Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.go w kategorii wolnego strzelca, co irytowało jego zwierzchników w kwaterze głównej CIA...zaszczyty, którymi go obsypał, a których na pewno by — jak mówił — nie dostąpił, gdyby swoim szczerym oddaniem nie zasłużył na nie...Wyobrazmyz sobie Wlochów, zamieniajacych koscioly na bóznice! Nonsens...Jedziemy? Nie przyznam mu się, że nie mam paszportu...dziobówki ‼Diany” wśród majtków uciekających przed nią we wszystkich kierunkach...xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxc- Komandorze...*R-A N^C- wulgNa początku dwudziestego wieku sporządzono z kartonu model kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, czterdziestu ośmiu stanów...- Nie obmyśliłem jej jeszcze...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Co najmniej jeszcze jeden oddział będzie niezbędny do przeprowadzenia
dywersyjnego ataku na bazę. – Sean przerwał, gdy nad obozem rozległy się jękliwe
dźwięki syreny oznajmiającej nalot. W jednej chwili znaleźli się w samym środku
zamieszania i biegnących na swoje posterunki partyzantów.
– Hindy! – wrzasnął China. – Kryć się! – Puścił się pędem ku znajdującej się przy
najbliŜszej kępie drzew ścianie z worków z piachem. Na stanowisku zostało
umieszczone sprzęŜone działko przeciwlotnicze 12,7 mm. Sean pomyślał, Ŝe świetnie
się nadaje na cel dla nadlatujących helikopterów i rozejrzał się za inną kryjówką.
W wysokiej trawie po drugiej stronie ścieŜki wypatrzył nie rzucający się w oczy
lej po pocisku i pobiegł w tę stronę. Kiedy wpadł do otworu w ziemi, dobiegł go
przeraźliwy ryk zbliŜających się hindów i szybko narastający odgłos strzałów z broni maszynowej. Job wskoczył do jamy i przykucnął obok Seana, a po chwili w otworze
pojawiła się figurka jakiegoś małego i zwinnego człowieczka, który wpakował się
pomiędzy nich.
W pierwszej chwili Sean nie zorientował się, kim jest ten człowiek. Rozpoznał go
dopiero po szerokim uśmiechu, który pomarszczył czarną twarz. MęŜczyzna przywitał
go szczęśliwym głosem.
– Widzę cię, Bwana.
– To ty! Ty mały, głupi gnojku! – Sean patrzył na niego z niedowierzaniem. –
Posłałem cię do Chiwewe. Co tu robisz, do jasnej cholery?
– Byłem w Chiwewe, jak kazałeś – zapewnił go Matatu. – Następnie wróciłem,
Ŝeby się tobą zaopiekować.
Sean patrzył z podziwem na przyjaciela, zastanawiając się nad jego słowami.
Pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechnął się. W odpowiedzi Matatu obdarzył
go swoim najwdzięczniejszym uśmiechem, który podzielił mu twarz na dwie połowy.
– Nikt cię nie widział? – zapytał Sean w swahili. – Przekradłeś się przez linie
wojska do dowództwa armii i nikt cię nie widział?
– Nikt nie widzi Matatu, jeśli Matatu nie chce, Ŝeby go zobaczono.
Ziemia trzęsła się pod nimi, a wycie rakiet i terkot karabinów maszynowych
zmuszały ich do przysunięcia się do siebie i wykrzykiwania słów na cały głos.
– Jak długo tu jesteś?
– Od wczoraj. – Matatu wyglądał na skruszonego. Wskazał na niebo, gdzie
krąŜyły hindy. – Byłem tu, kiedy zaatakowały te maszyny. Patrzyłem, jak
wskoczyliście do rzeki. PodąŜałem za wami wzdłuŜ brzegu, kiedy płynęliście na
drzewie jak na łodzi, i chciałem do was dołączyć, ale zobaczyłem krokodyle. Później w nocy shifta, źli ludzie, przypłynęli łodzią i zabrali was z powrotem. Cały czas
podąŜałem za wami i czekałem.
– Widziałeś moŜe, gdzie zabrali panienkę? – zapytał niecierpliwie Sean.
– Widziałem, jak wyprowadzali ją w nocy. – Widać było, Ŝe Claudia mało
obchodzi Matatu. – Czekałem jednak na ciebie.
– Czy moŜesz się dowiedzieć, dokąd ją zabrali? – dopytywał się Sean.
– Oczywiście. – Uśmiech znikł z twarzy Matatu i pojawił się wyraz lekkiego
oburzenia. – Mogę podąŜyć za nimi wszędzie, gdzie ją zaprowadzili.
Sean rozpiął kieszeń marynarki i wyjął z niej notatnik. Oparty o ścianę leja, z
pociskami rozrywającymi się mu nad głową, skomponował pierwszy list miłosny od
wielu lat. Wypełniwszy całą stronę zapewnieniami miłości, pocieszeniami i
dowcipami, jakie potrafił wymyślić w tej sytuacji, zakończył list: „Bądź silna, to juŜ
nie potrwa długo. Pamiętaj zawsze, Ŝe cię kocham. Cokolwiek się stanie, kocham
cię”.
Wyrwał kartkę z notatnika i złoŜył ją równo.
– Zanieś jej to. – Podał list Matatu. – Upewnij się, Ŝe będzie mogła go przeczytać i wracaj do mnie.
Matatu schował kawałek papieru za opaskę biodrową i czekał cierpliwie.
– Widziałeś tę lepiankę, w której spałem zeszłej nocy? – zapytał Sean.
– Widziałem, jak z niej wychodziłeś dziś rano – odparł Matatu.
– Spotkamy się w tym miejscu – powiedział Sean. – Przyjdź do mnie, gdy shifta
będą spali. – Sean spojrzał na niebo. Nalot był silny, ale nie trwał długo. Odgłos silników i strzałów ucichał. Nad ich schronieniem unosiły się dymy i kłęby kurzu.
– Idź juŜ! – rozkazał. Matatu poderwał się na równe nogi, Ŝeby spełnić polecenie,
ale Sean złapał go jeszcze za ramię. Było chude niczym ręka dziecka. Uścisnął je
czule. – Nie daj się złapać, stary przyjacielu – poprosił w swahili.
Matatu potrząsnął głową, roześmiał się z absurdalnego pomysłu i zniknął niczym
dym z lampy dŜina.
Czekali jeszcze kilka minut, dając czas Matatu na oddalenie się na bezpieczną
odległość. Następnie wydrapali się ze schronienia. Drzewa wokół nich były posiekane i poniszczone przez pociski i rakiety; po drugiej stronie rzeki palił się skład amunicji rozrywany wybuchającymi rakietami RPG i granatami fosforowymi, które wyrzucały
gęste chmury dymu w niebo.
Generał China szedł energicznym krokiem ścieŜką w ich kierunku. Na ramieniu
miał czarną plamę od sadzy i ślady ziemi na kolanach i łokciach. Twarz ścinał mu
wściekły grymas.
– Nasza pozycja jest całkowicie odsłonięta – wyrzucił z siebie z gniewem. –
Mogą nas napadać do woli, a my nie mamy jak się przed nimi bronić.
– No więc musi pan wycofać swoje siły poza zasięg hindów. – Sean wzruszył
ramionami.
– Nie mogę tego zrobić. – China potrząsnął przecząco głową. – To by znaczyło,
Ŝe nie moŜemy juŜ kontrolować linii kolejowej. Znaczyłoby to takŜe, Ŝe oddajemy
główne drogi Frelimo i tym samym ułatwiamy im podjęcie ofensywy.
– No cóŜ – Sean znowu wzruszył ramionami – jeśli chce pan tu zostać, to musi
pan zgodzić się na lanie.
– Niech mi pan dostarczy stingery – syknął China. – Niech pan je zdobędzie, i to
szybko! – China ruszył przed siebie leśną drogą.
Sean i Job podąŜyli za nim do kompleksu bunkrów nad brzegiem rzeki. Na
małym placu apelowym wielkości kortu tenisowego czekała juŜ na nich kompania
partyzantów, czterdziestu ludzi wyznaczonych przez generała. Wyglądali jakby nalot nie zrobił na nich najmniejszego wraŜenia. Nie zwracali uwagi na zniszczenia, dym, biegających w pośpiechu sanitariuszy i krzątających się wszędzie ludzi oceniających straty.
Sean rozpoznał sierŜanta Alphonsa i jego Shanganów stojących w pierwszym rzędzie. Alphonso wystąpił z szeregu, zasalutował Chinie, obrócił się na pięcie i
wydał Ŝołnierzom rozkaz, Ŝeby spoczęli. Generał China nie lubił najwidoczniej
marnować czasu. Zwrócił się do nich podniesionym głosem w języku shangańskim.
– Otrzymaliście specjalne zadanie. W przyszłości będziecie słuchali rozkazów
tego białego oficera. – Wskazał na stojącego za nim Seana. – Będziecie ściśle