Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- A co to w ogóle za pytanie?
- Sądzisz, że Rorschach hoduje je na czymś w rodzaju taśmy montażowej. Nie możesz znaleźć genów. Może to po prostu biomechaniczne maszyny.
- Na tym polega życie, Keeton. Sam jesteś taką maszyną. - Kolejny strzał nikotyny, kolejna burza cyferek, kolejna próbka. - Życie to nie albo-albo. Życie się stopniuje.
- Pytam o coś innego. Czy powstały naturalnie? Może są konstruktami?
- Kopiec termitów jest konstruktem? Bobrza tama? Statek kosmiczny? Oczywiście. Ale zbudowały je powstałe przez ewolucję organizmy, działające naturalnie? No przecież. Więc powiedz mi, jakim sposobem cokolwiek w całym rozległym multiświecie może nie być naturalne?
Usiłowałem nie dać po sobie poznać irytacji.
- Wiesz o co mi chodzi.
- To bezsensowne pytanie. Wybij sobie z głowy dwudziesty wiek.
Poddałem się. Po paru sekundach Cunningham chyba zauważył milczenie. Wylazł świadomością z maszyn i rozejrzał się wokół cielesnymi oczyma, jakby szukając wzrokiem komara, który niespodziewanie przestał brzęczeć.
- Masz coś do mnie? - zapytałem.
Głupie pytanie, oczywiste. Bezceremonialność niegodna syntetyka.
Jego oczy zalśniły w martwej twarzy.
- Przetwarzanie bez zrozumienia. Bo tak robisz, prawda?
- To ogromne uproszczenie.
- Mhm. - Kiwnął głową. - Więc dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że zaglądanie nam przez ramię i pisanie listów do domu, do naszych władców, jest bezcelowe?
- Ktoś musi dbać, żeby Ziemia nie wypadła z obiegu.
- Siedem miesięcy w każdą stronę. Wolny ten „obieg”.
- Ale jednak.
- Keeton, jesteśmy zdani sami na siebie. Ty jesteś zdany sam na siebie. Gra się skończy, zanim do władców dotrze, że się zaczęła. - Zaciągnął się dymem. - A może nie? Może rozmawiasz z kimś bliżej, hm? Tak? Czwarta Fala mówi ci, co masz robić?
- Nie ma żadnej Czwartej Fali. W każdym razie nikt mi nic nie mówił.
- Może i nie. Własnego życia by nie ryzykowali. To zbyt niebezpieczne, choćby trzymać się z tyłu i patrzeć z odległości. Dlatego zbudowali nas.
- Sami się zbudowaliśmy. Nikt ci nie kazał przebudowywać mózgu.
- No tak, nikt mnie nie zmuszał. Mogłem po prostu pozwolić im wyciąć mózg i wysłać do Nieba, prawda? Taki mamy wybór. Możemy być całkiem zbędni, albo próbować konkurować z wampirami, konstruktami i AI. Może ty mi powiesz, jak to robić, nie zmieniając się w... cudaka.
Tyle w głosie. Nic a nic w twarzy. Nie odezwałem się.
- Rozumiesz o co mi chodzi? Zero zrozumienia. - Uśmiechnął się sztywno. - Więc odpowiem na twoje pytania. Opóźnię własną pracę i potrzymam cię za rączkę, bo tak nam powiedział Sarasti. Domyślam się, że ten nadzwyczajny wampirzy umysł ma jakiś powód, żeby tolerować twoje ciągłe łapanie nas za kostki. Jest dowódcą, więc się zastosuję. Ale nie jestem aż tak bystry, więc wybacz: mnie się to wydaje idiotyzmem.
- Ja tylko...
- Robisz co do ciebie należy. Wiem. Ale nie lubię, Keeton, jak się ze mną pogrywa. A na tym polega twoja praca.
* * *
Robert Cunningham już na Ziemi nie krył swojego zdania o pokładowym komisarzu. Było to oczywiste nawet dla ślepych na topologie.
Od zawsze trudno mi było go sobie wyobrazić. I nie tylko przez tę pozbawioną wyrazu twarz. Czasem do topologii nie przedostawały się przez nią nawet subtelniejsze, głębsze idee. Może celowo je tłumił, nie cierpiąc „kabla” w załodze.
Nie pierwszy raz zetknąłem się z taką reakcją. Wszyscy czuli do mnie pewną niechęć. Owszem, trochę mnie lubili, a przynajmniej tak im się wydawało. Znosili moje wtrącanie się, współpracowali, dawali mi więcej, niż myśleli, że dają.
Ale pod szorstkim kumpelstwem Szpindla, pod cierpliwymi objaśnieniami James nie było prawdziwego szacunku. Skąd miałby się wziąć? Ci ludzie byli najściślejszą czołówką, płomiennym szczytem ludzkiego rozwoju. Powierzono im losy świata. A ja miałem po prostu donosić siedzącym w domu małym móżdżkom. A kiedy zbytnio się od nich oddaliliśmy, nawet i to nie. Zbędna masa. Nic się z tym nie zrobi. Nie ma sensu się przejmować.
Ale jednak: Szpindel rzucał „komisarzem” półżartem, a Cunningham w to wierzył i wcale się nie śmiał. Przez lata spotkałem wprawdzie wielu podobnych do niego, lecz oni starali się kryć w cieniu. Cunningham był pierwszym, któremu chyba się udało.
Podczas szkoleń cały czas starałem się zbudować relację, znaleźć brakujące kawałki. Któregoś dnia przyglądałem się, jak pracuje w symulatorze na zdalnych manipulatorach, trenując nowiutkie interfejsy pozwalające przenikać po kablach przez ściany. Ćwiczył swoje umiejętności chirurga na jakimś hipotetycznym obcym, wyczarowanym przez komputer, by sprawdzić jego technikę. Czujniki i przegubowe manipulatory wyrastały z nasady pod sufitem, jak nogi gigantycznego kraba długonogiego. Nawiedzone jego duchem, przemykały wokół i zanurzały się we wnętrzu jakiegoś na wpół realnego holograficznego stwora. Ciało Cunninghama tylko delikatnie drżało, w kąciku ust kołysał się papieros.
Czekałem, aż zrobi sobie przerwę. W końcu z ramion uszło napięcie. Zastępcze kończyny się rozluźniły.
- No więc. - Klepnąłem się po skroni. - Dlaczego ty to zrobiłeś?