Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Tak mówił Piris - i długo jeszcze wyjaśniał, jakim gatunkiem drzewa jest on sam, jakim jest Chlo, a jakim gatunkiem młodych pędów są ich synowie...— Być może, że nie… chociaż pańskie nagłe pojawienie się…— W kinematografie robią jeszcze lepsze sztuki…— Więc niech mi pan...Ale Kaśka nie chce tej prawdy zrozumieć, żyje jeszcze sama za krótko i choć od dziecka widzi nędzę i ból, przez jakie podobne jej istoty przechodzą, wobec...oznaki słabości i uległości będą wywoływać współczucie i skłaniać do "fair play", a w jakich warunkach będą one po prostu pobudzać do jeszcze... Tego samego jeszcze miesiąca, w którym objął rządy Pomorza, dnia 26-go Lipca 1295 roku, koronował się Przemysław w Gnieźnie na króla polskiego, za...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...Widoczny z daleka, zbudowany bez jednolitego planu dom na farmie wciąż jeszcze zdawał się mały, kiedy Tam ściągnął wodze i zamachał do Aielów, by przyłączyli...- Ale - przerwał mu Michael - zrozumieliście, że Adam będzie pierwszą ofiarą, jeżeli oprócz tych dwóch śledzi go jeszcze jakiś inny gestapowiec, i że nigdy nie...– No, na pewno – burknęła jeszcze inna starucha...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Ale to już niedługo. Wkrótce.
- A co przewidujesz dla Roberta? Myślałeś o tym?
- Oczywiście - ujął w palce oba zwieszające mu się z szyi medaliony. - Spodoba ci się, mon baron.
- Mam nadzieję - odwrócił się, mrucząc pod nosem: - Ten mój krewniak jest raczej żałosny, Clotaire.
- Też mi się tak wydaje - zgodził się Saint Sebastien. - Ktoś mógłby osądzić, że jest za głupi, by zostać przy życiu.
- Z ust mi to wyjąłeś - skłonił się baronowi i odszedł, by zająć miejsce w pierwszym szeregu czcicieli.
Achille wpadł w końcu na to, by przynieść dwa cebry wody, które wylane zostały na Madelaine i Roberta de Montalia. Z radością usłyszał jej mamrotanie i jego westchnienie.
- Sądzę, że jesteśmy gotowi - powiedział z nie skrywaną satysfakcją.
- To i dobrze. Godzina się zbliża - Saint Sebastien podszedł do Madelaine i uderzył ją boleśnie w piersi i policzki. Odpowiedziała krzykiem, który upewnił barona co do przytomności dziewczyny.
- Tak, moja kochana - powiedział pieszczotliwie. - To ja. Nie uciekłaś przede mną.
Madelaine uchyliła fiołkowe oczy i poczuła jak ogarniają lodowaty chłód, nie mający wiele wspólnego z wodą, którą na nią wylano.
- Saint-Germain - wyszeptała w rozpaczy.
- Co, stęskniłaś się za tym farbowanym fircykiem? - roześmiał się szyderczo Sain^ Sebastien. Uderzył ją w twarz. - Lecz to nie z tym oszustem masz teraz do czynienia. - Odwrócił się od jej twarzy pełnej furii i podszedł do ołtarza.
- Obudził się - powiedział mu Achille. - Wystarczy go dotknąć, by ujrzeć obrzydzenie na jego twarzy. - Zademonstrował to, o czym mówił, naśladując wielkopańskie i z gruntu złe maniery Saint Sebastiena.
- Dobrze się sprawiłeś, Achille. Pozwolę ci raz jeszcze się zabawić, zanim wyprawimy Roberta na tamten świat. - Położy} jedną dłoń na zimnym ciele markiza. - Jakie to smutne, mój przyjacielu, że nie mogę zaproponować ci koca. Obiecuje jednak, że już wkrótce rozgrzejesz się w inny sposób. Wiesz, że zawsze dotrzymuję obietnic.
Robert, który w reakcji na nowe obelgi zacisnął zęby, splunął teraz z podziwu godną celnością, trafiając Saint Sebastiena.
- Tylko pogarszasz swoją sytuację, Robercie - baron odstąpił, uniósł ramiona i zawołał do pozostałych członków Kręgu, którzy czekali, milcząc. - Spotkaliśmy się tutaj w imię Szatana, byśmy mogli wzrosnąć na jego potędze i jego niezmierzonej sile, która jest potęgą kłamstwa. Spotkaliśmy się, by móc połączyć się z nim w potędze, potencji i dzikości, i w ten sposób złożyć mu ofiary.
- Złożyć mu ofiary - powtórzył Krąg.
- Żywoty krwią spłacone i poniżeniem.
- Krwią i poniżeniem.
Ręce bolały Madelaine od więzów, ciało było ogarnięte cierpieniem. Zaczęła szarpać się, prawie całkowicie opanowana strachem i rozpaczą. Wiedziała, że jeśli o nią chodzi, to te odrażające kreatury nie zaczęły jeszcze nawet tego, co zostało jej obiecane. Pamiętała, że na jej złamanie przeznaczyli sobie czterdzieści dni. W głębi duszy przekonana była, że nie może im się to udać, że przecież będą jej szukać, tak jak i jej ojca, że przecież ktoś ich uratuje. Znów zatęskniła aż do bólu za Saint-Germainem, ogarnięta była pragnieniem ucieczki. Wątpiła, czy ma prawo do jakiejkolwiek nadziei. Zebrani tymczasem coraz głośniej zawodzili swoje hymny.
- Ten krzywoprzysiężca, zdrajca twój, Szatanie!
- Twój zdrajca!
- Sprowadzony tu dla pokuty za swą dwulicowość - Saint Sebastien uniósł wysoko osobliwie zakrzywiony sztylet, pozwalając, by ostrze odbiło migoczący blask pochodni.
- Twój zdrajca!
Opuścił metal przytykając czubek ostrza do piersi de Montalia i ze skupieniem wyciął na skórze zarys pentagramu.
- Oznaczony jest jako twój, Szatanie!
- Oznaczony!
Triumfalny wrzask zagłuszył jęki, których Robert nie zdołał powstrzymać.
- Gdyż twojej mocy nie można ukrócić, a twej potęgi nie można okpić!
- Doskonałe są twoje potęga i moc!
Madelaine potrząsnęła głową, tak jakby w ten sposób mogła się odciąć od odgłosów, które ją osaczały. Nie mogła patrzeć na ojca, który uzbrojony w cierpliwość i samozaparcie czekał dalszego ciągu.
- Niech zapozna się z twym gniewem!
- Niech zapozna się z twym gniewem! -wrzasnął Krąg, gdy Saint Sebastien przesunął powoli ostrzem i uniósł jak trofeum skrwawione ucho Roberta. Krzyk Kręgu zmieszał się z jękiem markiza. Zgiełk osiągnął apogeum, gdy Saint Sebastien przytknął ucho do swoich ust i oblizał. Krąg ruszył do przodu, histeria pchała ich do wzięcia udziału w upiornym spektaklu. Saint Sebastien gestem nakazał im ciszę. Czekał ze wzniesionym wysoko nożem.
Ten dramatyczny efekt został całkiem zniweczony przez głos, który dobiegł nagle z tym kaplicy, głos pięknie modulowany i naznaczony lekkim piemonckim akcentem.
- Cieszę się, że zdążyłem na czas, panowie - powiedział hrabia de Saint-Germain.
Madelaine wypełniło uczucie ulgi silniejsze, niż uprzedni strach. Nogi zrobiły się miękkie i powstrzymywane dotąd łzy popłynęły po policzkach. Poczuła przelotnie ból tak silny, jakby Saint Sebastien zatopił nóż w jej piersi.
Członkowie Kręgu odwrócili się; na ich twarzach malowało się głupkowate zdziwienie, jakie widuje się czasem, gdy obudzi się kogoś z głębokiego snu. Poruszyli się niezgrabnie, w jednej chwili wyparowała z nich cała dzikość.
Saint-Germain podszedł bliżej ku ołtarzowi. Wszystkie eleganckie ozdobniki jego wytwornego zachowania zniknęły wraz ze strojem. Poruszał się teraz tak, jak należy się poruszać w stroju jeździeckim z czarnej skóry dopasowanym do czarnych bryczesów i butów z szerokimi cholewami. Z dumnie uniesioną głową, pogardliwie spoglądał na Krąg. Nie niósł ze sobą szpady, ani żadnej innej broni. Był sam.
Saint Sebastien przyglądał mu się z oburzeniem, widocznym w na pół przymkniętych oczach, i ze złośliwym uśmiechem. Przytaknął swoim myślom i nakazał Kręgowi cofnąć się parę kroków.
- Rakoczy - powiedział. - Nie wierzyłem. Nie domyśliłem się.
- Mówiłem panu, baronie, że pozory mylą - skłonił się Saint-Germain.
- Ale to było trzydzieści lat temu - podszedł bliżej, w ręce wciąż ściskał sztylet.