Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
. .
- Słucham.
- Pan nie ma tu do nikogo...
- Proszę tak nie mówić. Stawkajest zbyt wysoka - przerwał mu Pirx.
Tamten pokiwał głową.
- Zostanie pan, na razie, siedemdziesiąt dwie godziny.
Załatwiliśmy to już z Bazą.
- Z Ziemią...? - Pirx był zaskoczony. - Nie wydaje mi się, żebym mógł jeszcze pomóc. . .
- Hoyster, Rahaman i Boulder chcą dokooptować pana do składu komisji. Nie odmówi pan? Sami ludzie Syrty.
- Choćbym chciał, nie mogę - odpowiedział i na tym się rozstali.
O dziewiątej wieczorem zebrali się ponownie. Pełne przesłuchanie taśm było dramatyczne - a jeszcze bardziej film, który przyszło obejrzeć, pokazujący wszystkie fazy katastrofy, od pojawienia się w zenicie zielonej gwiazdy „Ariela”.
Hoyster podsumował potem tymczasowe wyniki badańbardzo lakonicznie.
- Wygląda istotnie na to, że zawiódł komputer. Jeśli nie ogłosił normalnym trybem meteorytowego alarmu, zachował ANarrKE 173 się tak, jakby „Ariel” leżał na kolizyjnym kursie z jakąś masą. Rejestratory wykazują, że przekroczył dozwolonąmoc cią gu o trzy jednostki. Dlaczego to zrobił, nie wiemy. Może wyjaśni coś sterownia - miał na myśli taśmy rejestrujące „Ariela”; Pirx był tu sceptykiem. Tego, co się działo w sterowni w ostatnich chwilach, nie można zrozumieć. W każdym razie komputer nie zawiódł pod względem operacyjnego tempaw szczycie kryzysu podejmował decyzje z pełną sprawnością, bo iterował w nanosekundach wszystkie swoje polecenia dla agregatów. Także agregaty pracowały bez zarzutu do końca.
To całkiem pewne. Nie wykryliśmy absolutnie niczego, co by mogło świadczyć o zewnętrznym lub wewnętrznym zagrożeniu procedury wdrożonego lądowania. Od godziny 7,03 do 7,08 przebiegało doskonale. Decyzja komputera - odwrócenia procedury i próby poronnego startu - nie daje się, jak dotąd, niczym wyjaśnić. Kolego Boulder?
- Nie rozumiem tego.
- Błąd programowania?
- Wykluczony. „Ariel” lądował tym programem szereg razy - osiowo i we wszystkich możliwych dryfach.
- Ale na Księżycu. Tam jest mniejsze ciążenie.
-To może mieć pewne znaczenie dla agregatów mocy, ale nie dla zespołów informacji. A moc nie zawiodła.
- Kolego Rahaman?
- Nie znam dobrze tego programu.
- Ale model komputera pan zna?
- Tak.
- Co może przerwać tok procedury lądowania, jeśli nie ma przyczyn zewnętrznych?
- Nic.
- Nic?
- Bomba podłożona pod komputer - zapewne. . .
174 STANISŁAW LEM Padły wreszcie te słowa. Prix słuchał z największą uwagą. Szumiały ekshaustory, dym zagęszczał się przy ich wylotach pod sufttem.
- Sabotaż?
- Komputer działał do końca, jakkolwiek w sposób dla nas niepojęty - zauważył Kerhoven, jedyny intelektronik w komisji, który był miejscowym człowiekiem.
- No. . . bomba, tak to tylko powiedziałem - wycofał się Rahaman. - Procedurę główną, więc lądowania albo startu, może przerwać w normie, jeśli komputer jest sprawny, tylko coś nadzwyczajnego.Wypadnięcie mocy...
- Moc była.
- Ale w zasadzie komputer może przerwać główną procedurę?
Przewodniczący wiedział to przecież. Pirx rozumiał, że nie mówi teraz do nich: mówił to, co miała usłyszeć Ziemia.
- Teoretycznie może. Praktycznie, nie. Od czasu powstania kosmonautyki nie zdarzył się alarm meteorytowy w toku lądowania. Meteoryt można wszak wykryć w zbliżaniu. Wtedy lądowanie po prostu się odracza.
- Ale nie było przecież żadnych meteorytów?
- Nie.
To był koniec ślepej uliczki. Przez chwilę panowała cisza. Ekshaustory szumiały. Było już ciemno za okrągłymi oknami. Marsjańska noc.
- Potrzebujemy ludzi, którzy budowali ten model i którzy go obciążyli testowo - rzekł wreszcie Rahaman.
Hoyster skinął głową. Przeglądał podany mu przez telefonistkę meldunek. - Do sterowni dotrą za jakąś godzinęrzekł. A potem podnosząc głowę: - Macross i van der Voyt wezmąjutro udział w obradach.
Nastąpiło poruszenie. Byli to główny dyrektor i główny konstruktor stoczni, która budowała stutysięczniki.
ANANKE I %S - J u t r o ? - Pirxowi zdawało się, że się przesłyszał.
- Tak. Nie tutaj, oczywiście. Będą obecni telewizyjnie.
Dzięki bezpośredniej łączności. Oto depesza - podniósł meldunek.
- Ależ...! Jakiejest teraz opóźnienie? - spytał ktoś.
- Ośmiominutowe.
- Jakże oni to sobie wyobrażają? Będziemy czekali w nieskończoność na każdą replikę - rozległy się głosy.
Hoyster wzruszył ramionami.
- Musimy się podporządkować. Pewno, że to będzie kłopotliwe. Opracujemy odpowiednią procedurę. . .
- Odraczamy obrady do jutra? - spytał Romani.
- Tak. Zbierzemy się o szóstej rano. Będąjuż rejestraty ze sterowni. ţ Pirx, któremu Romani zaoferował nocleg u siebie, był z tego rad. Wolał nie stykać się z Seynem. Rozumiał jego zachowanie, choć go nie pochwalał. Nie bez trudu ulokowano wszystkich Syrtyjczyków i o północy Pirx został sam w maleńkiej klitce, która służyła kierownikowi za podręczną bibliotekę i prywatny gabinet roboczy. Położył się w ubraniu na rozstawionym między teodolitami małym łóżku polowym, z rękami pod głową, wpatrzony w sufit, i leżał tak z nieruchomymi oczami, prawie nie oddychając.