Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Dzieciak wije się w objęciach, szuka cyca. Unosi lekko bluzkę i nurkuje pod nią. Widzę wybrzuszenia ogromnych piersi, ciężkie, kołyszące się gruczoły, o wiele większe niż wtedy w sklepie, gdy były ukryte pod stanikiem i bluzką. Zwisają, a dzieciak ssie. Kobieta gapi się na mnie. Jakby karmiła dziecko, jadąc na jakimś autopilocie. Ostatnia wieczerza.
Zdejmuję kapelusz, kładę go na stole i siadam. Odkładam też grange’a. Po prostu nie wypada rozwalić gówniarza, kiedy ssie. Wyciągam papierosa, zapalam go. Zaciągam się. Kobieta patrzy, tak jak się patrzy na drapieżnika. Zaciągam się ponownie, podsuwam jej.
– Chce pani?
– Nie palę. – Wskazuje brodą dziecko.
Kiwam głową.
– Aaa, no tak. Szkodzi na młode płuca. Słyszałem kiedyś. Nie pamiętam już gdzie. – Szczerzę zęby. – Nie pamiętam kiedy.
Patrzy na mnie.
– Na co pan czeka?
Zerkam na pistolet na stole. Ciężki kawał maszynerii, nabojów i stali, broń monstrum, grange, bezodrzutowe ręczne działko kalibru 12 mm. Zatrzymuje wszarza na miejscu. Jak dobrze trafisz, rozwala całe serce. Rozbija niemowlę na proszek.
– Musiałaś przestać brać rejuwę, żeby zajść w ciążę, tak?
Wzrusza ramionami.
– Dodają do niej taki środek, ale wcale nie muszą.
– Tylko że inaczej mielibyśmy straszny problem z przeludnieniem, nie sądzi pani?
Znów wzrusza ramionami.
Pistolet leży na stole pomiędzy nami. Zerka na niego, potem na mnie, potem znowu na broń. Zaciągam się papierosem. Wiem, co sobie myśli, patrząc na tę ciężką broń na stole. Jest poza jej zasięgiem, ale przy jej desperacji musi wydawać się bliższy. Prawie w zasięgu ręki. Prawie.
Wraca wzrokiem do mnie.
– Czemu się pan za to nie zabierze? Żeby już było z głowy?
Moja kolej wzruszyć ramionami. Właściwie nie wiem, co odpowiedzieć. Powinienem robić zdjęcia, zamykać ją w samochodzie, wyregulować gówniarza, dzwonić po ekipę sprzątającą, a tymczasem siedzę sobie. Ma łzy w oczach. Przyglądam się, jak płacze. Piersi, pulchne ręce i jakaś przerażająca mądrość, zapewne wynikająca ze świadomości, że nie będzie żyć wiecznie. Co za kontrast wobec Alice, o gładkiej skórze i wysokich jędrnych piersiach. Płodna kobieta. Urodzajne biodra, piersi i brzuch, wokół kuchenny bałagan, na zewnątrz dżungla. Brud życia. Czuje się w tym jak u siebie w domu, wilgotna córa Gai.
Dinozaur.
Powinienem ją skuć. Mam ją i dziecko, dziecko trzeba zastrzelić. Ale nie mogę. Zamiast tego mam erekcję. Nie jest za piękna, ale mi staje. Jest obwisła, zaokrąglona, biuściasta, biodrzasta i zaniedbana; a ja ledwo siedzę, tak mi ciasno w spodniach. Staram się nie patrzeć na ssące dziecko. Na odsłonięte piersi. Zaciągam się jeszcze papierosem.
– Wie pani, robię to od bardzo dawna.
Patrzy na mnie tępo, nie odzywa się.
– Zawsze chciałem wiedzieć, czemu wy to robicie. – Wskazuję dziecko.
Przestało ssać i teraz widać całość, ogromną, obwisłą część ciała z wielkim sutkiem. Nie opada na nie bluzka. Kiedy unoszę wzrok, kobieta obserwuje mnie, patrzy, jak przyglądam się jej piersi. Dzieciak złazi na podłogę i też przygląda mi się poważnie. Ciekawe, czy wyczuwa napięcie w pokoju. Czy wie, że coś się stanie.
– Ale po co dziecko? Naprawdę. Po co?
Sznuruje usta. W załzawionych oczach chyba dostrzegam złość, wściekłość, że się z nią bawię. Ze siedzę sobie i gadam, z grange’em na brudnym stole. Lecz jej wzrok wciąż wraca do broni, niemal słyszę te kręcące się kółeczka. Kalkulowanie. Wilczyca zbiera się do skoku.
Wzdycha i podsuwa się z krzesłem naprzód.
– Po prostu chciałam je mieć. Od dzieciństwa.
– Bawiła się pani lalkami i tak dalej? Kolekcjonerskimi?
Wzrusza ramionami.