Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Człowiek czuje się tam, jakby się nagle przeniósł w średniowiecze. A nad miasteczkiem wznosi się Schattenburg.
Dolg potrząsał głową i śmiał się.
— CzyÅ›cie wy zwrócili uwagÄ™, ile my ciÄ…gle ostatnio widujemy starych zam-
ków?
— A i tak nie poznaliÅ›my nawet poÅ‚owy — wtrÄ…ciÅ‚ Móri. — Ale uważam, że
ta sprawa ma jakiś związek z Zakonem Świętego Słońca. Rycerze zakonu często bywali właścicielami zamków, a już zwłaszcza wielcy mistrzowie. Pewnie dlatego nieustannie wpadamy na jakieś zamczyska lub ponure ruiny.
— Chyba masz racjÄ™ — przyznaÅ‚a Theresa. — Ja sama zostaÅ‚am wychowana
w pańskiej siedzibie, więc dla mnie to nie jest nic dziwnego, choć dla was to rzeczywiście musi być zaskakujące.
Móri popatrzył w dal.
— A i tak jeszcze nie widzieliÅ›my tego najstraszniejszego zamczyska.
— Daj spokój, Móri — upomniaÅ‚ go Erling. — Nigdy nie bÄ™dziesz miaÅ‚ dość?
Jeden z gwardzistów podszedł z szacunkiem do rozmawiających.
— ProszÄ™ mi wybaczyć, że przeszkadzam, ale mam wrażenie, że jesteÅ›my
obserwowani. Proszę tam teraz nie spoglądać, to na wzgórzu po lewej stronie. . .
Jedno po drugim zerkali ukradkiem we wskazanym kierunku.
— Znowu on — bÄ…knÄ…Å‚ Erling. — SiedziaÅ‚ w ostatniej gospodzie i przyglÄ…daÅ‚
siÄ™ nam bezceremonialnie.
— WidziaÅ‚em go, kiedy jechaliÅ›my przez ten ostatni lasek — dodaÅ‚ mÅ‚ody
chÅ‚opiec, Bernd. — PosuwaÅ‚ siÄ™ za nami, ale widocznie nie chciaÅ‚ siÄ™ za bardzo zbliżyć.
Taran zapytała:
69
— Czy to ten w wysokiej, futrzanej czapie z czubem, teraz w lecie, i w takim obramowanym futrem. . . no w takim. . .
— W pelerynie — uzupeÅ‚niÅ‚a Theresa. — DÅ‚ugi pÅ‚aszcz bez rÄ™kawów nazywa
siÄ™ peleryna.
— WyglÄ…da jak rosyjski bojar — zauważyÅ‚ Erling.
— Moim zdaniem to raczej Å»yd — powiedziaÅ‚a Theresa. — Rosyjscy bojarzy
raczej rzadko wędrują po Austrii.
— Czy to ten o spiczastym nosie, dÅ‚ugiej brodzie i sumiastych wÄ…sach? —
zapytaÅ‚ Villemann. — Ja też go widziaÅ‚em.
— Ciekawe, czego on może od nas chcieć — zastanawiaÅ‚a siÄ™ Theresa. —
Trochę to nieprzyjemne, być w ten sposób prześladowanym.
— On nie jest niebezpieczny — oÅ›wiadczyÅ‚ Dolg spokojnie. — Nie chce nam
zrobić nic złego.
— No to w takim razie trzeba iść i zaprosić go do nas — stwierdziÅ‚a księżna stanowczo. — PoczÄ™stujemy go kolacjÄ…, z pewnoÅ›ciÄ… jest gÅ‚odny.
Nigdy jednak nie mogła pojąć, jakim sposobem Dolg może tak z daleka oce-
nić, czy człowiek jest dobry, czy zły.
Erling z jednym z gwardzistów pojechali w stronę wzgórza. Reszta podróż-
nych patrzyła, jak obcy człowiek odskoczył najpierw w tył i mocniej ściągnął
lejce swego konia, ale nie odjechał. Widzieli, że Erling wita się grzecznie, rozmawiali przez chwilę, następnie obcy ukłonił się i ruszył za Erlingiem.
— Przyjmijmy go uprzejmie — powiedziaÅ‚ Móri. — Dolg ma chyba racjÄ™, on
nie jest niebezpieczny.
— W gospodzie to nic nie jadÅ‚ — poinformowaÅ‚a Taran.
— Nieustannie tylko patrzyÅ‚ na mnie i na Villemanna. MyÅ›lÄ™, że to biedny
żebrak, którego trzeba nakarmić.
— Nie, żebrakiem na pewno nie jest — zaprotestowaÅ‚a Theresa. — Jest w nim
jakaś wielka godność. No dobrze, już tu są.
Wstali, żeby przywitać nowo przybyłego. Jeden ze służących zajął się koniem, a nieznajomy z rękami wsuniętymi w szerokie rękawy kaftana kłaniał się uprzejmie. Nie był to człowiek młody i nawet już nie w średnim wieku, miał w sobie coś władczego.
— ZwróciliÅ›my uwagÄ™, że pan nas obserwowaÅ‚ — rzekÅ‚a księżna spokojnie.
— Prosimy na kolacjÄ™, a przy okazji zechce nam pan wytÅ‚umaczyć, czym zwró-
ciliśmy pańską uwagę.
Wszyscy usiedli znowu, obcy również. Poczęstowano go jedzeniem, a on wy-
jaśnił:
— JesteÅ›cie paÅ„stwo orszakiem, w którym podróżuje wiele budzÄ…cych uwagÄ™
osobistości. Przede wszystkim wasza wysokość, ale i wielu innych. Najbardziej jednak interesują mnie te dzieci. . .
70
— Tak, to jasne — przyznaÅ‚a Theresa. — Dolg nie jest zwyczajnym chÅ‚opcem.
Ale czy pan sobie czegoś od nas życzy?
— ChciaÅ‚bym paÅ„stwa ostrzec — oznajmiÅ‚ nieznajomy. — PrzyjechaÅ‚em dzi-
siaj z północy. Otóż przed paroma dniami, niedaleko stąd, spotkałem złych ludzi.
Najpierw nie zwróciłem uwagi na ich rozmowę, bo mnie to przecież nie dotyczy-
ło. Dopiero po kilku godzinach, kiedy zobaczyłem państwa w gospodzie, skojarzyłem sobie różne sprawy. Nie do końca, rzecz jasna, i dlatego nie miałem odwagi wprost się do państwa zwrócić.