrana.
Sterczałem tak obok niej, aż to się stało niezręczne. Może dlatego usiadłem naraz. Klocu!
— wymyślałem sobie. Ale nic nie wymyśliłem. Chmury gęstniały, ciemność rosła, lecz nie wyglądało mi na deszcz. Było dość chłodno.
— Nie zimno pani?
— Nie. Panie Bregg?
— Tak?
— Jakoś nie przybywa…
— Bo otworzyłem wypust… chyba będzie dosyć. Zamknę.
Kiedy wracałem od domu, przyszło mi do głowy, że mógłbym zawołać Olafa. Omal się nie roześmiałem w głos: takie to było głupie. Bałem się jej.
Skoczyłem płasko i zaraz wypłynąłem.
— Chyba już. Może przedobrzyłem, proszę powiedzieć, mogę dopuścić ciepłej…
Woda opadała teraz wyraźnie, bo odpływ wciąż jeszcze był otwarty. Dziewczyna —
widziałem jej smukły cień na tle chmur — jak gdyby wahała się. Może się jej odechciało, może wróci do domu, błysło mi, i odczułem jakby ulgę. W tej chwili skoczyła na nogi i krzyknęła lekko, bo było tam już całkiem płytko — nie zdążyłem jej ostrzec. Musiała porządnie uderzyć stopami w dno, zachwiała się, ale nie upadła. Rzuciłem, się w jej stronę.
— Zrobiła sobie pani coś?
— Nie.