Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W jej drobnych dłoniach butelka wydawała się strasznie duża. – Co jest w wodzie? – zapytała, wyciągając korek i zaglądając do środka.
– Kwiaty – odparłem. – I ta część księżyca, której nie ma na niebie. Wsadziłem ją tam dla ciebie.
Uniosła wzrok.
– Ja pierwsza mówiłam o księżycu – powiedziała ze śladem nagany w głosie.
– Wobec tego niech będą tylko kwiaty. I blask grzbietu ważki. Chciałem kawałek księżyca, ale mogłem sięgnąć tylko błękitnego blasku ważki.
Przechyliła butelkę, napiła się.
– Jest śliczny – powiedziała, odsuwając z twarzy zabłąkane pasemka włosów.
Potem rozwinęła płótno i zaczęła jeść. Odrywała z bocheneczka maleńkie kęsy i żuła delikatnie, dzięki czemu wyglądało to naprawdę wytwornie.
– Lubię biały chleb – powiedziała między kęsami tonem, jakim prowadzi się konwersację przy posiłku.
– Ja też – powiedziałem, a potem usiadłem. – Ale nie zawsze mogę go dostać.
Pokiwała głową i zerknęła na rozgwieżdżone niebo oraz wiszący na nim sierp księżyca.
– Lubię też, kiedy jest pochmurno. Ale teraz też nie jest źle. Przytulnie, jak w Podspodziu.
– W Podspodziu? – zapytałem. Rzadko bywała tak rozmowna.
– Żyję w Podspodziu – spokojnie oznajmiła Auri. – Ciągnie się wszędzie.
– Podoba ci się tam na dole?
Jej oczy się rozjaśniły.
– Święty Boże, tak, jest wspaniale. Całą wieczność można patrzeć. – Odwróciła się i spojrzała na mnie. – Mam wieści – powiedziała, jakby się ze mną drocząc.
– Jakie? – zapytałem.
Odgryzła kolejny kęsek chleba i przeżuła go dokładnie, zanim się odezwała.
– Ostatniej nocy wyszłam na zewnątrz. – Nieśmiały uśmiech. – Na wierzch.
– Naprawdę? – zapytałem, nie starając się ukryć zaskoczenia. – Spodobało ci się?
– Było ślicznie. Poszłam się rozejrzeć – kontynuowała wyraźnie zadowolona z siebie. – Widziałam Elodina.
– Mistrza Elodina? – dopytywałem się. Przytaknęła. – Czy on też był na wierzchu?
Przytaknęła znów, przeżuwając.
– Widział cię?
Wybuchnęła radosnym śmiechem, przez co wyglądała bardziej na dziecko niż młodą kobietę.
– Nikt mnie nie widzi. Poza tym był zajęty, wsłuchiwał się w wiatr. – Złożyła dłonie wokół ust i wydała zawodzący odgłos. – Ostatniej nocy wiatr nadawał się do słuchania – dodała tajemniczo.
Kiedy próbowałem znaleźć jakiś sens w tym, co powiedziała, Auri skończyła jeść i z podnieceniem zaklaskała w dłonie.
– Teraz graj! – powiedziała bez tchu. – Graj! Graj!
Uśmiechając się, wyciągnąłem lutnię z futerału. Nie mogłem nawet marzyć o bardziej entuzjastycznej publiczności niż Auri.
Rozdział 54
Miejsce na to, żeby zapłonąć
– Dzisiaj wyglądasz jakoś inaczej – zauważył Simmon.
Wilem mruknÄ…Å‚ potakujÄ…co.
– Czuję się inaczej – przyznałem. – Nie źle, tylko inaczej.
Nasza trójka deptała pył drogi prowadzącej do Imre. Dzień był słoneczny i ciepły, żadnemu z nas nigdzie się nie spieszyło.
– Wyglądasz... na spokojnego – ciągnął Simmon, przeczesując dłonią włosy. – Chciałbym być tak spokojny, na jakiego ty wyglądasz.
– Chciałbym być taki spokojny, na jakiego wyglądam – odmruknąłem.
Simmon nie chciał odpuścić.
– Wyglądasz jakoś bardziej solidnie. – Skrzywił się. – Nie. Wyglądasz... na bardziej sprężonego.
– Sprężonego? – Wybuchem śmiechu rozładowałem napięcie, które czułem od jakiegoś czasu. – Jak ktoś może wyglądać na sprężonego?
– Normalnie. – Wzruszył ramionami. – Sprężony, jak zwinięta sprężyna.
– To chodzi o sposób, w jaki się trzyma – wyjaśnił Wilem, przerywając swe zwyczajowe zamyślone milczenie. – Wyprostowany, sztywny kark, ramiona podane do tyłu. – Wykonał gest, który miał podkreślić jego słowa. – Kiedy idzie, dotyka ziemi całymi podeszwami stóp. Nie tylko czubkami, jakby biegł, ani obcasami, jakby się wahał. Maszeruje solidnie, zawłaszczając ziemię pod nogami.
Przez chwilę poczułem się nieswojo, ponieważ próbowałem zaobserwować u siebie opisane rzeczy, co nigdy się nie udaje.
Simmon spojrzał na Wilema z ukosa.
– Ktoś tu spędzał ostatnio dużo czasu z Pajacem, co?
Wilem wzruszył ramionami, co można było odczytać jako niejasne potwierdzenie, a potem cisnął kamieniem w drzewo rosnące przy drodze.
– Kim jest ten Pajac, o którym ciągle mówicie? – zapytałem po części po to, żeby odwrócić ich uwagę ode mnie. – Wiecie, że wkrótce śmiertelnie się rozchoruję z ciekawości.
– Jeżeli taka choroba w ogóle jest możliwa, to z pewnością właśnie ty na nią zapadniesz – skwitował Wilem.
– On spędza większość czasu w Archiwach – z wahaniem poinformował mnie Sim, wiedząc, że dotyka drażliwej kwestii. – Trudno mu ciebie przedstawić, skoro... sam wiesz...
Doszliśmy do Kamiennego Mostu, który łukiem szarych głazów spinał dwa brzegi rzeki Omethi między Uniwersytetem a Imre. Kamienny Most, który od krańca do krańca liczył ponad dwieście stóp, a na szczycie wznosił się na ponad sześćdziesiąt stóp, otaczało więcej legend niż jakikolwiek inny obiekt Uniwersytetu.
– Spluńmy na szczęście – zachęcił nas Wilem.